Na Kubie działa ponad 100 niezależnych blogów, z tej liczby co najmniej dwadzieścia parę otwarcie krytykuje władze. Najsławniejszy z nich – tłumaczony na 15 języków Generacion Y – odwiedza co miesiąc ponad milion osób. Jego autorka, 34-letnia Yoani Sanchez, otrzymała prestiżowe nagrody dziennikarskie w USA i Europie, a tygodnik „Time” zaliczył ją w 2008 r. do grona 100 najbardziej wpływowych ludzi na świecie. Sanchez stworzyła w swoim mieszkaniu „akademię blogerską” i pomogła w założeniu serwisu Voces Cubanas (Kubańskie głosy), który publikuje zapiski 30 niezależnych blogerów.
Podobnie jak inni krytycy władz blogerzy są narażeni na represje. W listopadzie ub. r. Sanchez ogłosiła, że została zatrzymana i pobita przez kubańską bezpiekę. Kilka tygodni temu jej mąż (i współbloger) Reinaldo Escobar spotkał się na hawańskiej ulicy z „aktem społecznego potępienia” ze strony tłumu rozjuszonych zwolenników władzy. Tego rodzaju publiczne poniewieranie bywa rutynowo stosowane wobec dysydentów obok inwigilacji, pozbawienia pracy i zakazu podróżowania („kontrrewolucjoniści” zazwyczaj nie dostają zgody na wyjazd z Kuby).
Do tego dochodzi życie w wiecznym strachu przed pukaniem do drzwi, które zwiastuje początek gehenny, przez jaką przeszli niezliczeni krytycy reżimu: aresztowanie, lipny proces i wieloletnia „reedukacja” w więzieniu. Tylko w Chinach i Iranie za kratami siedzi więcej dziennikarzy niż na Kubie. Na początku lipca po bezpośrednich interwencjach u Raula Castro, arcybiskupa Hawany i hiszpańskiego szefa dyplomacji rząd zapowiedział zwolnienie 52 więźniów politycznych przetrzymywanych od 2003 r. Ale w grupie tej nie znaleźli się dysydenci zatrzymani już po przejęciu władzy przez Raula Castro z rąk jego schorowanego brata.
Trudno jednak upilnować Internet. Kubański rząd nadzoruje serwery tak samo jak drukarnie i nadajniki. Ale immanentna nieszczelność sieci informatycznej oznacza, że każdy dysponujący łączem internetowym może rozpowszechnić materiał bez niczyjej zgody. Rząd może zablokować strony, których nie lubi (np. Generacion Y), ale nie może zapobiec, by na ich miejsce natychmiast nie pojawiały się nowe.
Największym problemem dla kubańskich blogerów nie jest jednak zwykła cenzura, lecz to, jak znaleźć dostęp do sieci. Uruchomienie prywatnego łącza wymaga zgody władz, a te jej rzadko udzielają. Publiczny dostęp jest możliwy w nielicznych państwowych cyberkafejkach i hotelach, gdzie kosztuje ok. 5 dolarów za godzinę (jedną trzecią średniej miesięcznej płacy na Kubie). Dlatego blogerzy często piszą swoje teksty na komputerach w domu, zapisują je na przenośnych nośnikach pamięci i dają przyjaciołom, którzy mają dostęp do Internetu (bo np. pracują w hotelu). Inni dyktują teksty przez telefon przyjaciołom za granicą, którzy następnie umieszczają je na serwerach znajdujących się poza wyspą.
Ale żaden, choćby najprzemyślniejszy, sposób nie zmieni faktu, że większość Kubańczyków nie jest w stanie czytać nawet blogów nieobjętych blokadą. Sami blogerzy niejednokrotnie nie mogą przeczytać swojej twórczości w sieci, niektórzy nigdy w życiu nie widzieli swoich stron. Przez to jednak, że docierają do licznych odbiorców, blogi zagrażają międzynarodowemu wizerunkowi kubańskich władz.