Zawsze przykrawaliśmy go na swoją miarę. Był Naszym Papieżem, duchowym przywódcą, bramkarzem, królem Polski, Lolkiem, wadowiczaninem, krakusem, góralem, zwolennikiem IV RP i Unii Europejskiej, obrońcą wykluczonych, przyjacielem Aleksandra Kwaśniewskiego, Ronalda Reagana, Fidela Castro i ks. Mieczysława Malińskiego.
Kiedy na nas patrzył, każdemu wydawało się, że patrzy tylko na niego. Mówił we wszystkich językach świata. Podczas swych pielgrzymek kilkadziesiąt razy okrążył glob i zapamiętał wszystkie nasze twarze, a potem za każdym razem wywoływał nas z tłumu, dowcipnie odwołując się do ostatniego spotkania. A po maturze... wszyscy wiedzą, co się robi po maturze w Wadowicach. Nasz Rodak. Papież-Polak.
Kochają, ale nie rozumieją
Jan Paweł II był każdą z tych osób, ale cały czas był też kimś innym. I dopiero z perspektywy beatyfikacji widać – kim. Bo Królestwa Bożego nie zdobywają ani celebryci w sutannie, ani nawet amatorzy rodzimych wypieków, ale gwałtownicy, którzy Królestwu zadają gwałt (Mt, 11:12).
Dziś trudno ujrzeć nam prawdziwą twarz Jana Pawła II. Jesteśmy na innym etapie i toczymy inne walki. Dla papieża najważniejsza była metafizyczna walka między Bogiem a demonami, której częścią stał się człowiek (zob. „Evangelium Vitae" 104), dla nas – walka polityczna między Jarosławem a platformersami, której częścią staliśmy się my.
Kłopot polega na tym, że uczestnicząc w walce politycznej, w jej kategoriach interpretujemy metafizykę. Oto liberał zapewnia, że „sens papieskiego przesłania" polega na tym, że „Polska będzie demokratyczna, pluralistyczna, wspólna. Będzie szanująca tradycję, ale i otwarta na nowoczesność" (Michnik, „Pasterz i prorok: słowa podzięki", 19 – 20.06.1999). Z kolei republikanin Tomasz Terlikowski przekonuje, że idzie o Polskę solidarną, silną Polskę. Papież bowiem daleki jest „od romantyków, którzy nad prawo przedkładają uczucia narodowe. Przeciwnie, jego myśl społeczna – choć pozostaje zawsze personalistyczna, czyli otwarta na doświadczenie jednostki – jest jak najbardziej propaństwowa".
Nawet gdy nie wpisujemy papieża w obce mu ideologie i sumiennie powtarzamy jego słowa, to nie są to już jego słowa. Gdy marszałek Komorowski żegnał ofiary katastrofy smoleńskiej i „z drżeniem serca" przywołał wezwanie Jana Pawła II, „niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi", zabrzmiało ono dziwnie pusto. A przecież wszystko wydawało się podobne: ten sam plac (wtedy Zwycięstwa, dziś Piłsudskiego), na placu – przywódca narodu, a za nim biały krzyż (wtedy trochę większy), wreszcie – kolejny przełomowy moment naszych dziejów, kiedy znów się zjednoczyliśmy.
Wszystko było podobne, ale wszystko się zmieniło. Ze słów papieża uleciała cała moc. Ich pustka nie brała się jednak z braku talentów oratorskich dzisiejszego prezydenta; powody były o wiele głębsze. Podczas gdy Jan Paweł II parafrazował Psalm „Błogosław, duszo moja, Pana!", Bronisław Komorowski parafrazuje już tylko Jana Pawła. Podczas gdy Jan Paweł II wpisywał się w nauczanie Kościoła, Bronisław Komorowski już tego nie dostrzega. Jan Paweł II chciał odmieniać „oblicze ziemi – tej ziemi", Bronisław Komorowski wyjaśniał, że chodziło o „naszą polską ziemię". W ten sposób historia zbawienia, olbrzymia dziejowa perspektywa, którą roztaczał papież, została ograniczona do naszego podwórka.
Dla Jana Pawła II prawdziwym podmiotem dziejów był Duch Święty, dziś nawet przykładnemu katolikowi nie mieści się to w głowie. Że jak? Duch Święty? Na ziemię? Bronisław Komorowski nie wspomniał więc Ducha, zamiast tego tłumacząc, że „wolna Polska", o którą modlił się papież, zrodziła się w istocie „z naszej wiary, naszej nadziei i naszej solidarności". Te na pozór drobne semantyczne przesunięcia w sposób niezauważalny pozbawiły słów Jana Pawła, tych najbardziej wybuchowych słów XX wieku, całej metafizycznej głębi.