Dariusz Rosiak w tekście "Człowiek, istota zbędna" , wychodząc od opisu sporu o budowę potężnej tamy Gilgel Gibe III w Etiopii, maszeruje prostą drogą w kierunku radykalnych oskarżeń wobec ekologów. Ponieważ budowie towarzyszą liczne protesty, waży obie racje, dochodząc w końcu do wniosku, że ci, którzy protestują przeciwko budowie, chcą jednocześnie zachować kawał Etopii w stanie, w jakim znajduje się ona obecnie. Jeśli nie będzie tamy, nie będzie też prądu i wody dla rolnictwa, zostaną bagna i nieużytki. Jeśli nie będzie prądu, Etiopczycy będą żyli tak, jak żyją, w nędzy, zjadani przez choroby i biedę - dowodzi autor.
Dla Rosiaka spór o tamę jest częścią większej walki: po jednej stronie stoją ci, którzy chcą zapewnić dobrobyt całej ludzkości, w tym celu budują tamy, elektrownie atomowe i wymyślają energooszczędne samochody. Po drugiej stronie, kipiąc nienawiścią do gatunku ludzkiego są potomkowie Malthusa, którzy najchętniej wybiliby kawał populacji do nogi. Ponieważ nie mogą tego zrobić, zabraniają rozwoju technicznego, co w przypadku Etiopii równoznaczne jest z wydaniem wyroku śmierci – malaryczny klimat robi swoje. Jako pozytywny przykład przywołuje też industrializację Brazylii, w której "nieurodzajne sawanny" zostały zamienione na żyzne monokultury.
Teza jest radykalna, choć nienowa: w Polsce chyba najostrzej stawia ją Tomasz Teluk z konserwatywnego Instytutu Globalizacji, który używa bardzo podobnych argumentów, wyliczając nawet, za śmierć ilu dzieci w Afryce odpowiadają ekolodzy zaangażowani w walkę z DDT.
Przyznam, że nie sposób zanegować jej w całości: konflikt między naturą a kulturą jest fundamentem naszego istnienia, a wraz z każdą setką milionów nowych mieszkańców globu przybiera coraz ostrzejsze formy. Skoro Europejczyk ma prawo do telewizora, wanny, samochodu i domu, nie można tego prawa odbierać Etiopczykowi. Z drugiej strony ktoś wyliczył, że gdyby Chińczycy chcieli osiągnąć wskaźnik usamochodowienia taki jak w USA, na świecie zabrakłoby stali. Ponieważ ze świecą szukać tych, którzy zrezygnują ze swojego samochodu (łatwiej żądać, by zrezygnowali inni), konflikty, coraz poważniejsze, są nieuniknione. Zakładam, i tu pełna zgoda z Rosiakiem, że ci, którzy mieszkają na terenie planowanej inwestycji, łowią ryby metodą sprzed tysiąca lat i grzebią motyczką w stwardniałej na kamień ziemi, woleliby, jak ich europejscy koledzy, założyć staw z pstrągiem potokowym i kupić sobie traktor.
Ponieważ jednak diabeł tkwi w szczegółach, Dariusz Rosiak wpada w rozliczne pułapki. Jego umiłowanie rozwoju i tęsknota za powszechną szczęśliwością prowadzą go na merytoryczne manowce. Przede wszystkim mylny jest pogląd, że zalanie bagien i zbudowanie na ich miejscu dużego zbiornika zlikwiduje malarię może być obarczone poważnym ryzykiem błędu: naukowcy z sąsiadującego z inwestycją Jimma University badali wybudowaną wcześniej zaporę Gibe I, gdzie zachorowalność na malarię wzrosła!