Ziemkiewicz o patriotyzmie realnym i wariackim

Patriotyzm realny przeciwko wariackiemu

Publikacja: 29.01.2011 00:01

Ziemkiewicz o patriotyzmie realnym i wariackim

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Może czas wreszcie zauważyć, że mamy w Polsce poważny kłopot z naszym patriotyzmem. Może nawet czas to nie tylko zauważyć, ale i zastanowić się, na czym ten problem polega, z czego wynika i co można zrobić, aby mu zaradzić. Trudność polega na tym, że w Polsce o patriotyzmie się nie dyskutuje. Patriotyzm po prostu jest dobry i trzeba się nim wykazywać. Kto się nim nie wykazuje, jest złym Polakiem, i to zamyka dyskusję.

Konstatacja, że bardzo wielu i coraz więcej Polaków traci wrażliwość na patriotyczne hasła, że miłości ojczyzny nie deklaruje w badaniach czy sondażach jako wartości dla siebie istotnej, i faktycznie, w politycznych i codziennych wyborach nie kieruje się jej dobrem, jakkolwiek rozumianym, jest jedynie powodem do jeremiad i rwania szat. Można taki fakt tylko potępiać. Ale zaradzić mu? Trzeba by najpierw ustalić przyczynę, a na to pytanie udaje się uzyskać tylko odpowiedzi hasłowe, sztampowe: media… brak patriotycznego wychowania…

To nie są odpowiedzi, które cokolwiek wyjaśniają. Fakt, w mediach ta tradycyjna cnota, jaką jest miłość ojczyzny, i namawianie Polaków, by kierowali się wspólnym dobrem, dobrem narodu i państwa, nie są modne. W modzie jest, wręcz przeciwnie, naiwny kosmopolityzm, wmawianie sobie, że dawny świat narodowych interesów i antagonizmów zniknął, jest tylko radosny, kolorowy świat ludzi nowoczesnych i wystarczy nie być Polakiem, aby się takim właśnie nowoczesnym człowiekiem, obywatelem Europy, bratem wszystkich obywateli cywilizowanego świata, stać.

Ale czy to prawdziwa przyczyna? Kosmopolityzm był dla Polaka pokusą zawsze. Polska literatura nieustannie się zmaga z figurą Polaka wykorzenionego, uciekającego od swej trudnej do uniesienia tożsamości, od korzeni, tradycji i narodowego losu. Jeśli w wolnej Polsce patriotyzm nie jest dla tak wielu wartością, to czy naprawdę dlatego, że przekonał ich do tego jeden czy drugi celebryta? A może odwrotnie: łatwość, z jaką przyjmują Polacy „modne brednie”, jest raczej objawem niż przyczyną kryzysu?

[srodtytul]Sfałszowany Mickiewicz[/srodtytul]

Spróbujmy odwrócić pytanie. Wyobraźmy sobie (nie trzeba wiele wyobraźni, były takie chwile w ostatnim dwudziestoleciu), że zarówno media, jak i programy szkolne trafiają pod kontrolę sił szczerze i głęboko pragnących upowszechnienia patriotyzmu. Co będą upowszechniać?

Bez wątpienia wiedzę o męczeństwie pokoleń, bohaterstwie żołnierzy, o zsyłkach, rozstrzelaniach i redutach. Cóż innego może się nam z patriotyzmem kojarzyć?

Odbyła się niedawno na tych łamach, właściwie wraca tu nieustannie, polemika dotycząca wierszy Wojciecha Wencla i programowych wypowiedzi Jarosława Marka Rymkiewicza. Trudno mi w niej zabrać głos, bo czuję się dziwnie rozdarty. Jeśli mamy mówić o literaturze, to zgadzam się z Maciejem Urbanowskim. Wiersze Wencla są znakomite, jedne z najlepszych w polskiej literaturze od dawna, a i wywiady Rymkiewicza to bardzo dobre wiersze. Jeśli dyskutujemy o sytuacji kraju, o tym, co powinni Polacy robić, co im zagraża, to bliżej mi do prezentowanego przez Andrzeja Horubałę przesytu romantyzmem i sprzeciwu przed zastępowaniem w polskim myśleniu polityki poezją.

Ale ta polemika i unoszący się nad nią duch Mickiewicza podpowiadają mi metodę pozwalającą wyjaśnić, mam nadzieję, bez popadania w slogany i zdarte frazesy, co w naszym patriotyzmie jest chorego, wyrodzonego i co go czyni dla większości współczesnych Polaków nieatrakcyjnym.

Jest takie zdanie z Mickiewicza, znane każdemu pilnemu absolwentowi podstawówki: „szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w Ojczyźnie”. Proszę sobie spróbować odpowiedzieć, co to zdanie właściwie znaczy.

Przypuszczam, że większość czytelników odruchowo powie: dobry Polak nie może się cieszyć szczęściem osobistym, kiedy ojczyzna jest w nieszczęściu. Nawet gdy osobiście nie ma się na co uskarżać, „cierpi za miliony”, porzuca po prometejsku własną spokojną egzystencję i idzie się poświęcać za Polskę.

Tak? No to właśnie guzik prawda. Proszę się wczytać w „Konrada Wallenroda”, z którego ten szkolny cytat pochodzi, i zanalizować kontekst. Czy można zaznać szczęścia w domu, do którego w każdej chwili może kopniakiem wejść Krzyżak, splądrować komorę, zgwałcić żonę i bezkarnie puścić całą chudobę z dymem? „Szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w Ojczyźnie” znaczy tyle, że dopóki się nie ureguluje spraw publicznych, nie można, nie ma szansy uregulować prywatnych. Prometeizm nie ma tu nic do rzeczy, to kwestia zdrowego rozsądku i elementarnych potrzeb ludzkich.

Przypuszczam, że dla samego Mickiewicza i jego współczesnych znaczenie tych słów było oczywiste. Dopiero potem, z czasem, zmieniły się one w formułkę wbijaną pokoleniom uczniów do głów. To, co było zdroworozsądkowe, zostało uświęcone i dla tym pełniejszej sakralizacji doprowadzone do absurdu. Historycznego Jerzego Wołodyjowskiego, który dzielnie i rozważnie bronił Kamieńca tak długo, jak to było możliwe, a gdy wynegocjował kapitulację i szykował się do dalszych działań, poległ nieszczęśliwie wskutek przypadku, zastąpiono powieściowym Michałem Wołodyjowskim, który sam wysadza w powietrze siebie i innych, bo ślubował nie ustąpić zamku wrogom żeby nie wiem co. Historycznego księcia Poniatowskiego, który poległ od postrzału, zresztą trzeciego w ciągu jego ostatniego dnia, walcząc ofiarnie i do ostatka w ramach mającej sens koncepcji politycznej, zastąpiono patetycznym głupcem, który rzuca się do rzeki, uważając, że gdyby po przegranej bitwie żył nadal, straciłby honor. Podobny wymyślony przez wieszcza wariat, wysadzający siebie i swoich podwładnych w powietrze, zastępuje historycznego pułkownika Juliusza Ordona… I tak dalej.

Jestem jednym z owych uczniów, którym wbijano w głowy te romantyczne, ale mało nadające się na wzorce dla rozsądnego człowieka żywoty mężów zmyślonych i którego uczono prometejskiej interpretacji „Konrada Wallenroda” jako jedynie możliwej. Dlatego nie było mi łatwo rozgryźć, jakim sposobem przedstawiciele innych nacji potrafią być patriotami, nie wariując na tym punkcie. Tym, którzy by próbowali powtórzyć to doświadczenie, polecam amerykański film – dzieło samo w sobie niespecjalnie wysokich lotów, ale jako przykład w tej sprawie ciekawe – zatytułowany „Patriota”, a opowiadający o jednym z bohaterów wojny o niepodległość, granym przez Mela Gibsona.

[wyimek]Prawdę o sobie jako o narodzie poznawaliśmy nie w tych momentach, które najchętniej wspominamy w książkach, ale w czasach, gdy trzeba się było pozbierać po totalnej klęsce[/wyimek]

Polak nie może się na tym filmie nie zdziwić. Jaki znowu „patriota”? Facet siedział jak mysz pod miotłą, dopóki Anglicy mu nie spalili domu i nie zamordowali dzieci, wtedy wziął flintę i poszedł ich zabijać. „Mściciel”, to owszem, ale „patriota”? Patriota powinien, właśnie jak u nas, samemu dom porzucić, ba, w imię ojczyzny narazić go swą patriotyczną działalnością na wizytę brytyjskiej Einsatzgruppe, ale po prostu mścić się, cóż to za patriotyzm? I o ile, można by powiedzieć, płytszy od naszego – nic dziwnego, że nie wydał wspaniałych dzieł literackich.

Owszem, nie wydał. Ale za to jest patriotyzmem mocnym i powszechnym, demonstrowanym chętnie. Kto zna normalnych Amerykanów, a nie tylko zblazowanych jajogłowych z uniwersyteckich gett, ten potwierdzi – po prostu modnym. U nas się zwykło mówić: łatwo być patriotą zwycięskiej i potężnej Ameryki, to zupełnie co innego niż być patriotą wiecznie poniewieranej i deptanej Polski. A może jest odwrotnie, może właśnie jednym ze źródeł potęgi Ameryki jest taki patriotyzm, niemylący gestu z sensem, wyrażający po prostu przekonanie, że razem możemy więcej, że jako wspólnota zapewniamy każdemu ze swych współbraci los lepszy, niż ktokolwiek zdołałby sobie zapewnić w pojedynkę. Patriotyzm ludzi normalnych, a nie straceńców, który czasem każe dokonać czynu heroicznego, ale nie dla samego heroizmu, tylko dlatego, że poświęcenie jednostek przyniesie korzyść wspólnocie?

[srodtytul]Prawdziwy mit Sierpnia[/srodtytul]

Prawdę o sobie poznaje się w chwilach niepowodzenia. Prawdę o sobie jako o narodzie poznawaliśmy nie w tych momentach, które najchętniej wspominamy w książkach, ale w czasach, gdy trzeba się było pozbierać po totalnej klęsce. Zwłaszcza po upadku powstańczych zrywów i związanych z nimi nadziei.

W podobnym momencie znaleźliśmy się i teraz, po upadku solidarnościowej „bezkrwawej rewolucji”. Z ideałów Sierpnia nie zostało nic, z jego zdobyczy – zbyt mało, by czuć satysfakcję: robotniczy przywódca jako krętacz fałszujący własną przeszłość i wysługujący się oligarchom, „postsolidarnościowa” władza fetująca spierniczałego sowieckiego namiestnika PRL i posłusznie spławiająca polskie aspiracje „z głównym nurtem europejskiej polityki”, nomenklaturowy system państwa więcej mający wspólnego z „realnym socjalizmem” niż z wolnym rynkiem, i „niezależne media” manipulujące i fałszujące rzeczywistość nie mniej niż te z czasów Gierka.

Polski pejzaż duchowy, uczciwszy proporcje, przypomina dziś ten zapisany w dziennikach młodego Żeromskiego tułającego się za chlebem po podkieleckiej prowincji. Warstwy wyższe wyrzekające się tożsamości, marzące jedynie o dopuszczeniu do cudzej, wyższej kultury, warstwy niższe żyjące w pogardzie dla wszystkiego, co nie jest „korytem”, garnięciem pod siebie. W gębach dzisiejszych „młodych z fejsbuka”, plujących na modlące się pod krzyżem staruszki z biało-czerwonymi flagami czy manifestujących pod Wawelem przeciwko pochówkowi prezydenta, widać rysy tych, którzy obdzierali trupy powstańców albo znosili zaborcy głowy dziedziców; w wypowiedziach „autorytetów” brzmi ta sama, co w zapisywanych przez Żeromskiego rozmowach, pogarda dla polskości jako do czegoś zapyziałego, durnego, utrudniającego życie.

Na tamtą, zapewne najgłębszą w naszej historii, klęskę odpowiadali Polacy na dwa sposoby. Jedni, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, tym mocniej domagali się, by przegrane powstanie jak najszybciej powtórzyć, by dokonać poświęcenia jeszcze większego, a Bóg w końcu będzie musiał nas docenić i dać słusznej sprawie sukces. Drudzy, mianujący siebie realistami, jedyny sens widzieli w uległości, w ugodzie, słaniu cesarzowi i carowi wiernopoddańczych adresów w nadziei, że w odpowiedzi zaborcy potraktują nas łagodniej. Jedno i drugie nie miało sensu. Niepodległościowe konspiracje nie były już w stanie nic osiągnąć, a nadskakiwania „realistów” potęgi przyjmowały lekceważąco, nie widząc powodu, by okazywać jakiekolwiek względy rozdeptanym i pokornym. Trudno nie postrzegać dzisiejszych zachowań Kaczyńskiego i Tuska jako tkwienia w tych samych koleinach.

W takim pejzażu pojawiło się kilku pisarzy politycznych głoszących tezy nieprzystające do żadnego z powyższych odruchów: Balicki, Dmowski, Popławski… Najgłębiej zapisał się w pamięci oczywiście ten drugi, który brutalnie pouczał rodaków, że „w życiu narodów nie istnieje słuszność ani krzywda, istnieje tylko siła i słabość”, i wyszydzał ich żałosne rekompensowanie sobie klęski mirażami, żeśmy od rywali słabsi, lecz lepsi „moralnie”. Ale w swoim czasie tym, który najprościej i najzwięźlej ujął, co należy robić, był Popławski, autor hasła: „spolityzować masy”. Ani rzucanie się z motyką na słońce, ani korzenie się przed silniejszymi – tylko budowanie własnej siły.

Nurzane dziś przez potwarców w najgorszych skojarzeniach hasło polityki „wszechpolskiej” znaczyło nie tylko „prowadzonej we wszystkich trzech zaborach”, ale, przede wszystkim, w równym stopniu dotyczącej i realizującej aspiracje Polaków wszystkich stanów – i ziemian, i włościan, i inteligencji, i rodzącej się wtedy „klasy robotniczej”. I taką właśnie formułę „upolitycznienia” poprzez uświadomienie mówiącym po polsku masom, że Polska jest im potrzebna nie tylko po to, aby za nią umierać, udało się zaproponować. Bez tego, bez kilku nowatorskich na owe czasy wątków zaszczepionych polskiemu zaściankowi przez trzech politycznych outsiderów z Ligi Narodowej nie byłoby późniejszej niepodległości.

Mówię o pewnych analogiach, nie o dosłownej powtórce historii, bo takie się wszak nie zdarzają nigdy. W znacznym stopniu roztrwoniona przy Okrągłym Stole tradycja „Solidarności” czeka, jak sądzę, na swoje właściwe odczytanie. Odłóżmy na bok zdrady i małości ludzkie, rozczarowania nieuniknione i te, których być może uniknąć się nie dało, i spójrzmy na „Solidarność” jako na wspaniałe odrodzenie polskiego patriotyzmu w tej właśnie formule, której najbardziej dziś potrzebujemy. Patriotyzmu zgodnego, praktycznego działania na rzecz dobra wspólnego, w imię wyższych celów, ale i w rygorach rozsądku.

Sam sierpniowy strajk – czyż nie był zaskakującym na tle naszej historii przykładem zdrowego rozsądku? Nagrodzonego zasłużonym sukcesem wyważenia pomiędzy radykalizmem a kapitulanctwem? Połączenia oczekiwań wzniosłych z bardzo konkretnymi? Nikt nie napisał dotąd historii tego przełomowego w naszych dziejach wydarzenia; może czas wreszcie to zrobić pod takim właśnie kątem, by pokazać w Sierpniu triumf realizmu, triumf patriotyzmu, który daje siłę do budowania, a nie wyniszcza nieprzemyślanym składaniem ofiar. Czas to zrobić zwłaszcza teraz, gdy na centralne miejsce w patriotycznej narracji wciskać się zaczyna katastrofa smoleńska (czy wręcz „zbrodnia smoleńska”), z której jakichkolwiek pozytywnych lekcji dla narodu wyprowadzić doprawdy nie sposób.

Czas powrócić do punktu założycielskiego nowej Polski – tej odradzającej się po Palmirach i Katyniu – także dlatego, że na naszych oczach kruszą się kosmopolityczne złudzenia. Jeśli nawet najzagorzalsi w ostatnich dekadach piewcy „pragmatyzmu” i „postpolityki” przyznają publicznie, że, okazuje się, „kapitał jednak ma narodowość”, a państwo „jest potrzebne”, to trudno o lepszy znak, że karmiono nas bzdurami i pilnie trzeba nadrobić stracony czas. A można to zrobić tylko, odwołując się do narodowej wspólnoty (narodowej, zaznaczam, znając ulubione zarzuty potwarców, w sensie kulturowym, nie etnicznym, tak jak to zawsze w polskiej tradycji politycznej rozumiano), uświadamiając sobie i innym, że Polska jest Polakom po prostu potrzebna. Nie po to, żeby za nią cierpieć prześladowania i umierać – choć, uchowaj Boże, i to czasem trzeba – ale przede wszystkim po to, aby dzięki niej mogli „znaleźć szczęście w domu”.

Może czas wreszcie zauważyć, że mamy w Polsce poważny kłopot z naszym patriotyzmem. Może nawet czas to nie tylko zauważyć, ale i zastanowić się, na czym ten problem polega, z czego wynika i co można zrobić, aby mu zaradzić. Trudność polega na tym, że w Polsce o patriotyzmie się nie dyskutuje. Patriotyzm po prostu jest dobry i trzeba się nim wykazywać. Kto się nim nie wykazuje, jest złym Polakiem, i to zamyka dyskusję.

Konstatacja, że bardzo wielu i coraz więcej Polaków traci wrażliwość na patriotyczne hasła, że miłości ojczyzny nie deklaruje w badaniach czy sondażach jako wartości dla siebie istotnej, i faktycznie, w politycznych i codziennych wyborach nie kieruje się jej dobrem, jakkolwiek rozumianym, jest jedynie powodem do jeremiad i rwania szat. Można taki fakt tylko potępiać. Ale zaradzić mu? Trzeba by najpierw ustalić przyczynę, a na to pytanie udaje się uzyskać tylko odpowiedzi hasłowe, sztampowe: media… brak patriotycznego wychowania…

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą