Przesłanie Jana Pawła II było nową wersją mesjanizmu

Wieszczowie zawsze zatrzymywali się na granicy czynu, a Jan Paweł II przekroczył ją w epokowym stylu.

Publikacja: 30.04.2011 01:01

Jan Paweł w Gnieźnie, 1979 r.

Jan Paweł w Gnieźnie, 1979 r.

Foto: Fotonova

Red

Zawsze przykrawaliśmy go na swoją miarę. Był Naszym Papieżem, duchowym przywódcą, bramkarzem, królem Polski, Lolkiem, wadowiczaninem, krakusem, góralem, zwolennikiem IV RP i Unii Europejskiej, obrońcą wykluczonych, przyjacielem Aleksandra Kwaśniewskiego, Ronalda Reagana, Fidela Castro i ks. Mieczysława Malińskiego.

Kiedy na nas patrzył, każdemu wydawało się, że patrzy tylko na niego. Mówił we wszystkich językach świata. Podczas swych pielgrzymek kilkadziesiąt razy okrążył glob i zapamiętał wszystkie nasze twarze, a potem za każdym razem wywoływał nas z tłumu, dowcipnie odwołując się do ostatniego spotkania. A po maturze... wszyscy wiedzą, co się robi po maturze w Wadowicach. Nasz Rodak. Papież-Polak.

Kochają, ale nie rozumieją

Jan Paweł II był każdą z tych osób, ale cały czas był też kimś innym. I dopiero z perspektywy beatyfikacji widać – kim. Bo Królestwa Bożego nie zdobywają ani celebryci w sutannie, ani nawet amatorzy rodzimych wypieków, ale gwałtownicy, którzy Królestwu zadają gwałt (Mt, 11:12).

Dziś trudno ujrzeć nam prawdziwą twarz Jana Pawła II. Jesteśmy na innym etapie i toczymy inne walki. Dla papieża najważniejsza była metafizyczna walka między Bogiem a demonami, której częścią stał się człowiek (zob. „Evangelium Vitae" 104), dla nas – walka polityczna między Jarosławem a platformersami, której częścią staliśmy się my.

Kłopot polega na tym, że uczestnicząc w walce politycznej, w jej kategoriach interpretujemy metafizykę. Oto liberał zapewnia, że „sens papieskiego przesłania" polega na tym, że „Polska będzie demokratyczna, pluralistyczna, wspólna. Będzie szanująca tradycję, ale i otwarta na nowoczesność" (Michnik, „Pasterz i prorok: słowa podzięki", 19 – 20.06.1999). Z kolei republikanin Tomasz Terlikowski przekonuje, że idzie o Polskę solidarną, silną Polskę. Papież bowiem daleki jest „od romantyków, którzy nad prawo przedkładają uczucia narodowe. Przeciwnie, jego myśl społeczna – choć pozostaje zawsze personalistyczna, czyli otwarta na doświadczenie jednostki – jest jak najbardziej propaństwowa".

Nawet gdy nie wpisujemy papieża w obce mu ideologie i sumiennie powtarzamy jego słowa, to nie są to już jego słowa. Gdy marszałek Komorowski żegnał ofiary katastrofy smoleńskiej i „z drżeniem serca" przywołał wezwanie Jana Pawła II, „niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi", zabrzmiało ono dziwnie pusto. A przecież wszystko wydawało się podobne: ten sam plac (wtedy Zwycięstwa, dziś Piłsudskiego), na placu – przywódca narodu, a za nim biały krzyż (wtedy trochę większy), wreszcie – kolejny przełomowy moment naszych dziejów, kiedy znów się zjednoczyliśmy.

Wszystko było podobne, ale wszystko się zmieniło. Ze słów papieża uleciała cała moc. Ich pustka nie brała się jednak z braku talentów oratorskich dzisiejszego prezydenta; powody były o wiele głębsze. Podczas gdy Jan Paweł II parafrazował Psalm „Błogosław, duszo moja, Pana!", Bronisław Komorowski parafrazuje już tylko Jana Pawła. Podczas gdy Jan Paweł II wpisywał się w nauczanie Kościoła, Bronisław Komorowski już tego nie dostrzega. Jan Paweł II chciał odmieniać „oblicze ziemi – tej ziemi", Bronisław Komorowski wyjaśniał, że chodziło o „naszą polską ziemię". W ten sposób historia zbawienia, olbrzymia dziejowa perspektywa, którą roztaczał papież, została ograniczona do naszego podwórka.

Dla Jana Pawła II prawdziwym podmiotem dziejów był Duch Święty, dziś nawet przykładnemu katolikowi nie mieści się to w głowie. Że jak? Duch Święty? Na ziemię? Bronisław Komorowski nie wspomniał więc Ducha, zamiast tego tłumacząc, że „wolna Polska", o którą modlił się papież, zrodziła się w istocie „z naszej wiary, naszej nadziei i naszej solidarności". Te na pozór drobne semantyczne przesunięcia w sposób niezauważalny pozbawiły słów Jana Pawła, tych najbardziej wybuchowych słów XX wieku, całej metafizycznej głębi.

„Niech zstąpi Duch Twój"

Na tym miejscu, w tamtym czasie, te słowa nie mogły się jednak nie pojawić. Bronisław Komorowski nie miał innego wyboru – wiedziony freudowskim przymusem powtarzania – musiał je wypowiedzieć, nawet za cenę dysonansu. Wiedział przecież, że gdy historia powraca, powraca jako farsa. Każdy z nas zrobiłby to samo. Bo tak często je powtarzaliśmy, że stały się częścią naszej narodowej nieświadomości – i już nie wiadomo, czy to my je mówimy, czy to one mówią nami. Ale przez te wszystkie coraz bardziej rytualne powtórzenia zapomnieliśmy, co one znaczą.

A może nigdy tego nie wiedzieliśmy? Nawet wtedy, gdy papież wypowiedział je po raz pierwszy, gdy ich sens nie zniknął jeszcze w mechanicznej reprodukcji. Bo już wtedy wydawały się jakby nie na miejscu. Jan Paweł II wypowiada je z trzepoczącej kartki, mówi dostojnie, z wyczuciem, ale przecież czuć w nich jakąś sztywność. Gdy wybrzmiały, zerwały się pojedyncze, niemrawe oklaski. Nie pamiętają ich bezpośredni świadkowie. Nie przytacza ich ani Andrzej Kijowski, opisując szczegółowo mszę na placu Zwycięstwa, ani Zbigniew Stawrowski, który odwołuje się do spotkania Jana Pawła II z młodzieżą następnego dnia. Po latach słowa Jana Pawła wydają się już na tyle nieefektowne, że któryś z internautów poczuł, że trzeba do nich dodać monumentalny muzyczny podkład. Inaczej nikt by nie zrozumiał, że właśnie zmienia się oblicze ziemi.

Bierzmowanie narodu

Siła wołania papieża nie tkwiła jednak w formie, lecz w treści. Oto Jan Paweł II wprowadzał w historię świata nowy sakrament: Bierzmowanie dziejów. Ten przedziwny rytuał trwał przez całą pielgrzymkę, znajdując swoją kulminację ostatniego dnia. „Przed tysiącem lat Polska przyjęła chrzest, dzięki któremu – mówił na krakowskich Błoniach papież – my, Polacy, z których każdy rodzi się jako człowiek »z ciała i krwi« (por. J 3,6) swoich rodziców, zostaliśmy poczęci i narodzeni z Ducha Świętego (por. J 3,5)". Po tysiącu lat wezwał Ducha Świętego, aby zstąpił na nas kolejny raz i w sakramencie bierzmowania umocnił naszą wiarę. „Pozwólcie przeto – ciągnął – że tak jak zawsze przy bierzmowaniu biskup, i ja dzisiaj dokonam apostolskiego włożenia rąk na wszystkich tu zgromadzonych, na wszystkich moich rodaków. W tym włożeniu rąk wyraża się przyjęcie i przekazanie Ducha Świętego, którego apostołowie otrzymali od samego Chrystusa, kiedy po zmartwychwstaniu przyszedł do nich »drzwiami zamkniętymi« i rzekł: »Weźmijcie Ducha Świętego«. Tego Ducha, Ducha zbawienia, odkupienia, nawrócenia i świętości, Ducha prawdy, Ducha miłości i Ducha męstwa – odziedziczonego jako moc po apostołach – przekazywały biskupie dłonie całym pokoleniom na ziemi polskiej".

To, co robił Jan Paweł II, rzeczywiście wyglądało jak gwałt zadawany Królestwu Niebieskiemu. Watykańscy oficjele, którzy chronią Królestwo przed wszelką nieproszoną ingerencją, musieli być przerażeni. Sakrament bowiem ma zawsze charakter indywidualny. Przed Bogiem zawsze stajemy samotni. Tymczasem papież wydawał się dokonywać bierzmowania zbiorowego. Podmiotem łaski stawał się niejako cały naród. Na Błoniach Jan Paweł II sugerował, że pierwszym bierzmowaniem Polaków było męczeństwo świętego Stanisława. „Tak jak dojrzałym chrześcijaninem staje się człowiek ochrzczony przez przyjęcie sakramentu bierzmowania – tak też Opatrzność Boża dała naszemu narodowi w odpowiednim czasie po chrzcie historyczny moment bierzmowania. Św. Stanisław, którego od epoki chrztu dzieli prawie całe stulecie, symbolizuje ten moment w szczególny sposób przez to, że dał świadectwo Chrystusowi, przelewając krew".

Będziecie jak Bóg

Po co papieżowi były te teologiczne eksperymenty? Tak jak zstąpienie Ducha Świętego tworzy Lud Boży, tak tym razem miało stworzyć nas, Polaków. Spośród ludzi tylko Mesjasz, Syn Boga, cieszył się pełnym udziałem Ducha. Jeśli zatem Duch zstępuje na człowieka, człowiek staje się podobny Mesjaszowi. Jeśli zstępuje na lud, lud staje się ludem mesjańskim. Sami z siebie jednak nie możemy dostąpić tej godności, potrzebna jest łaska. I na tym właśnie polega istota bierzmowania. Stanowi ono obrzęd, który pełnię Ducha ofiaruje wszystkim wiernym, wywyższając ich jak Mesjasza (KKK 1287). Ponieważ jego godność jest potrójna – jest najwyższym Królem, Kapłanem i Prorokiem (Redemptor hominis 16-21) – lud, naśladując Go, stając się takim jak On, staje się ludem królewskim, kapłańskim i prorockim.

I taki był plan Jana Pawła II: wezwać Ducha Świętego, aby uczynił z Polaków lud mesjański. Stać się takim ludem znaczy: stać się Mesjaszem, Chrystusem narodów. Podczas mszy na placu Zwycięstwa Jan Paweł II wypowiedział to niemal wprost: „Nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. [...] Nie sposób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną – bez Chrystusa".

Wyobraźmy sobie tylko absurdalność całej sytuacji. Trwa epoka Gierka, a papież chce rozpocząć epokę Ducha Świętego. Polska konstytucja głosi wieczystą przyjaźń z ZSRR, a Jan Paweł II ogłasza wieczystą komunię z Bogiem. Polacy stłamszeni brutalnym reżimem, zmaltretowani zimą stulecia, załadowywani do wielkiej płyty; Polacy stojący w kolejkach, unieruchomieni w swych domach, tkwiący w ciemności przez przerwy w dostawie prądu), właśnie ci Polacy mają się stać ludem mesjańskim. To chyba jakiś ponury żart. Ale Jan Paweł II nie żartował, właśnie w takim momencie, w momencie, kiedy tracimy wszelką nadzieję, kiedy umieramy jako naród, potrzebny jest Duch. Papieski gest nałożenia rąk należy porównać z sakramentem, jakiego udziela kapłan w stanie wyższej konieczności, w obliczu śmierci (KKK 1307).

Neomesjanizm

Podczas czerwcowej pielgrzymki Jan Paweł II przywrócił życiu polski mesjanizm. I to w tym czasie, gdy mesjaniści wydawali się bezpiecznie zamknięci na kartach podręczników. Przed pamiętną mszą świętą na placu Zwycięstwa odbyła się dwugodzinna akademia ku ich czci. „Poezja naszych wieszczów nigdy nie miała tak wielkiego audytorium i tak pięknej okazji – wspominał Andrzej Kijowski. – Nigdy też nie była gorzej słuchana i nigdy fałszywiej nie brzmiała". Jan Paweł II nie potrzebował ani Mickiewicza, ani Słowackiego, ani Norwida; nie potrzebowali ich Polacy. Gdyby polski romantyzm nigdy nie istniał, Jan Paweł II stworzyłby go.

Jan Paweł II zadawał nam gwałt. Bo tylko w wiecznym konflikcie mógł połączyć obojętne, obce sobie monolity nieba i ziemi

Podobnie jak dziewiętnastowiecznym mesjanistom, towarzyszyło mu poczucie apokaliptycznego przesilenia. Polska była zniewolona, pozbawiona nadziei i wewnętrznie rozbita. Jej symbolem dla Juliusza Słowackiego była „niewiasta obleczona w słońce" z Apokalipsy św. Jana. Do tego samego obrazu odwołuje się Jan Paweł II w Evangelium vitae, ale nie nadaje mu narodowej interpretacji. Zło dwóch totalitaryzmów, którego był świadkiem, nie ograniczało się do jednego narodu, rozlało się na cały świat, wielokrotnie przekraczając wyobrażenia romantyków. W XX wieku bowiem objawiła się z całą mocą „tajemnica nieprawości": „To było zło na wielką skalę, zło, które przyoblekło się w kształt państwowy, aby dokonywać zgubnego dzieła, zło, które przybrało kształt systemu" („Pamięć i tożsamość", 2005).

W sytuacji końca polskiego świata, jego całkowitego i nieodwołalnego załamania, romantycy próbowali z powrotem odzyskać utracony sens. W ten sposób narodziła się idea „Polski – Chrystusa narodów", która oznaczała, że tak jak cierpienie i śmierć Chrystusa doprowadziło do większego dobra, tak cierpienie i śmierć Polski również przyniesie dobre owoce. Podobnie myślał Jan Paweł II: „Nie ma zła, z którego Bóg nie mógłby wyprowadzić większego dobra. Nie ma cierpienia, z którego nie mógłby uczynić drogi prowadzącej do Niego" („Pamięć i tożsamość").

Próbując opanować wszechogarniający kryzys, polscy romantycy kultywowali millenaryzm i czekali na cud: nowe tysiąclecie, nowe objawienie, Królestwo Boże, na epokę Ducha. Wszystkie te elementy odnajdziemy u Jana Pawła II. Jego pontyfikat rozpoczął się od eschatologicznego oczekiwania, „nowego adwentu": Czas – pisał na początku swojej pierwszej encykliki Redemptor hominis – „ogromnie się już przybliżył do roku dwutysięcznego. Trudno jeszcze w tej chwili powiedzieć, co będzie oznaczał ów rok na zegarze dziejów ludzkości, jaką okaże się datą dla poszczególnych ludów i narodów, krajów i kontynentów". Przygotowanie na rok 2000 papież uczynił „kluczem hermeneutycznym" całej swojej posługi. Jak pisał w liście pasterskim Tertio Millennio Adveniente, Wielki Jubileusz miał sprawić, że oczekiwanie ludzkości „na objawienia się synów Bożych" zostanie wreszcie zaspokojone, a razem z nim odnowi się nadzieja na ostateczne nadejście królestwa Bożego. Duch Święty „w toku dziejów buduje królestwo Boże i przygotowuje jego ostateczne objawienie w Jezusie Chrystusie" . Stąd przygotowując się na nowe tysiąclecie, Jan Paweł II zalecał  w liście uważniejsze nasłuchiwanie głosu Ducha i szczególną wrażliwość na wszystko, co mówi Kościołowi i Kościołom.

Rok 2000 może zatem oznaczać wiosnę Kościoła, nastanie nowej epoki. „Misja Chrystusa Odkupiciela powierzona Kościołowi nie została jeszcze bynajmniej wypełniona do końca. Gdy u schyłku drugiego tysiąclecia od Jego przyjścia obejmujemy spojrzeniem ludzkość, przekonujemy się, że misja Kościoła dopiero się rozpoczyna".

Przeczucie romantyków

Fundamentalna różnica polegała na tym, że podczas gdy dawni mesjaniści głosili mesjanizm, Jan Paweł II go zrealizował. Wieszczowie zawsze zatrzymywali się na granicy czynu, a Jan Paweł II przekroczył ją w epokowym stylu.

Oni czekali na nadejście nowego tysiąclecia, a on „przeszedł przez jego bramę", oni czekali na Ducha, a on go po prostu wezwał. Bierzmując polskie dzieje, czynił to, co myśl polskiego romantyzmu jedynie przeczuwała w idei „sakramentu narodu" czy „Sakramentu-Narodowego".

Romantycy byli bezsilni, więc domagali się zbawiciela, mesjasza, charyzmatycznego przywódcy, Syna Słowa, Króla-Ducha, proroka, a nawet – co wydawało się czystą fantazją –  „słowiańskiego papieża". Jan Paweł II był spełnieniem tych nadziei. „Kiedy dzisiaj, w uroczystość Zesłania Ducha Świętego Roku Pańskiego 1979 – mówił na Wzgórzu Lecha w Gnieźnie – sięgamy do tych fundamentów, nie możemy nie słyszeć – obok języka naszych praojców – także innych języków słowiańskich i pobratymczych, którymi wówczas zaczął przemawiać szeroko otwarty wieczernik dziejów. Nie może zwłaszcza nie słyszeć tych języków pierwszy w dziejach Kościoła papież-Słowianin".

Jan Paweł II był także spełnieniem romantycznej nadziei na to, że duchowy przywódca Polaków zrealizuje ich narodowe posłannictwo: „Chyba na to wybrał go Chrystus, chyba na to prowadził go Duch Święty – mówił w Gnieźnie – [...] ażeby ten papież, który nosi w swojej duszy szczególnie wyrazisty zapis dziejów własnego narodu od samego jego początku, ale także i dziejów pobratymczych, sąsiednich ludów i narodów, na sposób szczególny nie ujawnił i nie potwierdził w naszej epoce ich obecności w Kościele? Ich szczególnego wkładu w dzieje chrześcijaństwa. Ażeby odsłonił te profile, które właśnie tutaj, w tej części Europy, zostały wbudowane w bogatą architekturę świątyni Ducha Świętego. Czyż Chrystus tego nie chce, czy Duch Święty tego nie rozrządza, ażeby ten papież-Polak, papież-Słowianin, właśnie teraz odsłonił duchową jedność chrześcijańskiej Europy, na którą składają się dwie wielkie tradycje: Zachodu i Wschodu? [...] Tak. Chrystus tego chce".

Najważniejszą misją Polski było, jak pisał w „Pamięci i tożsamości", przezwyciężenie zła dwudziestowiecznych totalitaryzmów i odkrycie pośród tajemnic nieprawości – tajemnicę Bożego miłosierdzia. Podczas swojej ostatniej pielgrzymki do Polski dokonał w Łagiewnikach „aktu zawierzenia świata Bożemu miłosierdziu". „Czynię to z gorącym pragnieniem – mówił – aby orędzie o miłosiernej miłości Boga, które tutaj zostało ogłoszone za pośrednictwem Siostry Faustyny, dotarło do wszystkich mieszkańców ziemi i napełniało ich serca nadzieją. Niech to przesłanie rozchodzi się z tego miejsca na całą naszą umiłowaną Ojczyznę i na cały świat. Niech się spełnia zobowiązująca obietnica Pana Jezusa, że stąd ma wyjść »iskra, która przygotuje świat na ostateczne Jego przyjście«. Trzeba tę iskrę Bożej łaski rozniecać. Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia. [...] To zadanie powierzam wam, drodzy bracia i siostry. Bądźcie świadkami miłosierdzia!".

Apokalipsa

Papież zadawał gwałt nie tylko Niebu, ale także nam, Polakom. Powierzając nam powszechną, świętą, apostolską misję, która wielokrotnie przekraczała nasze siły, zabierał nam święty spokój, którego tak pragnęliśmy. My ledwo wiążemy koniec z końcem, a Jan Paweł II każe nam rozniecać iskrę Bożej łaski. Nie potrafimy wybrać dobrego parlamentu – i co? sami mamy być narodem wybranym? Jan Paweł II zadawał nam gwałt. Bo tylko w wiecznym konflikcie mógł połączyć obojętne, obce sobie monolity nieba i ziemi. Tylko wtedy mógł wyjść poza rezygnację, która kazała pisać Juliuszowi Słowackiemu w liście do ks. Adama Czartoryskiego: „Patrzaliśmy na ziemię, ona się nie rozstąpiła. Patrzaliśmy na niebiosa – nie można było ulecieć bez skrzydeł".

A jednak – teraz to wiemy – mimo wszystkich wysiłków papieża nie nastała epoka Ducha. Nowe tysiąclecie nie objawiło nam synów Bożych. Już podczas pierwszej pielgrzymki do wolnej Polski Jan Paweł II wyrażał obawę, że zwycięstwo nad totalitaryzmem może okazać się porażką. Prosił, abyśmy „Bogu dziękowali i Ducha nie gasili", abyśmy „nie pozwolili rozbić tego naczynia, które zawiera Bożą prawdę i Boże prawo", abyśmy „nie pozwolili go zniszczyć", abyśmy „sklejali je z powrotem, jeśli popękało". Podczas wystąpienia w polskim parlamencie w 1999 roku wyrażał niepokój o to, że polska demokracja może zamienić się w zakamuflowany totalitaryzm. W tych słowach obecna była świadomość nadciągającej przegranej. Ale taką świadomość Polacy mieli zawsze.

Michał Łuczewski jest socjologiem, redaktorem magazynu apokaliptycznego „Czterdzieści i cztery". Rozszerzona wersja tekstu ukaże się w kwartalniku „Pressje"

Zawsze przykrawaliśmy go na swoją miarę. Był Naszym Papieżem, duchowym przywódcą, bramkarzem, królem Polski, Lolkiem, wadowiczaninem, krakusem, góralem, zwolennikiem IV RP i Unii Europejskiej, obrońcą wykluczonych, przyjacielem Aleksandra Kwaśniewskiego, Ronalda Reagana, Fidela Castro i ks. Mieczysława Malińskiego.

Kiedy na nas patrzył, każdemu wydawało się, że patrzy tylko na niego. Mówił we wszystkich językach świata. Podczas swych pielgrzymek kilkadziesiąt razy okrążył glob i zapamiętał wszystkie nasze twarze, a potem za każdym razem wywoływał nas z tłumu, dowcipnie odwołując się do ostatniego spotkania. A po maturze... wszyscy wiedzą, co się robi po maturze w Wadowicach. Nasz Rodak. Papież-Polak.

Kochają, ale nie rozumieją

Jan Paweł II był każdą z tych osób, ale cały czas był też kimś innym. I dopiero z perspektywy beatyfikacji widać – kim. Bo Królestwa Bożego nie zdobywają ani celebryci w sutannie, ani nawet amatorzy rodzimych wypieków, ale gwałtownicy, którzy Królestwu zadają gwałt (Mt, 11:12).

Dziś trudno ujrzeć nam prawdziwą twarz Jana Pawła II. Jesteśmy na innym etapie i toczymy inne walki. Dla papieża najważniejsza była metafizyczna walka między Bogiem a demonami, której częścią stał się człowiek (zob. „Evangelium Vitae" 104), dla nas – walka polityczna między Jarosławem a platformersami, której częścią staliśmy się my.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą