Jeden z prawdziwych cudów prawdziwej II Rzeczypospolitej. Cztery kilometry stąd znajduje się Rumia-Zagórze, przedwojenne lotnisko, na którym za Niemców służbę pełnił żołnierz Luftwaffe. Żona powiła mu córeczkę – oto historia pani Eriki Steinbach. Skąd u niej ten sentyment do niewielkiej, schowanej przed światem kaszubskiej wsi – Bóg raczy wiedzieć. Klimat jest mało sprzyjający – albo pada, albo wiatr. Jednak ktoś, nie patrząc na geografię, pomyślał: skoro mogą w Cannes, możemy i w Gdyni, i zrobił festiwal filmowy z wydekoltowanymi gwiazdami pod biegunem. Gwiazdy sine, z gęsią skórką – kto to kupi? A jednak. „Gdynia kocha film. Filmy kochają Gdynię” – jak zapewniał słynny głos Grażyny Torbickiej przed każdym z seansów.
Tłum przyjechał. Targowisko próżności. Trzeba się pokazać. Paparazzi oślepiają fleszami – nie są pewni, czy to akto, czy rekwizytor, ale „strzelają”, bo a nuż to jest ktoś. Środowisko trzyma się razem, chociaż kilku wielkich odeszło. Zresztą dzisiaj filmy robi każdy, nawet na komórce. Żadna sztuka. Więc debiutów sporo – jedne spóźnione, drugie przedwczesne. Wśród tej gromady 20 filmów podobał mi się jeden. Skromny, ale niezwykle prawdziwy. To „Joanna” Feliksa Falka. Okupacja pokazana z dbałością o każdy szczegół. Historia ukrywania żydowskiego dziecka, tyle już razy sfilmowana, tu brzmi na nowo, szlachetnie, ujmująco. I do bólu autentycznie. Niemiec po raz pierwszy jest prawdziwy. Po 60 latach gestapowiec jest pokazany jak człowiek, a nie tylko sadysta. Bo też aktor Joachim Assböck jest Niemcem, a nie pseudotwardzielem znad Wisły. Na wszelkie pochwały zasługuje odtwórczyni głównej roli Urszula Grabowska. Na przykładzie tej postaci widać, jak mogą być mylne różne opisy, donosy, opinie, łącznie z podziemnymi sądami. Jeśli nie znamy wszystkich okoliczności, nie ferujmy pochopnych wyroków. Świetny film. Kiedy to piszę, szykuję się do wejścia na czerwony dywan. Chwila blasku fleszy i zdziwienie – to on jeszcze żyje. Mam wręczać nagrodę najlepszemu aktorowi. Jakbym dał temu Niemcowi, może pani Steinbach by odpuściła?
PS. To moje małe „erratum” dopisane już w Warszawie (po sześciogodzinnej podróży pociągiem, w którym nie było prądu – co zmusiło moją żonę do wyłączenia laptopa – ani wody w WC): polskie kino ma się całkiem dobrze. Filmy są ciekawe formalnie i tendencja, żeby pokazywać na ekranie wszystko, o czym się mówi, odchodzi do lamusa, skąd Państwa serdecznie pozdrawiam.