Nawet ci, którzy stracili pracę, nie myślą o wyjeździe. Pobierają zasiłek dla bezrobotnych i czekają na lepsze czasy. Nie zaciągnęli kredytów na domy i samochody, bo nie zamierzają tu zostać na stałe. Nie zainwestowali w fundusze, bo nie mieli z czego. To nie oni zbankrutowali, tylko Islandczycy, którzy muszą teraz szukać pracy w sąsiedniej Szwecji, Danii czy Norwegii. Oni wolą zostać. Niewielu ma zresztą do czego wracać.
[srodtytul]Kawa po polsku[/srodtytul]
Piotr siedzi za barem popularnej kawiarenki Kafitär w centrum Rejkiawiku. Jest zmęczony. Pracę zaczął o siódmej rano. Teraz, po 17, zaczyna mu brakować sił. Przez okna wdzierają się ostatnie promienie słońca, a przed barem wciąż się tłoczą klienci. – Dziękuję, to bardzo miło z pana strony – mówi po angielsku do rudowłosego Islandczyka w futrzanej czapce, który wręczył mu właśnie 500 koron napiwku. Mężczyzna mamrocze coś w odpowiedzi. Piotr się uśmiecha i udaje, że go rozumie. Po dwóch latach w Islandii wciąż nie nauczył się języka. – Siedzę tu od rana do wieczora, siedem dni w tygodniu. Ludzie są życzliwi, pensja przyzwoita. Nie mam się na co skarżyć – opowiada. Do Rejkiawiku przyjechał dwa lata temu z Wadowic. Miał wtedy 21 lat, puste kieszenie i głowę pełną marzeń. O dalekich podróżach, pieniądzach, karierze.
– Przerwałem studia inżynierskie w Krakowie. Marzyłem o tym, by budować mosty, autostrady. Wkrótce zorientowałem się, że to nie będzie takie proste. Z trudem było mnie stać na pokój w akademiku – skarży się.
W końcu przyjaciel z dzieciństwa, który od 2004 roku siedzi w Islandii, załatwił mu pracę. – Nie zawahałem się nawet przez chwilę. Spakowałem walizkę i pojechałem. To był mój pierwszy wyjazd za granicę. Przeżyłem niezły szok – śmieje się. Swej decyzji jednak nie żałuje. – Jaką miałem alternatywę? 1000 złotych brutto w Wadowicach. Jak można tego żałować? – pyta.