Blogi kubańskich opozycjonistów

Przez lata reżim Castro skutecznie tłumił opór na Kubie, między innymi dbając o to, by jego przeciwnicy nie rozpowszechniali swoich poglądów. Ale krytykę w blogosferze trudniej kontrolować. Czy to może wpłynąć istotnie na stan rzeczy?

Publikacja: 11.09.2010 01:01

Blogi kubańskich opozycjonistów

Foto: AFP

Red

Na Kubie działa ponad 100 niezależnych blogów, z tej liczby co najmniej dwadzieścia parę otwarcie krytykuje władze. Najsławniejszy z nich – tłumaczony na 15 języków Generacion Y – odwiedza co miesiąc ponad milion osób. Jego autorka, 34-letnia Yoani Sanchez, otrzymała prestiżowe nagrody dziennikarskie w USA i Europie, a tygodnik „Time” zaliczył ją w 2008 r. do grona 100 najbardziej wpływowych ludzi na świecie. Sanchez stworzyła w swoim mieszkaniu „akademię blogerską” i pomogła w założeniu serwisu Voces Cubanas (Kubańskie głosy), który publikuje zapiski 30 niezależnych blogerów.

Podobnie jak inni krytycy władz blogerzy są narażeni na represje. W listopadzie ub. r. Sanchez ogłosiła, że została zatrzymana i pobita przez kubańską bezpiekę. Kilka tygodni temu jej mąż (i współbloger) Reinaldo Escobar spotkał się na hawańskiej ulicy z „aktem społecznego potępienia” ze strony tłumu rozjuszonych zwolenników władzy. Tego rodzaju publiczne poniewieranie bywa rutynowo stosowane wobec dysydentów obok inwigilacji, pozbawienia pracy i zakazu podróżowania („kontrrewolucjoniści” zazwyczaj nie dostają zgody na wyjazd z Kuby).

Do tego dochodzi życie w wiecznym strachu przed pukaniem do drzwi, które zwiastuje początek gehenny, przez jaką przeszli niezliczeni krytycy reżimu: aresztowanie, lipny proces i wieloletnia „reedukacja” w więzieniu. Tylko w Chinach i Iranie za kratami siedzi więcej dziennikarzy niż na Kubie. Na początku lipca po bezpośrednich interwencjach u Raula Castro, arcybiskupa Hawany i hiszpańskiego szefa dyplomacji rząd zapowiedział zwolnienie 52 więźniów politycznych przetrzymywanych od 2003 r. Ale w grupie tej nie znaleźli się dysydenci zatrzymani już po przejęciu władzy przez Raula Castro z rąk jego schorowanego brata.

Trudno jednak upilnować Internet. Kubański rząd nadzoruje serwery tak samo jak drukarnie i nadajniki. Ale immanentna nieszczelność sieci informatycznej oznacza, że każdy dysponujący łączem internetowym może rozpowszechnić materiał bez niczyjej zgody. Rząd może zablokować strony, których nie lubi (np. Generacion Y), ale nie może zapobiec, by na ich miejsce natychmiast nie pojawiały się nowe.

Największym problemem dla kubańskich blogerów nie jest jednak zwykła cenzura, lecz to, jak znaleźć dostęp do sieci. Uruchomienie prywatnego łącza wymaga zgody władz, a te jej rzadko udzielają. Publiczny dostęp jest możliwy w nielicznych państwowych cyberkafejkach i hotelach, gdzie kosztuje ok. 5 dolarów za godzinę (jedną trzecią średniej miesięcznej płacy na Kubie). Dlatego blogerzy często piszą swoje teksty na komputerach w domu, zapisują je na przenośnych nośnikach pamięci i dają przyjaciołom, którzy mają dostęp do Internetu (bo np. pracują w hotelu). Inni dyktują teksty przez telefon przyjaciołom za granicą, którzy następnie umieszczają je na serwerach znajdujących się poza wyspą.

Ale żaden, choćby najprzemyślniejszy, sposób nie zmieni faktu, że większość Kubańczyków nie jest w stanie czytać nawet blogów nieobjętych blokadą. Sami blogerzy niejednokrotnie nie mogą przeczytać swojej twórczości w sieci, niektórzy nigdy w życiu nie widzieli swoich stron. Przez to jednak, że docierają do licznych odbiorców, blogi zagrażają międzynarodowemu wizerunkowi kubańskich władz.

To tłumaczy ostre reakcje Hawany i próby dyskredytowania blogerów jako pachołków amerykańskiego imperializmu. Oficjalny organ prasowy „Granma” opublikował w międzynarodowym wydaniu artykuł określający Generacion Y jako „przykład manipulacji i ingerencji w wewnętrzne sprawy suwerennego kraju”. Redaktor prorządowego blogu Cubadebate ujął to jeszcze inaczej: „Stany Zjednoczone od 50 lat toczą przeciwko Kubie wojnę ekonomiczną i polityczną i jest to po prostu najnowsza forma tej wojny”.

Yoani Sanchez, pytana przez innego blogera o „zewnętrzne czynniki”, które zwiększają popularność jej blogu, przyznała, że teksty w „Wall Street Journal” i innych zagranicznych mediach przysporzyły jej nowych czytelników. „Ci nowi czytelnicy jednak nie tylko zajrzeli raz, ale potem powracają. Rozgłos w mediach sam nie wykreuje strony internetowej”.

[srodtytul]Wywrotowe umiarkowanie[/srodtytul]

Dlaczego więc czytelnicy wracają? Spytałem kubańskiego pisarza Jose Manuela Prieto, co przyciąga do blogów emigranta takiego jak on. – Po pierwsze ich umiarkowanie. Krytykują kubańskie władze, ale nie wzywają do ich obalenia – odpowiedział. W rzeczy samej Sanchez, Escobar i inni jednoznacznie potępiają amerykańskie embargo nałożone na Kubę. Do niedawna takie stanowisko w większości kręgów emigranckich było obłożone anatemą.

Pod koniec maja na przykład grupa Kubańczyków – w tym Sanchez, Escobar i wielu autorów z platformy Voces Cubanas – podpisała list do Kongresu z poparciem dla ustawy znoszącej ograniczenia w podróżowaniu na Kubę.

Ale bardziej niż przekaz polityczny, zdaniem Prieto, atrakcyjny jest wyważony ton blogów. Sanchez określa to tak: „Nigdy nie stosuję werbalnej przemocy, nie obrażam nikogo, nie używam jątrzących określeń. Ta powściągliwość być może zaskarbiła mi uwagę i zrozumienie wielu ludzi”. Jak na ironię umiarkowanie blogerów może się okazać ich najbardziej wywrotową cechą. Rządowi Castro trudniej bowiem zbyć ich pisanie jako knowania prawicowych ideologów.

Jeśli blogi mają jednak zadziałać jak katalizator przemian, to nie poprzez wpływ na sympatyków Castro (którzy i tak ich raczej nie będą czytać). Ważna będzie rosnąca publiczność w środowiskach emigracyjnych, których przywódcy mają silny wpływ na politykę USA wobec Kuby, szeroko uznawaną za nieskuteczną i pilnie potrzebującą nowego impulsu. Podobnie jak rządzący Kubą twardogłowi wrogowie Castro starali się dyskredytować przeciwne poglądy, kwestionując motywacje i afiliacje ich wyznawców. Krytykom amerykańskiego embarga zarzucają ignorowanie represji braci Castro. Ale zarzut ten nie działa wobec niezależnych blogerów na Kubie kwestionujących strategię Ameryki. Nie tylko są obiektem działań represyjnych, ale i jednymi z najbardziej wiarygodnych ich świadków.

[srodtytul]Zwierciadło udręki[/srodtytul]

Otwarte pozostaje pytanie, czy blogerom uda się wpłynąć na politykę Waszyngtonu. W każdym razie ich cele wydają się skromniejsze – a zarazem głębsze. Nie są ekspertami czy publicystami, mniej ich zajmuje formułowanie nowych kierunków polityki niż prowadzenie kronikarskiego zapisu ciężarów, jakie zwykli ludzie ponoszą wskutek obecnej polityki. Jak sądzi Prieto, zdolność blogerów do odmalowania realiów codziennego życia na Kubie jest kolejnym ważnym źródłem ich uroku.

Oto jak Sanchez opisuje jedną z licznych hawańskich prostytutek: „W obcisłym sweterku, z włosami postawionymi na żel, oferuje swoje ciało na całą noc za 20 wymienialnych peso. Jej wystające kości policzkowe i lekko skośne oczy zdradzają, że jest ze wschodu wyspy. Bez przerwy porusza ramionami, robi to z mieszaniną zalotności i niewinności, która wywołuje jednocześnie pożądanie i litość. Należy do licznej grupy mieszkańców Kuby, którzy ruchami bioder zarabiają na życie, sprzedają się cudzoziemcom i krajanom. W ciągu 20 lat na Kubie bardzo rozwinął się ten biznes szybkiego seksu i krótkich uścisków”.

A oto opis codziennego trudu, jakim jest zdobycie wody:

„Na rogu stoi hydrant, który wieczorami staje się głównym źródłem wody dla setek rodzin z okolicy. Podjeżdżają do niego nawet woziwodowie na swoich rozklekotanych dwukółkach. Ludzie czekają, aż cienka strużka wypełni ich kanistry, po czym z pomocą dzieci pchają ostrożnie wózek z cennym ładunkiem do domu. Wciąż pamiętam, jak wściekła była moja babcia, kiedy jej powiedziałam, że nie mogę już wytrzymać chodzenia do toalety, gdzie nie da się spuścić wody. Musieliśmy wciągać bańkę z wodą po sznurze, korzystając z haka i bloczka, które ktoś zamontował wiele lat wcześniej na naszym balkonie. Ten rytuał stał się standardową praktyką tysięcy ludzi. W codziennym rozkładzie zajęć przeznaczają oni osobny czas na poszukiwanie, zatankowanie i przewiezienie wody. Wiedzą bowiem, że nie mogą być pewni, czy cokolwiek poleje się z ich kranów”.

Inny bloger, 40-letni pisarz Angel Santiesteban, relacjonuje walkę o chleb w piekarni: „Kiedy chleb wyjeżdża z pieca, zaczyna się ostra mobilizacja, chaotyczna przepychanka. Wszyscy wrzeszczą, awanturują się, kiedy ktoś próbuje dołączyć do znajomego w kolejce albo wślizgnąć się w szparę. Ale ci nie słuchają, bluzgi nie mają dla nich znaczenia, głód jest gorszy od wstydu, i dalej się wpychają”.

Claudia Cadelo, 27-letnia autorka blogu Octavo Cerco, zaczyna jeden z wpisów od takiej relacji: „Spotkałam go, kiedy miałam 18 lat. Inteligentny, wysoki, przystojny, Mulat, dwujęzyczny – i kłamca. Mówił mi, że jest Arabem, i to było kłamstwo, opowiadał o podróżach – też kłamstwo, zapewniał, że ma narzeczoną na emigracji, która go wyciągnie z Kuby, i to również było kłamstwo. Ale polubiłam go, lubię marzycieli. Zostaliśmy przyjaciółmi. Potem nasze życie potoczyło się po osobnych ścieżkach: ja się zmęczyłam czekaniem na to, aż objawi się jakiś sposób wyjazdu z kraju, on wolał czekać w nieskończoność. Widujemy się raz czy dwa do roku i za każdym razem jesteśmy coraz bardziej od siebie odlegli. Ja coraz bardziej uwikłana w tutejsze sprawy, on wciąż czeka i czeka”.

Potem następuje przeskok do współczesności. Przyjaciel ma dziś 50 lat, nadal czeka, wszystkie jego kłamstwa się wydały, urok gdzieś się rozwiał. „Nie jest sam, to czekanie w nieskończoność pochłonęło prawie wszystkich moich przyjaciół. Podanie, wiza, zezwolenie na wyjazd, na pobyt za granicą, podanie o stypendium – każdy czeka na jakiś papier, który go przeniesie gdzieś daleko, byle dalej od kraju, gdzie czas nie płynie. Moim zdaniem to odrębny stan fizyczny i duchowy: nie wyjechałeś, ale już cię tu nie ma”.

Sanchez opowiada historię człowieka, który zarabia na życie, oprawiając i naprawiając uszkodzone książki. Pewnego dnia otworzył pokaźny tom i odkrył w środku „szczegółowy spis donosów, jakie pracownicy pewnej fabryki składali na siebie nawzajem”. Jak określa Sanchez, było to „zapisane na papierze świadectwo zdrad”.

Jak w „Niebezpiecznych związkach” najpierw czytamy, że kadrowiec Alberto został oskarżony o wynoszenie surowców do domu. Kilka stron dalej to sam obiekt donosu raportuje o „kontrrewolucyjnych wypowiedziach”, jakie wygłaszała sprzątaczka w stołówce. Donosy nakładają się na siebie, tworząc odpychający, wielowątkowy spektakl powszechnego szpiegowania. Księgowa Maricusa, jak dowiadujemy się od jej koleżanki z pokoju, sprzedaje cygara. Ona z kolei, gdy nie bywa zajęta tym pokątnym handlem, zwraca czujnie uwagę, że kierownik wychodzi z biura kilka godzin przed czasem. Mechanik pojawia się kilkakrotnie w związku z pozamałżeńskimi stosunkami utrzymywanymi z pracownicą związków zawodowych, a także jako autor własnoręcznie podpisanych donosów na kucharza. Po lekturze pozostawał ogromny żal w stosunku do tych postaci upiornego dramatu. Introligator nie przyłożył się zbytnio do przywrócenia dobrego stanu powierzonemu mu tomowi.

[srodtytul]Wolność w cyberprzestrzeni[/srodtytul]

Niektóre z najbardziej wymownych wpisów w blogach dotyczą reakcji autorów na ograniczenia, jakie reżim nakłada na ich własne swobody. Sanchez opisuje na przykład, jak nie udało jej się sprowadzić egzemplarzy jej własnej książki (będącej kompilacją blogu) wydanej w Chile, które chciała rozdać przyjaciołom. Zamiast książek dostała jednak pismo z urzędu celnego, w którym wyjaśniono, że paczka została skonfiskowana z powodu tego, że „jej zawartość szkodzi interesom kraju”. We wpisie w blogu próbuje sobie wyobrazić, co mogło przejść przez myśl celnikom, i konkluduje: „Jeśli trzy lata publikowania treści w cyberprzestrzeni miałyby tylko ten skutek, że mój głos dotarł do tych ponurych cenzorów, miałabym wystarczające powody do satysfakcji. Coś ze mnie zostałoby w nich, podobnie jak ich opresyjna obecność odcisnęła piętno na moim blogu, popychając mnie ku wolności”.

Cardelo snuje taką refleksję nad nieudaną próbą otrzymania zgody na wyjazd za granicę: „Kiedy patrzę na pismo z odmową wyjazdu, czuję spokój. Nie byłam zaskoczona, nie było mi przykro. To podsumowanie mojej długiej drogi, potwierdzenie, że nie pomyliłam się, dowód na to, że kubański rząd chciał wyraźnie mi przekazać, iż – pomimo władzy partii i bezkarności bezpieki – potrafię żyć jak wolna kobieta”.

Paradoksalna satysfakcja, jaką opisują obie blogerki, jest podbarwiona poczuciem triumfu i odegrania się na przeciwniku. Konfiskata książki Sanchez i odmowa paszportu dla Cadelo potwierdzają wartość ich działania – nie tylko prawdziwość ich tekstów, ale i to, że w ocenie władz te blogi mają duże znaczenie.

Ale jest jeszcze inna, głębsza satysfakcja, płynąca ze zrozumienia wartości pewnych rzeczy, którą może uchwycić tylko ktoś, kto jest ich pozbawiony. W dużym stopniu opisywane tu blogi są właśnie kroniką życia w stanie deprywacji. Blogerów, jak się wydaje, najboleśniej dotyka niemożność dyskutowania o problemach kraju i wyrażania własnej niezgody. Kiedy udaje im się zainicjować taką debatę (choćby na wirtualnym forum wciąż niedostępnym dla większości Kubańczyków) – łatwo wyczuć ich entuzjazm.

Oto jak Sanchez odpowiada na pytanie, dlaczego ludzie czytają regularnie jej blog: „Czują, że Generacion Y to miejsce publiczne, gdzie można przysiąść, rozmawiać, kłócić się ze znajomymi. I siedzą, dzień w dzień. W tym momencie, kiedy tu z panem rozmawiam, mój serwis blogowy tętni życiem. Ludzie relacjonują, dyskutują, publikują i to jest najbardziej cenna rzecz, o jakiej można pomyśleć”.

Wpisy w Generacion Y istotnie wywołują tysiące komentarzy czytelników, w większości z zagranicy. Niektórzy dają upust dobrze znanej nietolerancji ideologów, którzy domagają się ścisłego przestrzegania swojej wizji świata. Ale większość ludzi po prostu ma ochotę wzbogacić to „miejsce publiczne” o własne obserwacje i obrazki z życia. Ten otwarty dialog to fakt o dziejowej randze na Kubie, możliwy tylko dzięki Internetowi. Sami blogerzy mają jednak ograniczony dostęp do tej wymiany zdań. Większość ich rodaków na wyspie takiego dostępu nie ma w ogóle.

Fragment, który chyba najbardziej mnie poruszył w Generacion Y, to krótka relacja uzupełniająca wywiad z hiszpańskim dziennikarzem, który odwiedził Sanchez w jej mieszkaniu w tym roku. Jedna z najbardziej czytanych i wpływowych blogerek na świecie opisuje swoje pierwsze spotkanie z iPhonem. Z jej słów przebija ta skłonność do żartów i marzenia, które czynią jej umiarkowany głos tak pociągającym:

„Siedzieliśmy w czterech ścianach mojego mieszkania, gdzie mnóstwo Kubańczyków nieraz rozprawiało o Internecie jak o miejscu mitycznym i trudno dostępnym. I nagle ten gadżet ofiarowuje mi kawałek cyberprzestrzeni. I ja, i słuchacze mojej akademii blogerskiej pracujący na lokalnym serwerze imitującym światową sieć mogliśmy znienacka poczuć, jak przez nasze dłonie przepływają kilobajty. Miałam ogromną ochotę zabrać temu Hiszpanowi iPhone'a, uciec z nim do swojego pokoju i surfować po wszystkich stronach zablokowanych na krajowych łączach. Chciałam zatrzymać go sobie na stałe, żeby móc wchodzić do własnego blogu, wyciętego przez cenzurę z komputerów w hotelach i cyberkafejkach. Oddałam go jednak, nie ukrywam, że z pewnym żalem. Przez chwilę w tamten poniedziałek mała nalepka na drzwiach mojego mieszkania »Internet dla wszystkich!« nie wydawała się aż taka marzycielska”.

[i]Daniel Wilkinson jest wicedyrektorem ds. obu Ameryk organizacji Human Rights Watch © 2010 The New York Review of Books, distr. by NYT ™.[/i]

Na Kubie działa ponad 100 niezależnych blogów, z tej liczby co najmniej dwadzieścia parę otwarcie krytykuje władze. Najsławniejszy z nich – tłumaczony na 15 języków Generacion Y – odwiedza co miesiąc ponad milion osób. Jego autorka, 34-letnia Yoani Sanchez, otrzymała prestiżowe nagrody dziennikarskie w USA i Europie, a tygodnik „Time” zaliczył ją w 2008 r. do grona 100 najbardziej wpływowych ludzi na świecie. Sanchez stworzyła w swoim mieszkaniu „akademię blogerską” i pomogła w założeniu serwisu Voces Cubanas (Kubańskie głosy), który publikuje zapiski 30 niezależnych blogerów.

Podobnie jak inni krytycy władz blogerzy są narażeni na represje. W listopadzie ub. r. Sanchez ogłosiła, że została zatrzymana i pobita przez kubańską bezpiekę. Kilka tygodni temu jej mąż (i współbloger) Reinaldo Escobar spotkał się na hawańskiej ulicy z „aktem społecznego potępienia” ze strony tłumu rozjuszonych zwolenników władzy. Tego rodzaju publiczne poniewieranie bywa rutynowo stosowane wobec dysydentów obok inwigilacji, pozbawienia pracy i zakazu podróżowania („kontrrewolucjoniści” zazwyczaj nie dostają zgody na wyjazd z Kuby).

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał