Ostatni gasi światło

Są wszędzie. Wystarczy przejść się wieczorem ulicami Rejkiawiku lub usiąść w jednym z miejscowych barów, by spotkać Polaków. Mimo głębokiego kryzysu, w którym tkwi islandzka gospodarka, nie chcą wracać do Polski

Aktualizacja: 14.02.2009 00:39 Publikacja: 13.02.2009 23:40

Demonstranci w siedzibie islandzkiego banku centralnego, grudzień 2008 r. (fot: Brynjar Gunnarsson)

Demonstranci w siedzibie islandzkiego banku centralnego, grudzień 2008 r. (fot: Brynjar Gunnarsson)

Foto: AP

Nawet ci, którzy stracili pracę, nie myślą o wyjeździe. Pobierają zasiłek dla bezrobotnych i czekają na lepsze czasy. Nie zaciągnęli kredytów na domy i samochody, bo nie zamierzają tu zostać na stałe. Nie zainwestowali w fundusze, bo nie mieli z czego. To nie oni zbankrutowali, tylko Islandczycy, którzy muszą teraz szukać pracy w sąsiedniej Szwecji, Danii czy Norwegii. Oni wolą zostać. Niewielu ma zresztą do czego wracać.

[srodtytul]Kawa po polsku[/srodtytul]

Piotr siedzi za barem popularnej kawiarenki Kafitär w centrum Rejkiawiku. Jest zmęczony. Pracę zaczął o siódmej rano. Teraz, po 17, zaczyna mu brakować sił. Przez okna wdzierają się ostatnie promienie słońca, a przed barem wciąż się tłoczą klienci. – Dziękuję, to bardzo miło z pana strony – mówi po angielsku do rudowłosego Islandczyka w futrzanej czapce, który wręczył mu właśnie 500 koron napiwku. Mężczyzna mamrocze coś w odpowiedzi. Piotr się uśmiecha i udaje, że go rozumie. Po dwóch latach w Islandii wciąż nie nauczył się języka. – Siedzę tu od rana do wieczora, siedem dni w tygodniu. Ludzie są życzliwi, pensja przyzwoita. Nie mam się na co skarżyć – opowiada. Do Rejkiawiku przyjechał dwa lata temu z Wadowic. Miał wtedy 21 lat, puste kieszenie i głowę pełną marzeń. O dalekich podróżach, pieniądzach, karierze.

– Przerwałem studia inżynierskie w Krakowie. Marzyłem o tym, by budować mosty, autostrady. Wkrótce zorientowałem się, że to nie będzie takie proste. Z trudem było mnie stać na pokój w akademiku – skarży się.

W końcu przyjaciel z dzieciństwa, który od 2004 roku siedzi w Islandii, załatwił mu pracę. – Nie zawahałem się nawet przez chwilę. Spakowałem walizkę i pojechałem. To był mój pierwszy wyjazd za granicę. Przeżyłem niezły szok – śmieje się. Swej decyzji jednak nie żałuje. – Jaką miałem alternatywę? 1000 złotych brutto w Wadowicach. Jak można tego żałować? – pyta.

Kryzys finansowy, który wybuchł w Islandii na początku października, nie skłonił go do opuszczenia wyspy. – Nie zaciągnąłem kredytów tak jak Islandczycy. Oni przeżywają kryzys, dla mnie wszystko pozostało po staremu. Tyle tylko, że jedzenie trochę zdrożało, płacę też więcej za wynajem mieszkania – twierdzi. Jako barman Piotr jest w stanie zarobić miesięcznie około 1,5 tysiąca euro. – Opłaca się – mówi. Mimo monotonii życia w Rejkiawiku, który liczy zaledwie 114 tysięcy mieszkańców. – Nie mam po co wracać do Polski. Czeka mnie tam mieszkanie babci, 35 metrów kwadratowych w bloku i taka sama nuda jak tu. Z tą różnicą, że nie będzie mnie na nic stać – podsumowuje.

[srodtytul]Jak pies z kotem?[/srodtytul]

Większość Polaków na wyspie myśli tak jak on. Jest ich tu około 13 tysięcy. To wiele, biorąc pod uwagę, że Islandia ma zaledwie 313 tysięcy mieszkańców. W budownictwie prawie 70 procent pracowników to Polacy. Równie dużo pracuje w stoczniach i przemyśle rybnym. Islandzkie urzędy stanu cywilnego wystawiają dokumenty po polsku, biblioteki zamawiają nasze książki, a urząd pracy zatrudnił dwie Polki, by móc sprostać tłumom petentów znad Wisły.

Polacy na tyle wkomponowali się w surowy skalisty krajobraz, że Islandczycy nie mogą sobie wyobrazić życia bez nich. – Do mojego sklepu przychodzi wielu Polaków. Kupują papierosy, piwo i różne inne drobiazgi. Dzięki nim mój biznes jeszcze nie upadł. Z powodu kryzysu mocno spadły mi obroty – mówi 35-letni Oleif, który prowadzi sklep z tytoniem na głównej ulicy handlowej Laugavegur. Jest przyzwyczajony do cudzoziemców, którzy od zawsze stanowią integralną część islandzkiego społeczeństwa. Najpierw przyjeżdżali tu Duńczycy, potem Szwedzi, a teraz Polacy. – Polacy, nie uciekajcie! Nie zostawiajcie nas samych na tej tonącej wyspie – wygłupia się. Potem poważnieje. – Nie wiem, jak będzie dalej. Bezrobocie rośnie. Ludziom nigdy nie przeszkadzali Polacy, bo nie zabierali im pracy. Teraz wszystko może się zmienić. Możliwe, że zamiast w zgodzie będziemy tu żyli jak pies z kotem – wzdycha.

Bezrobocie to coraz większy problem w Islandii. Niegdyś małe nordyckie państwo mogło się szczycić tym, że zaledwie jeden procent obywateli był bez pracy. Dziś bezrobocie wzrosło do 10 procent.

Kościół luterański rozdaje ciepłe posiłki, a ośrodki pomocy psychologicznej działają 24 godziny na dobę. Wielu młodych Islandczyków popełnia samobójstwo, bo w obliczu spadku wartości waluty o ponad połowę i wysokich stóp procentowych nie są w stanie spłacić zaciągniętych kredytów. – Wziąłem 3 miliony koron kredytu. Zbudowałem dom. Kupiłem taksówkę. Oszczędności włożyłem do banku. Dziś mam wprawdzie dom i samochód, ale nie mam już oszczędności. Za to jestem zadłużony na 30 milionów koron i mam cztery osoby na utrzymaniu – opowiada gorzkim tonem 45-letni taksówkarz Biarni. Przed rozpaczą ratuje go tylko poczucie humoru. – Kiedy człowiek jest winien 3 miliony, to wydaje mu się to jeszcze jakoś realne. Ale 30 milionów to suma tak absurdalna, że pozostaje mi tylko śmiać się przez łzy – mówi.

[srodtytul]Przekreślone marzenia[/srodtytul]

Przez łzy śmieje się też wielu Polaków. Islandia miała być miejscem, gdzie się spełnią wszystkie ich marzenia o dobrobycie. Jeszcze rok temu można było tu zarobić miesięcznie równowartość 10 tysięcy złotych. Dziś zaledwie 6 tysięcy. Ceny żywności i mieszkań wzrosły przy tym średnio od 15 do 20 procent. Ci, którzy włożyli swe oszczędności do banków, albo je stracili, albo nie mają do nich dostępu. Wysyłanie pieniędzy do ojczyzny także stało się o wiele trudniejsze. Islandzki rząd utrudnił wypływ pieniędzy z kraju. Od kilku miesięcy nie można już wysyłać gotówki do Polski, a przelewy są opóźniane przez banki nawet do sześciu tygodni.

– To świństwo, co robią banki z ludźmi – mówi mi pan Darek. Od godziny siedzi w polskim konsulacie na ulicy Skulatun. W rękach trzyma grubą teczkę pełną papierów. Te dokumenty mają mu pozwolić uzyskać abolicję podatkową w Polsce. Pan Darek ma 45 lat. W Islandii od półtora roku pracuje na budowie. – To ciężka praca. Szczególnie w zimie, kiedy wieje wiatr przy temperaturach poniżej zera. Często pracuję więcej niż 12 godzin dziennie. Tego oczekują od nas pracodawcy. Zatrudnili nas, bo wiedzą, że my potrafimy ciężko pracować – uśmiecha się z ironią.

– Kiedyś można było zarobić tu kokosy. 3000, nawet 4000 euro. Dziś tylko połowę. Niektórym moim znajomym banki w ogóle odmówiły wypłacenia pieniędzy. Po półtora roku harówy nie mogą dostać pensji! – denerwuje się. O powrocie do Polski jednak i on na razie nie myśli. – Zostanę tu jeszcze dwa, trzy lata. Może sytuacja się poprawi. Zresztą wciąż zarabiam tu więcej, niż zarobiłbym w Polsce. Jeśli stracę pracę, przejdę na zasiłek. To w końcu prawie 5,5 tysiąca złotych miesięcznie – podkreśla.

W Islandii każdy pracownik ma prawo do zasiłku dla bezrobotnych po roku pracy. W urzędzie pracy Polacy stanowią coraz większą część petentów. Nawet jeśli rząd będzie musiał zmniejszyć świadczenia społeczne o 2 procent, to wciąż będzie się opłacało żyć na państwowym garnuszku. W końcu każdy Islandczyk płaci od 35 do 75 procent podatku dochodowego, by potem w razie potrzeby mieć wszystko za darmo.

[srodtytul]Ryba w puszkach[/srodtytul]

Tak źle, jak mówią w telewizji, nie jest. Zrobili taką panikę, że syn do mnie dzwonił, by zapytać, czy jeszcze żyję – wtrąca się pani Beata, księgowa z Warszawy, która pracuje w Rejkiawiku w szkolnej stołówce. Także i ona nie znalazła w Islandii raju, ale odrobinę lepsze życie. – Mam 51 lat, męża i dwoje dzieci. Jako główna księgowa zarabiałam dobrze. Prawie 4,5 tysiąca brutto. Mąż pracował na budowie. Mimo tego nie starczyło nam na nic. Dwa lata temu wyjechaliśmy do Islandii. Mimo iż tylko ja tu zarabiam, starcza nam na wszystko – mówi. Tak jak wielu Polaków w starszym wieku, którzy przybyli na Islandię, pani Beata i jej mąż mają nadzieję, że dotrwają tu do emerytury.

Piotrek i Aneta nie zamierzają zostawać aż tak długo. Są młodzi, 32 i 23 lata. Do konsulatu przyszli, bo chcą wziąć ślub. Oboje pracują w przetwórni ryb w małej miejscowości na północy. Zarabiają około 70 tysięcy koron miesięcznie. – To nie jest lekka praca, ale w Polsce zarabialiśmy o połowę mniej, pracując w fabryce suszarek. Tutaj po dwóch latach jest nas stać na samochód, a w Polsce? – pyta Aneta. – W Polsce nie mielibyśmy szans na to, by się dorobić. Zresztą ludzie tu są fajniejsi. Bardziej otwarci i tolerancyjni niż w Polsce. Nikt tu nikomu niczego nie zazdrości – mówi Piotr.

Za ojczyzną tęsknią. Szczególnie w zimie. Nie rośnie tu ani jedno drzewo, ani jeden krzak. Ulice są pokryte lodem, który nawet nie topnieje, gdy się go posypuje grubą warstwą soli. – Nie słychać rano śpiewu ptaków, a w nocy człowiek się czuje, jakby chodził po powierzchni księżyca – opowiada Aneta.

Kształcić się nie chcą, choć Islandia posiada świetny darmowy system edukacyjny. – Po co? – pytają. Aż w końcu wyjadą tam, gdzie zarobki będą lepsze. W ślad za Islandczykami, którzy wolą szukać szczęścia gdzie indziej. Zgodnie z zasadą „ostatni gasi światło”.

Nawet ci, którzy stracili pracę, nie myślą o wyjeździe. Pobierają zasiłek dla bezrobotnych i czekają na lepsze czasy. Nie zaciągnęli kredytów na domy i samochody, bo nie zamierzają tu zostać na stałe. Nie zainwestowali w fundusze, bo nie mieli z czego. To nie oni zbankrutowali, tylko Islandczycy, którzy muszą teraz szukać pracy w sąsiedniej Szwecji, Danii czy Norwegii. Oni wolą zostać. Niewielu ma zresztą do czego wracać.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą