Którzy kochają malarię

Publikacja: 20.04.2011 16:46

Red

Dariusz Rosiak w tekście "Człowiek, istota zbędna" , wychodząc od opisu sporu o budowę potężnej tamy Gilgel Gibe III w Etiopii, maszeruje prostą drogą w kierunku radykalnych oskarżeń wobec ekologów. Ponieważ budowie towarzyszą liczne protesty, waży obie racje, dochodząc w końcu do wniosku, że ci, którzy protestują przeciwko budowie, chcą jednocześnie zachować kawał Etopii w stanie, w jakim znajduje się ona obecnie. Jeśli nie będzie tamy, nie będzie też prądu i wody dla rolnictwa, zostaną bagna i nieużytki. Jeśli nie będzie prądu, Etiopczycy będą żyli tak, jak żyją, w nędzy, zjadani przez choroby i biedę - dowodzi autor.

Dla Rosiaka spór o tamę jest częścią większej walki: po jednej stronie stoją ci, którzy chcą zapewnić dobrobyt całej ludzkości, w tym celu budują tamy, elektrownie atomowe i wymyślają energooszczędne samochody. Po drugiej stronie, kipiąc nienawiścią do gatunku ludzkiego są potomkowie Malthusa, którzy najchętniej wybiliby kawał populacji do nogi. Ponieważ nie mogą tego zrobić, zabraniają rozwoju technicznego, co w przypadku Etiopii równoznaczne jest z wydaniem wyroku śmierci – malaryczny klimat robi swoje.  Jako pozytywny przykład przywołuje też industrializację Brazylii, w której "nieurodzajne sawanny" zostały zamienione na żyzne monokultury.

Teza jest radykalna, choć nienowa: w Polsce chyba najostrzej stawia ją Tomasz Teluk z konserwatywnego Instytutu Globalizacji, który używa bardzo podobnych argumentów, wyliczając nawet, za śmierć ilu dzieci w Afryce odpowiadają ekolodzy zaangażowani w walkę z DDT.

Przyznam, że nie sposób zanegować jej w całości: konflikt między naturą a kulturą jest fundamentem naszego istnienia, a wraz z każdą setką milionów nowych mieszkańców globu przybiera coraz ostrzejsze formy. Skoro Europejczyk ma prawo do telewizora, wanny, samochodu i domu, nie można tego prawa odbierać Etiopczykowi. Z drugiej strony ktoś wyliczył, że gdyby Chińczycy chcieli osiągnąć wskaźnik usamochodowienia taki jak w USA, na świecie zabrakłoby stali. Ponieważ ze świecą szukać tych, którzy zrezygnują ze swojego samochodu (łatwiej żądać, by zrezygnowali inni), konflikty, coraz poważniejsze, są nieuniknione. Zakładam, i tu pełna zgoda z Rosiakiem, że ci, którzy mieszkają na terenie planowanej inwestycji, łowią ryby metodą sprzed tysiąca lat i grzebią motyczką w stwardniałej na kamień ziemi, woleliby, jak ich europejscy koledzy,  założyć staw z pstrągiem potokowym i kupić sobie traktor.

Ponieważ jednak diabeł tkwi w szczegółach, Dariusz Rosiak wpada w rozliczne pułapki. Jego umiłowanie rozwoju i tęsknota za powszechną szczęśliwością prowadzą go na merytoryczne manowce. Przede wszystkim mylny jest pogląd, że zalanie bagien i zbudowanie na ich miejscu dużego zbiornika zlikwiduje malarię może być obarczone poważnym ryzykiem błędu: naukowcy z sąsiadującego z inwestycją Jimma University badali wybudowaną wcześniej zaporę Gibe I, gdzie zachorowalność na malarię wzrosła!

Na tym nie koniec - autor nadmienia zaledwie, że w Etiopii nie ma demokracji, ja dodam jeszcze, że warto przeczytać świetną książkę Franka Westermana "Inżynierowie dusz" o hydrotechnice w ZSRR, jasno z niej wynika, że każda dyktatura lubi duże inwestycje wodne, oczywiste więc, że dyktatorzy stoją po stronie technicznego postępu. Proces inwestycyjny poprzedzający budowę Gibe III udowodnił nawet, że są zwolennikami postępu za wszelką cenę: według raportu sporządzonego 3 lata temu przez Campagna per la Riforma della Banca Mondiale i CEE Bankwatch Network, czyli instytucje nadzorujące inwestycje wywierające duży wpływ na środowisko, spośród ponad 200 tys. osób zamieszkujących teren Gibe III o opinię poproszono 52.

W innych częściach Afryki za protesty przeciwko takim inwestycjom lokalni aktywiści trafiali do więzienia. Jaką mamy więc pewność, że, jak pisze Dariusz Rosiak „postawa międzynarodowych organizacji ekologicznych jest dla miejscowej ludności jeszcze gorszym zagrożeniem niż autorytaryzm?". W tym samym raporcie znalazłem informację, że prąd produkowany w Gibe III będzie przeznaczony w całości na eksport. Jak więc ma przełożyć się na cywilizowanie okolic? Jaki zysk odniesie lokalna społeczność? Tego autor nie wyjaśnia, choć inne duże inwestycje hydrotechniczne w Afryce pokazują ważną prawidłowość: miejscowi znajdują zatrudnienie na budowie, kiedy budowa się kończy, znowu zostają bez pracy. Może wręcz okazać się, że zyski będą dużo mniejsze niż straty.

Owszem, budowa tak dużego zbiornika podniesie, poziom wód gruntowych nad zbiornikiem. Jest jednak i druga strona medalu: amerykańscy naukowcy wyliczyli, że po przegrodzeniu rzeki Kolorado tamą, przepływ poniżej niej zmniejszył się dwudziestokrotnie. Może się więc okazać, że potencjalny sukces części rolników zostanie okupiony absolutną klęską innych, a życie poniżej planowanej tamy, teraz bardzo trudne, stanie się niemożliwe.

Jeszcze jeden szczegół nie daje mi spokoju: przykład Brazylii jako kraju, który odniósł w ostatnich latach sukces cywilizacyjny jest kuriozalny i potwierdza raczej obawy ekologów, pokazując, jak wysoka bywa cena postępu. W tej walce giną ludzie, by przywołać historię

siostry Dorothy Mae Stang, amerykańskiej zakonnicy, która opiekowała się drobnymi rolnikami w stanie Para, w dorzeczu Amazonki, protestując wycinaniu lasów pod nowe uprawy. Zakonnica została w 2005 r. zastrzelona, a zleceniodawcą okazał się miejscowy farmer, którego oskarżała o nielegalne wypalanie puszczy. To nie wszystko: w samej Amazonii w latach 1990-2005 areał upraw soi powiększał się o 10 proc. rocznie, w stosunku do roku poprzedniego. O wpływie monokultur na środowisko nie będę wspominał, choć może by się przydało, bo Dariusz Rosiak z pewnością uznaje je za jednoznacznie pozytywną szansę rozwojową.

W końcówce tego ciekawego, ale pełnego nadużyć i zwykłej niewiedzy tekstu pojawia się też przekonanie o „geniuszu człowieka", który nawet błądząc, i niszcząc środowisko, wychodzi z każdej opresji obronną ręką. Dariusz Rosiak nie stawia sobie niestety pytania, czy istnieje granica błędu, poza którą nie ma już dobrych rozwiązań, i czy przypadkiem ostrożność ekologów nie jest uzasadniona. Nie wiemy nawet, czy w Etiopii próbowano innych możliwości (elektrownie słoneczne wydają się jak najbardziej na miejscu).

W tekście nie pojawia się też pytanie, czy możliwy jest kompromis pomiędzy cywilizacyjnymi potrzebami Etiopczyków a zachowaniem wartości przyrodniczych tego miejsca. A szkoda.  Wyspa Wielkanocna, Islandia czy Australia to przykłady krain, w których dokonały się wielkie, zawinione jedynie przez człowieka katastrofy ekologiczne.

Zaś w zapatrzonych w postęp Chinach są miejsca, gdzie zanieczyszczenie środowiska wybiło w pień wszystkie pszczoły, i nawet tamtejsi geniusze nie wiedzą, jak je zastąpić.

(Pierwotna wersja tekstu ukazała się na blogu „Low-tech" Michała Olszewskiego, dziennikarza „Tygodnika Powszechnego").

Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Materiał Promocyjny
Fundusze Europejskie stawiają na transport intermodalny