Pierwsze skojarzenie wykształconego Polaka na słowo „salon” jest oczywiste: „Dziadów część III”, „salon warszawski”, „kilku wielkich urzędników, kilku wielkich literatów, kilka dam wielkiego rodu, kilku jenerałów i sztabsoficerów; piją herbatę przy stoliku”. A pijąc ją, bredzą o Nowosilcowie, który „gustownie ustawiał zabawy”, o modnej literaturze na temat niczego, o swej wyższości i dziejowej roli (szczególnie ci „świeżo awansowani”) tudzież pozycji u dworu. I choć w mickiewiczowskim salonie są („bliżej drzwi”) także literaci młodzi oraz podchorążowie, nakreślony przez Mickiewicza z pasją obraz oderwanej od narodu, zaskorupiałej w nadętej głupocie pseudoelity okazał się tak sugestywny, że zdominował pojęcie „salonu” bodaj już na zawsze.
Dla samego Mickiewicza i jego współczesnych tak kategoryczne potraktowanie salonu byłoby zapewne zbyt radykalne. Oczywiście, romantycy kierowali się zrozumiałą i godną pochwały chęcią wymiecenia z salonów tych, których ich pokolenie zastało „na narodu wierzchu”: kapitulanckiej, a wręcz kolaboracyjnej elity arystokratyczno-ziemiańskiej, uważającej za najwyższe spełnienie uzyskanie wysokiego urzędu lub stopnia oficerskiego u jakiegokolwiek dworu. To samo przecież, co Mickiewicz w sławnej scenie „Dziadów”, Słowacki zawarł w „Przygotowaniu”, gdzie każe diabłom stwarzać nieudacznych polskich przywódców. Zwróćmy jednak uwagę, że dla Mickiewicza salon nie jest wcale miejscem, które – jak to przyjęła tradycja – należy po prostu zlikwidować, kontrapunktem dla „ludu”. Taka interpretacja przyszła i upowszechniła się dopiero kilkadziesiąt lat później, w heroicznych czasach Ligi Narodowej i PPS, zgodnie domagających się od inteligenta, by zamiast zamykać się w salonach czy dworkach, schodził w lud, edukował go, uświadamiał i wciągał w działalność dla dobra powszechnego. W chwili pisania „Dziadów” salon był twierdzą, którą „młodzi” chcieli odzyskać, zająć, w żadnym wypadku nie burzyć.
[wyimek]Salon nie może istnieć inaczej niż właśnie jako krzywe lustro władzy albo alternatywna władza[/wyimek]
Stereotypowi umyka, że mamy w „Dziadach” ukazany nie tylko godny pogardy salon, ale też patriotyczny antysalon. Ten pierwszy przesiaduje przy stolikach, na pokojach, ten drugi burzy się przy drzwiach. Salon jest więc miejscem nie tyle złym, ile okupowanym przez ludzi niezasługujących na pozycję, którą on zapewnia. Patriotyczna młodzież wprawdzie z tego salonu wychodzi, zapowiadając „zstępowanie do głębi”, w czym łatwo było następnym pokoleniom odczytać antycypację ich hasła „schodzenia w lud”, czy to w roli emisariuszy walki zbrojnej, czy też „siłaczek” i Judymów. Ale w istocie wszak wychodzi, by stworzyć salony własne, patriotyczne, prawdziwe; fatalność historii sprawiła, że emigracyjne.
Tę interpretacyjną pułapkę wynikającą z nałożenia na romantyków optyki późniejszych pozytywistów warto mieć w pamięci, patrząc na współczesną „wojnę polsko-polską”, w której spór o salon jest sporem zasadniczym. Co zrobić z salonami? Palić je? Zakładać własne? Czy starać się do nich wedrzeć?
[srodtytul]„Marcin” i Cezary[/srodtytul]