Sylwetka wpływowego doradcy premiera - Igora Ostachowicza

Chcecie zrozumieć, jak rządzi Donald Tusk i dlaczego tak skutecznie – poznajcie najpierw Igora Ostachowicza

Aktualizacja: 24.12.2010 00:05 Publikacja: 24.12.2010 00:01

Sylwetka wpływowego doradcy premiera - Igora Ostachowicza

Foto: ROL

Pierwszy raz zobaczyłem go kilka miesięcy po wyborach parlamentarnych 2007, podczas wywiadu z Donaldem Tuskiem. W gabinecie nowego szefa rządu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, ustrojonej wtedy świątecznie, siadł przy okrągłym stole tuż obok premiera. Cichy, niewysoki brunet, chłopięca twarz. Nie odezwał się ani słowem, nie uśmiechnął, ale i nie skrzywił. Kamienna twarz bez emocji, nawet lekko znudzona. Gdy podawałem mu rękę, mruknął tylko: „Igor”. A po wywiadzie podał swoją wizytówkę z prośbą o przesłanie rozmowy do autoryzacji.

Na początku myślałem, że to nowy pracownik Centrum Informacyjnego Rządu oddelegowany do obsługi prasowej premiera. Ale z czasem imię Igor zaczęło się pojawiać w opowieściach o kuluarowym życiu rządu coraz częściej i gęściej, z coraz większą domieszką emocji. Bo Igor Ostachowicz nikogo nie zostawia obojętnym. Ma wrogów i przyjaciół, nic pośrodku. Chociaż ściśle rzecz biorąc, podział wygląda jeszcze inaczej: na górze jego hierarchii jest Tusk, dla którego pracuje, dużo dalej są podwładni i są wrogowie. I niewiele pośrodku.

Oficjalny biogram na stronie Kancelarii Premiera nic nam nie powie o jego rzeczywistej pozycji: „Sekretarz stanu. Urodził się 17 listopada 1968 r. w Warszawie. Ukończył Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego ze specjalnością stosunki międzynarodowe. Od 1998 r. pracował jako specjalista i dyrektor ds. marketingu w firmach POL-NIL, Biovena, ZIBI sp. z o. o., Unicolor SA i Medlab-Products sp. z o.o. W 2005 r. objął funkcję doradcy w gabinecie politycznym Ministerstwa Rozwoju Regionalnego. W latach 2006 – 2007 był dyrektorem departamentu marketingu Polskiej Grupy Energetycznej SA”.

Czym się zajmuje? Ani słowa. Ot, jeszcze jeden urzędnik Kancelarii Premiera. Ale to pozór. W rzeczywistości w obecnym układzie władzy, w tym, co ludzie PO nazywają między sobą, a czasem i publicznie, projektem, jest jedną z kluczowych postaci. Kiedy lewicowy tygodnik „Przegląd” w maju sporządził swój ranking 100 najbardziej wpływowych ludzi w Polsce, Ostachowicza umieścił nad Jackiem Rostowskim i Janem Kulczykiem. Uzasadnienie? Bo kreuje politykę Tuska. Bo dawno wyszedł poza rolę sztabowca. „Przeglądowi” często się zdarza błądzić, ale tu trzeba się z oceną jego redaktorów zgodzić.

Od 2007 roku nie odstępuje Donalda Tuska ani na krok. Oficjalnie doradza w sprawach medialnych – ale czy tylko? Powszechna w Sejmie opinia przypisuje mu niemal wszechwładzę. To on miał zdecydować o używaniu Janusza Palikota przeciw śp. Lechowi Kaczyńskiemu, tak by – jak mówił sam poseł z Lublina – „zniszczyć fundamenty godnościowe tej prezydentury”. To on miał wymyślić słynne „majówkowe” orędzie Donalda Tuska, w ogrodzie, na luzie, gdzie padła (niezrealizowana) obietnica uruchomienia programu, który dostarczy każdemu polskiemu dziecku darmowego laptopa.

To on miał rzucić wszystkie rządowe siły na wojnę z dopalaczami, która skutecznie odwróciła uwagę od wyjścia Palikota z Platformy i podniosła po chwilowym spadku poziom zaufania do Donalda Tuska. To on... To on... Gdyby wymienić wszystkie przypisywane mu akcje, nie starczyłoby tego tekstu. – Bez niego Tusk nie zrobi kroku – mówi jeden z naszych informatorów.

Gdy lider Platformy był liderem opozycji, pozostawał w całkowitym cieniu i było o nim oraz o jego pomysłach cicho. Gdy Donald Tusk objął władzę – też próbuje, ale jest to dużo trudniejsze. Media i dziennikarze, może nie wszyscy, ale wielu, każdy ruch władzy rozbierają na czynniki pierwsze.

Dorzućmy więc jeszcze tylko jedną, niedawną akcję. Po zamachu w Łodzi, gdzie od kul ogarniętego nienawiścią człowieka zginął działacz Prawa i Sprawiedliwości, a drugi został ciężko ranny, to Ostachowicz miał zaproponować, by liderzy PO, a więc premier, prezydent i marszałek Sejmu, wspólnie udali się do Łodzi i pod biurem PiS złożyli kwiaty.

– Jak zwykle nie stracił głowy. Kiedy inni miotali się od ściany do ściany, on rzucił pomysł prosty i chwytliwy: niech tam pojadą razem Tusk, Komorowski i Schetyna. Sprzeciwu nie było – mówi nasz rozmówca dobrze znający rządowe realia. Pojechali.

[srodtytul]Być jak Campbell[/srodtytul]

Aby w pełni zrozumieć pozycję i rolę Ostachowicza, trzeba przenieść się trochę w czasie i przestrzeni. Do Wielkiej Brytanii rządzonej przez Tony’ego Blaira w latach 1997 – 2007. Tam tak samo jak dzisiaj w Polsce było słychać, że takie rządy nie mogą wiecznie trwać, że ten cały PR prędzej czy później się wywali. Ale się nie wywalił. Blair rozbił się dopiero o bardzo polityczną, podjętą świadomie decyzję o udziale w wojnie w Iraku. Tego już ludzie nie zrozumieli, nie chcieli słuchać, oglądać. Znielubili Blaira. Ale wcześniej, przez dekadę, dawał sobie radę.

W dużej mierze dzięki doskonałemu sztabowi specjalistów od propagandy, jacy wraz z nim przyszli na Downing Street. Odważnie sięgali po nowe technologie, po sposoby manipulacji, po PR trzeciej generacji.

Z badań opinii uczynili podstawowe narzędzie podejmowania decyzji. Dogłębne przepytanie obywateli, zarówno metodami ilościowymi, jak i jakościowymi, pozwalało podejmować tylko te decyzje, które musiały się spodobać. Mówić tylko takimi słowami, jakie na pewno zostaną nagrodzone oklaskami.

Tak naprawdę i Blair, i Tusk rządzą trochę jak bohater „Małego księcia” – wydają jedynie te rozkazy, które i tak zostaną wykonane. Ale nie tylko metody sprawowania władzy nowej ekipy laburzystowskiej były nowe. W systemie władzy pojawiło się nowe ogniwo: główny spin doktor. W ekipie Blaira był nim Alastair Campbell, który wcześniej pracował w branży pism pornograficznych oraz w tabloidzie „The Mirror”. U Tuska jest nim Ostachowicz, także przychodzący ze świata biznesu.

Usytuowanie obu postaci jest bardzo podobne: tuż przy liderze, ale w cieniu. Na formalnie niskich stanowiskach, w rzeczywistości drudzy po Bogu. Mający prawo autoryzować decyzje konstytucyjnych ministrów. Mogący spowodować ich zwolnienie.

Ta dominacja rządowego spin doktora znalazła doskonałe odzwierciedlenie w brytyjskiej popkulturze. W serialu „Thick of it” pokazującym kulisy władzy głównym bohaterem jest niejaki Malcolm, wprawiający w drżenie szacownych ministrów. Gdy szef resortu pracy przychodzi rano do biura, już od wejścia słyszy od swoich współpracowników: „Malcolm czeka na ciebie”. Faktycznie – rozparty w fotelu ministra, szybko przechodzi do rzeczy – dotychczasowy gospodarz radzi sobie nieźle, ale źle wypada w mediach. A to sprawa kluczowa. Musi więc odejść. Gdy napotyka na opór – grozi. I osiąga swój cel.

Nowy minister lepiej rozumie wymogi PR, ale i on mało nie wariuje, kiedy Malcolm żąda od niego, by kłamał w żywe oczy i skupiał się tylko na tym, co może przynieść medialny pożytek. Nic innego nie jest ważne, nic innego się nie liczy.

Jednak kluczową rolą spin doktora jest kontrola nad przekazem medialnym. To Campbellowi przypisywano koncepcję trzymania mediów na krótkiej smyczy. Jak to osiągano? Kontrolowanymi przeciekami do zaprzyjaźnionych mediów, odcinaniem od informacji tych uznanych za nieprzychylne. A przede wszystkim recyklingiem informacji. Sprzedawanie kilka razy tych samych projektów – nieważne, czy w ogóle realizowanych – to była istota pomysłu. Szybko okazało się, że głodne newsów media nie mogą i nie za bardzo chcą się przed tym bronić. Tym bardziej że Blair, jak Tusk, dbał też o dobre relacje z właścicielami mediów.

Ale jeszcze ważniejsza była zmiana myślenia o pracy rządu. Od tej pory centrum decyzyjne państwa działało jak redakcja prasowa. Każdy dzień musiał oznaczać news dla prasy, każdy poranek to nowe „wrzutki” skupiające uwagę na tym, na czym chce ją skupić władza. Jak w redakcji.

Redaktorem naczelnym u Blaira był Campbell, u Donalda Tuska jest nim Igor Ostachowicz.

[srodtytul]Od Rokity do Tuska[/srodtytul]

Skąd się w ogóle ten człowiek wziął w polityce? Zaczęło się od Jana Rokity i jego działalności w sejmowej komisji śledczej badającej aferę Rywina. Jedna z osób znających wtedy blisko Rokitę opowiada: – Igor oglądał w telewizji obrady komisji i postanowił zgłosić się do krakowskiego posła, żeby pomóc mu „opakować” wyniki jego pracy. Dotarł do jego współpracowników w klubie sejmowym, spotkali się, spodobał się i ruszyło. Kilka razy miał pomóc Rokicie wymyślić efektowne akcje zwracające uwagę opinii publicznej na pożądany wątek sprawy. Z marszu wszedł w kampanię wyborczą.

To on miał wymyślić hasło – jak się potem okazało nieszczęsne – kampanii z roku 2005: „Premier z Krakowa”.

Wszedł w skład zespołu przygotowującego pod kierownictwem Rokity program rządzenia Platformy. To była gruba księga analiz , dziś zapomniana, bo PO przegrała wybory, szefem rządu został Kazimierz Marcinkiewicz. Ministrem rozwoju regionalnego w tym rządzie była kojarzona wcześniej z kręgami platformerskimi Grażyna Gęsicka. Wraz z nią poszedł do rządu także Ostachowicz. Ale po pewnym czasie odchodzi. – Miał dość coraz bardziej kuriozalnej koalicji z Samoobroną – przekonuje jego bliski znajomy. Zdaniem innego, niechętnego Ostachowiczowi chodziło o posadę szefa marketingu w Polskich Sieciach Elektronergetycznych. Informacje, ile to setek tysięcy złotych zainkasował w tej państwowej firmie (i dlaczego miał płacone, gdy już znalazł się w rządzie Tuska), będą się jeszcze długo za nim wlokły. Następnie kolejna wolta: odchodzi z firmy tuż przed oddaniem władzy przez PiS, ponownie odnajduje się w sztabie PO, gdzie ściąga go Rafał Grupiński.

Przy czym według niektórych źródeł nawet pracując u Gęsickiej, równocześnie pomagał Tuskowi przeżywającemu ciężkie czasy.

Wtedy też miał pozyskać zaufanie obecnego premiera. Po przegranych wyborach prezydenckich lider Platformy był rozbity, miał poczucie katastrofy. A PR-owcy Kaczyńskiego – Adam Bielan i Michał Kamiński – święcą triumfy. Wydaje się przez chwilę, że znaleźli złoty kluczyk do władzy nad duszami i umysłami Polaków. Na tle twardej retoryki IV RP Tusk jawił się jako rozbity, ponoszący porażkę za porażką lider słabej opozycji.

Ale po kilku miesiącach Tusk był już pozbierany. Przystąpił do kontrofensywy, trzymał się linii politycznej wyznaczonej tuż po wyborach prezydenckich roku 2005: żadnych porozumień z PiS, betonowa opozycyjność, niech się Kaczyński wypali w brudnej koalicji z Lepperem. Sam też przeszedł wewnętrzną przemianę. W kuluarach Platformy krążyły dość wiarygodne opowieści o użyciu tak zwanego coacha, trenera psychologicznego, który pomógł Tuskowi poradzić sobie z klęską, praktycznie zbudował jego osobowość na nowo. Wtedy narodził się dzisiejszy premier – twardy, zewnętrznie odporny na krytykę, zazwyczaj rozluźniony, a kiedy trzeba – brutalny. A przede wszystkim, potrafiący te emocje w sobie wywoływać zależnie od potrzeb. Tego trenera miał przyprowadzić Tuskowi właśnie Ostachowicz. Więcej – kiedy trzeba, ma go przyprowadzać i dzisiaj.

[srodtytul]Same dobre wiadomości[/srodtytul]

Stosuje trzy naczelne zasady budowania komunikacji i wizerunku premiera Tuska. Po pierwsze, jak już wspomniano, zawsze być razem ze społecznymi emocjami, pośrodku. Nigdy nie wychylać się w skrajności. Po drugie pamiętać, że tak jak Amerykanie kochają zwycięzców, tak Polacy – ofiary. Dlatego szef rządu tak często jest prezentowany jako postać biedna, niszczona przez opozycję. Po trzecie uciekać od wszelkich złych skojarzeń. Szef rządu jest od ogłaszania dobrych informacji. Jeśli trzeba ogłosić złą, ma od tego ludzi. Kiedy w 2008 roku na świecie wybuchł kryzys gospodarczy i trzeba było przygotować Polaków na cięższe czasy, część współpracowników zaproponowała Tuskowi orędzie do narodu. Ale Ostachowicz zaprotestował. Jak uzasadniał, nie może być tak, że szef rządu staje się twarzą kryzysu. I dopiął swego. O kryzysie mówi minister finansów Jacek Rostowski, Tusk tylko o dobrych – choć wycinkowych – wynikach gospodarczych.

Tamta dyskusja miała miejsce w czasach, gdy Ostachowicz był bardziej ograniczony w swoich ruchach niż dziś. Po wybuchu afery hazardowej z rządu odeszli Grzegorz Schetyna, Sławomir Nowak, Rafał Grupiński, padła zapowiedź dymisji Pawła Grasia. Co łączy te postacie? Ostachowicz widział w nich wrogów lub konkurentów.

Graś jednak zostaje. Igor, jak jest powszechnie nazywany, nie lubi pokazywać się w mediach, konsekwentnie odmawia wszelkich rozmów z dziennikarzami. Ktoś czasem musi wystąpić przed kamerą. A więc dobrze, zapada decyzja, niech Graś dalej będzie rzecznikiem.

To nie jest łatwa posada. Jak wynika bowiem z podziału obowiązków w kancelarii, aparat Centrum Informacyjnego Rządu podlega rzecznikowi. Niby formalność, Ostachowicz zawsze może poprosić przecież kolegów o pomoc. Problem w tym, że nie lubi tego robić, nie znosi konkurentów. Dlatego właśnie z rządu odeszła poprzednia rzeczniczka Agnieszka Liszka. Ostachowicz okazał się w grze o wpływy bezkonkurencyjny. Wszystkie wpadki, takie jak wypowiedzi premiera o „podróży życia” przy okazji wyjazdu do Peru, przypisywał jej, choć w tym akurat wypadku za autoryzację wywiadu odpowiadał szef Kancelarii Tomasz Arabski. Gdy trzeba było, według jednej z relacji, potrafił odciąć jej bezpośrednią linię z premierem.

Kiedy więc po aferze hazardowej Graś cudem ocalił posadę, w otoczeniu Tuska zapanował spokój. Było oczywiste, że rządzi Ostachowicz, szef kancelarii Tomasz Arabski zajmuje się sprawami technicznymi i od czasu do czasu jest odgromnikiem złości szefa rządu. Natomiast Graś trzyma się z daleka od gry o realne wpływy. Tak to funkcjonowało przez kilka miesięcy. Ale ostatnio zaczęło się zmieniać.

Rzecznik odbudował swoją pozycję w oczach premiera. Kilka razy Tusk posłuchał jego, a nie Ostachowicza. Znowu zrobiło się za ciasno. – Igor nie znosi konkurencji, każdy, kto może liczyć na jakiś posłuch u premiera, z miejsca staje się jego wrogiem. On tak naprawdę jest mistrzem polityki dworskiej – opowiada jedna z osób znających rządowe kulisy.

[srodtytul]Dworskie problemy[/srodtytul]

Ostatnio Ostachowiczowi w ogóle zaczęło iść nie najlepiej. Wtajemniczeni twierdzą, że poczuł, iż premier nie jest od niego tak uzależniony jak wcześniej. A w sytuacji kiedy nie ma na kogo zwalić winy, pojawiają się też wpadki. Jak ta w czasie uroczystej konferencji z okazji 500 dni rządu. Tusk miał wystąpić na tle 500 zdjęć różnych budów w kraju. W myśl platformerskiego hasła „Nie róbmy polityki, budujmy Polskę”.

Dziennikarskie kuluary obiegła wtedy znamienna anegdota: jedna z dziennikarek radiowych pojawiła się nieco wcześniej i zaczęła sobie ten montaż oglądać. „Dlaczego tu jest aż pięć zdjęć z budowy jednego placu zabaw w Gdyni? – zapytała złośliwie Ostachowicza nadzorującego ostatnie przygotowania. – Zabrakło wam budów?”.

Po konferencji budynek Kancelarii Premiera długo rozbrzmiewał krzykami ministra Ostachowicza, który beształ pracownicę odpowiedzialną za fotograficzną ekspozycję.

Zresztą, zasada, że przesada jest wrogiem dobrego, sprawdza się w przypadku Ostachowicza coraz częściej. W kampanii samorządowej tak odmłodził premiera na plakatach, że sztuczność aż raziła, co stało się przedmiotem licznych szyderstw i złośliwości.

Osoby znające rządowe kuluary coraz częściej informują o napadach nerwowości Ostachowicza. Jak wtedy, kiedy w dniu inauguracji prezydentury Bronisława Komorowskiego z jakiegoś powodu podjechał pod główne wejście do Sejmu kilkanaście minut po Tusku. „Jestem od premiera” – rzucił strażnikom. Ale oni go nie znają, nie mogli go wpuścić bez przepustki, ostre procedury bezpieczeństwa były w tym dniu jeszcze zaostrzone. Ostachowicz wściekły odwrócił się na pięcie, i odjechał. Nie był na inauguracji.

Inna scena: Tusk szuka rozwiązania jakiegoś problemu. Jeden z zaproszonych urzędników CIR zgłasza propozycję, potem musi nagle wyjść. Mija się w drzwiach z Ostachowiczem. Ten rozpromieniony zaczyna opowiadać, że właśnie wpadł na doskonały pomysł. Przedstawia dokładnie tę samą koncepcję co urzędnik CIR. Premier marszczy brwi. „Igor, gdzie to podsłuchałeś i dlaczego sprzedajesz nam nieswoje pomysły jako własne?” – rzuca wściekły.

To ważne, bo jednym z filarów władzy głównego spin doktora szefa rządu była dotychczas umiejętność odgadywania potrzeb Tuska. Gdy wszyscy mówili, że premier musi coś zrobić, on potrafił powiedzieć: nie, nie musi. Powinien odpocząć.

Doskonale umiał też znaleźć wrogów, wskazać na złych dziennikarzy. A premier, wbrew pozorom, niewielu dziennikarzy lubi. – Większość w jego oczach to ludzie chcący go zniszczyć. Lista tych, których posłałby do piekła, jest dłuższa niż u Kaczyńskiego. Z jedną różnicą – nigdy nie mówi o tym publicznie – opowiada jeden z jego współpracowników. To kolejna zasada Ostachowicza: media nieprzyjazne zwalczać brutalnie, ale po cichu.

Adam Bielan, przez lata spin doktor PiS, teraz w nowej formacji Polska Jest Najważniejsza, tak postrzega fenomen Ostachowicza: – Jest skuteczny, ale nie jest geniuszem. Opanował jedną sztukę – rozgrywania Jarosława Kaczyńskiego. Stworzył jego portret psychologiczny, wiedział, gdzie uderzyć, żeby zabolało. Wciskał guzik i miał pożądaną reakcję. Przy innej, mniej emocjonalnej opozycji nie szłoby mu tak dobrze – ocenia Bielan.

Jeden z polityków Platformy widzi to tak: – Tusk ma w sobie dużo brutalności, jest samcem alfa. Ale jednocześnie ma jakąś charakterologiczną skazę, potrzebuje blisko siebie kogoś, kto da mu wsparcie, na kim może się oprzeć. Ostachowicz mu to daje. Premier czuje, że może mu zaufać, bo ten nie jest politykiem. Nie ma własnych interesów, nie zabiega o swoich ludzi. W tym sensie to czystsza relacja niż z kimkolwiek z partii.

Kto wie, może to jest klucz tego tandemu. Jeden z ważniejszych ministrów w rządzie przewrotnie odpowiada na pytanie o Ostachowicza: – Ma zdolnego mistrza PR – Tuska. Może się od niego sporo nauczyć.

Pierwszy raz zobaczyłem go kilka miesięcy po wyborach parlamentarnych 2007, podczas wywiadu z Donaldem Tuskiem. W gabinecie nowego szefa rządu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, ustrojonej wtedy świątecznie, siadł przy okrągłym stole tuż obok premiera. Cichy, niewysoki brunet, chłopięca twarz. Nie odezwał się ani słowem, nie uśmiechnął, ale i nie skrzywił. Kamienna twarz bez emocji, nawet lekko znudzona. Gdy podawałem mu rękę, mruknął tylko: „Igor”. A po wywiadzie podał swoją wizytówkę z prośbą o przesłanie rozmowy do autoryzacji.

Na początku myślałem, że to nowy pracownik Centrum Informacyjnego Rządu oddelegowany do obsługi prasowej premiera. Ale z czasem imię Igor zaczęło się pojawiać w opowieściach o kuluarowym życiu rządu coraz częściej i gęściej, z coraz większą domieszką emocji. Bo Igor Ostachowicz nikogo nie zostawia obojętnym. Ma wrogów i przyjaciół, nic pośrodku. Chociaż ściśle rzecz biorąc, podział wygląda jeszcze inaczej: na górze jego hierarchii jest Tusk, dla którego pracuje, dużo dalej są podwładni i są wrogowie. I niewiele pośrodku.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił