Przyjaźnili się od dawna. W latach studiów łączyły ich zainteresowania literackie. Tyle że Lipski mimo wręcz deklarowanego dystansu wobec marksizmu zdołał szczęśliwie w roku 1952 ukończyć polonistykę, a Szpotańskiego w 1951 r. wyrzucono z rusycystyki za wierszyk o terroryzującej studentów marksistce, którą w wierszyku, nie w życiu, uśmiercił:
Pogrzeb miała jak się patrzy,
sierp i młot na grobie na krzyż.
A nad grobem Widerszpili
cicho kwili Dżugaszwili.
W roku 1956 znowu przyjęto Szpotańskiego na studia – na drugi rok polonistyki. Opowiada podczas wizyty, że na szachowych mistrzostwach Polski zajął zaledwie szóste miejsce. To VIII październikowe plenum KC tak go rozproszyło, że przegrał dwie już właściwie wygrane partie.
Szpotański, sceptyk i szyderca, pisał:
Na przedzie widzisz żeńską parę:
Luxemburg Różę, Zetkin Klarę.
Rewolucyjne dwie jamnice,
obie w binoklach, obie z kokiem
dostojnie suną przez ulicę,
za nimi, drobnym człapiąc krokiem,
podąża Liebknecht z małą bródką
do Bebla szepcąc coś cichutko.
Ze wszystkich postaci, które w ciągu całego życia spotkałem, wydawał mi się zawsze najmniej skłonny do naiwnych uniesień. A jednak okazuje się, że i on uległ szaleńczej euforii lata i wczesnej jesieni ’56. Szlachetny Lipski i grupa jego inteligentnych przyjaciół z Klubu Krzywego Koła, wśród nich specjaliści od nauk społecznych, wyobrazili sobie, że uda się wprowadzić do Sejmu sporą grupę prawdziwie niezależnych posłów. Poświęcali na to czas – zawieszając swe właściwe zajęcia – w poszukiwaniu kontaktów z załogami dużych zakładów pracy, licząc zarazem na sojusze z niektórymi aparatczykami.