Coraz więcej rządów próbuje ingerować w wolność internetu

Coraz więcej rządów filtruje Internet i walczy z niewygodnymi treściami i głoszącymi je obywatelami.

Aktualizacja: 03.10.2010 01:05 Publikacja: 02.10.2010 01:01

Coraz więcej rządów próbuje ingerować w wolność internetu

Foto: Fotorzepa, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Pewien student z Jordanii w lutym tego roku napisał do przyjaciela na czacie coś obraźliwego pod adresem króla. W Jordanii obrażanie monarchy jest zabronione. Tajne służby dokładnie przeglądają wszystko, co pojawia się w sieci. Maszyna wyłapała treść prywatnej rozmowy i młody człowiek trafił do więzienia. Tak dzieje się coraz częściej na świecie. Internet daje ogromną wolność i wielką siłę. Wytacza się więc ciężkie działa, aby go ujarzmić. Są coraz bardziej wyrafinowane, a ich zastosowanie coraz bardziej kuszące. Także dla władz całkiem demokratycznych państw.

Problem jest coraz poważniejszy. W 2002 roku tylko cztery rządy na świecie ingerowały w treści umieszczane w sieci, dziś już aż 40 rządów, które – wg niezależnych instytucji zajmujących się wolnością w sieci – próbuje w różny sposób czy to cenzurować Internet, ścigać użytkowników czy dostawców usług internetowych.

[srodtytul]Google po stronie wolności[/srodtytul]

Jordański student siedział przez pięć miesięcy w areszcie, gdzie podobno był torturowany. Właśnie go skazano na dwa lata więzienia. W Azberbejdżanie dwóch blogerów wsadzono niedawno za chuligaństwo polegające na krytykowaniu rządu. O wielu takich przypadkach była mowa podczas ubiegłotygodniowej konferencji Internet at Liberty w Budapeszcie. Imprezę zorganizowały Google i European Open University sponsorowany przez George’a Sorosa.

Google najwyraźniej radykalnie zmienił taktykę wobec niedemokratycznych rządów i robi wiele, by poprawić zepsuty nieco wizerunek. Całkiem niedawno legendarna firma była potępiana przez internautów za współpracę z chińskm reżimem. Mieszkańcy Chin w wyszukiwarce Google nie mogli znaleźć informacji czy zdjęć dotyczących masakry na placu Tienanmen, informacji o Dalajlamie, ludziach walczących o wolność Tybetu, dysydentach itp. To była cena, jaką Google płacił za obecność w Państwie Środka. W marcu tego roku firma ogłosiła, że swoje serwery przenosi do Hongkongu i przestaje filtrować treści.

Google robi wiele, by pokazać, jak bardzo dba o wolność w sieci. W dniach konferencji uruchomił stronę Transparency Report (http: //www.google.com/ transparencyreport), na której można sprawdzić, kiedy rządy jakich krajów zwracały się do firmy o ujawnienie rozmaitych danych dotyczących użytkowników, czy wręcz żądały usunięcia pewnych treści. – Dbamy o przejrzystość – powtarzali ludzie Google’a w Budapeszcie. Z raportu można się dowiedzieć, że w pierwszej połowie 2010 roku rząd amerykański zwracał się z pytaniami o użytkowników ponad 4 tysiące razy, a prawie 130 razy prosił o ingerencję w treść. Polski rząd pytał w tym czasie o użytkowników Google’a 86 razy. Każda sprawa była weryfikowana i rozpatrywana osobno. Możemy też zobaczyć na mapie, gdzie maszyny wyszukiwarek przestają pracować, co oznaczać może ingerencję rządów i blokowanie informacji.

Google dobrze zrozumiał, że takie działania jak kolaboracja z pekińskim reżimem przynosi nie tylko fatalne skutki wizerunkowe, ale długofalowo się nie opłaca z powodów biznesowych. Wiceszef spółki David Drummond mówił, że cenzurowanie Internetu nie tylko blokuje wolność słowa, swobodny przepływ informacji, ale uderza w handel i utrudnia prowadzenie biznesu.

[srodtytul]Trzy fazy cenzurowania[/srodtytul]

A ten swobodny przepływ, mimo coraz szybszego przesyłania terabajtów danych, jest coraz częściej blokowany. Bob Faris z OpenNet Initative mówił o trzech fazach cenzurowania Internetu. Pierwszą było filtrowanie, przeglądanie treści, a następnie blokowanie nielubianych przez rządy stron. Podczas dyskusji, kiedy mówiono o YouTube, jedna z uczestniczek powiedziała: „To ciekawe, co mówicie, ale ja nie znam YouTube, bo w moim kraju jest zablokowany”. Dzieje się tak w 20 krajach.

Druga faza to filtrowanie Internetu i wprowadzanie odpowiednich regulacji prawnych, które czyniły takie działania legalnymi i ułatwiały ściganie obywateli wypowiadających się zbyt swobodnie w sieci. W niektórych miejscach na świecie zaczęto wymagać rejestrowania każdego użytkownika. Coraz częściej zamykano strony, pojawiały się też cyberataki na użytkowników i właścicieli niewygodnych stron.

Teraz mamy do czynienia z trzecią fazą walki z wolnością w sieci. Od dostarczycieli Internetu czy właścicieli portali żąda się instalowania programów, które śledzą użytkowników w sieci. Wynajmuje się blogerów i komentatorów do uprawiania prorządowej propagandy. W Rosji działają opłacane przez władze drużyny blogerów zapełniające sieć prawomyślnymi treściami. W Chinach jest grupa blogerów zwana the 50 Cent Army, która zajmuje się umieszczaniem w różnych miejscach w Internecie przyjaznych reżimowi komentarzy. Podobno liczy od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy ludzi. Nazwa wzięła się od tego, że za jeden pozytywny dla władz i partii komentarz umieszczony w sieci płacono 50 chińskich centów (ok. 20 groszy). Wirtualni agenci wpływu tłuką więc setki komentarzy każdego dnia na rozmaitych chińskich forach.

Niemal wszyscy uczestnicy konferencji powtarzali, że dziś coraz więcej rządów, także państw całkiem demokratycznych, pod pretekstem walki z dziecięcą pornografią, terroryzmem i piractwem stara się coraz bardziej śledzić to, co dzieje się w Internecie. Zwrot „filtrowanie treści” pojawiał się niemal w każdej wypowiedzi. I obawy co do tego, że każdy krok jest zagrożeniem nie tylko dla naszej prywatności, ale też dla wolnego słowa i swobodnego przepływu informacji, dla praw obywatelskich. Ściganie dziecięcej pornografii jest najczęstszym argumentem polityków w demokratycznych krajach chcących filtrować treści w sieci. To spotyka się zwykle ze zrozumieniem. Tyle że jak zwracali uwagę działaczy organizacji na rzecz wolności w sieci, to pretekst. Bo pornografii dziecięcej nie ma prawie nigdzie, wszędzie jest zakazana, przekazywana jest więc jedynie na zakodowanych stronach. Nie można jej wyłapać, filtrując np. treści e-maili.

Zakusy na gromadzenie i przechowywanie (fachowo: retencję) danych miał także polski rząd. Próbowano przeforsować powstanie rejestru usług i stron niedozwolonych, do którego miałyby trafiać strony pedofilskie i hazardowe, ale do raz utworzonego rejestru można by dopisywać już łatwo kolejne strony niepodobające się urzędnikom. Pierwszy krok ku cenzurze zostałby zrobiony. Inne pomysły rządu to prace nad zmianami prawa autorskiego, prasowego, ustawy o policji, które mają znacząco ograniczyć swobodę wypowiedzi w Internecie. Jeszcze inne – często przywoływane – to zrównanie blogerów z wydawcami gazet i wprowadzanie obowiązku rejestrowania blogów. Czyli założenie blogerom smyczy.

Dwa lata temu Sąd Okręgowy w Słupsku orzekł, że prowadzenie portalu internetowego powinno wymagać rejestracji. Dotyczyło to sprawy redaktora naczelnego portalu GazetaBytowska.pl, który odpowiadał przed sądem za komentarze umieszczone na forum internetowym. Ostatecznie sąd uniewinnił go, m.in. dzięki zaangażowaniu się w obronę kilku pozarządowych instytucji. Pomysły na rejestrację blogów pojawiały się również kilka razy w Polsce.

[srodtytul]Odciąć i karać[/srodtytul]

Innym sposobem na ograniczenie praw obywatelskich przez rządy jest odcinanie obywateli od Internetu. Pod pozorem walki z piratami rządy państw umawiają się właśnie w słynnym porozumieniu ACTA (które jeszcze nie jest podpisane, ale za to jest tajne – by obywatele do końca nie wiedzieli, co ich czeka) na to, że internauci, którzy ściągają pliki chronione prawem autorskim z serwisów wymiany plików, będą odcinani od Internetu. Zostaną więc ukarani niewspółmiernie do winy – nie będą mogli komunikować się za pośrednictwem poczty, komunikatorów, nie będą czytać wiadomości, robić przelewów bankowych, rejestrować się do lekarza lub wysyłać CV w poszukiwaniu pracy. Wszystko z powodu jednego ściągniętego pliku. Może dojść do sytuacji, w której plik ściągnął 17-letni syn, a Internetu zostanie pozbawiona cała rodzina.

Problemem pojawiającym się coraz częściej i bardzo groźnym jest ściganie nie autorów wpisów, ale właścicieli platform za umieszczane tam przez komentatorów treści. Po co męczyć się nad jednym autorem, kiedy można za jednym zamachem zamknąć albo doprowadzić do upadku całą platformę, która umieszcza niemiłe władzy treści, i zablokować tym samym tysiące krytycznych głosów? W Tajlandii obowiązuje Computer Criminal Act – zgodnie z którym za wykroczenie popełnione przez jednego użytkownika odpowiada właściciel strony czy dostawca Internetu. Daje to fantastyczne narzędzie do likwidowania niewygodnych platform, skuteczne narzędzie nacisku na firmy dostarczające usługi internetowe, aby to one same stosowały cenzurę i eliminowały treści, które mogą się okazać niewygodne dla władz.

Jedną z uczestniczek konferencji była Chiranuch Premchaiporn, szefowa tajskiego portalu Prachatai (Wolni Ludzie). Brała aktywny udział w dyskusji. Zaraz po konferencji wracała do domu samolotem. Nie dotarła do swojego mieszkania. Na lotnisku w Bangkoku została aresztowana za komentarz, który umieścił jeden z użytkowników na kierowanym przez nią portalu.

[i]Autor jest publicystą „Rzeczpospolitej” i współwłaścicielem oraz szefem platformy blogerów Niezależne Forum Publicystów [link=http://Salon24.pl]Salon24.pl[/link][/i]

Pewien student z Jordanii w lutym tego roku napisał do przyjaciela na czacie coś obraźliwego pod adresem króla. W Jordanii obrażanie monarchy jest zabronione. Tajne służby dokładnie przeglądają wszystko, co pojawia się w sieci. Maszyna wyłapała treść prywatnej rozmowy i młody człowiek trafił do więzienia. Tak dzieje się coraz częściej na świecie. Internet daje ogromną wolność i wielką siłę. Wytacza się więc ciężkie działa, aby go ujarzmić. Są coraz bardziej wyrafinowane, a ich zastosowanie coraz bardziej kuszące. Także dla władz całkiem demokratycznych państw.

Problem jest coraz poważniejszy. W 2002 roku tylko cztery rządy na świecie ingerowały w treści umieszczane w sieci, dziś już aż 40 rządów, które – wg niezależnych instytucji zajmujących się wolnością w sieci – próbuje w różny sposób czy to cenzurować Internet, ścigać użytkowników czy dostawców usług internetowych.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy