Przynajmniej ja sobie takie pytanie zadaję i, prawdę powiedziawszy, nie znajduję odpowiedzi. Wiem, wiem. To, że w ogóle zastanawiam się nad prawdziwością tekstu tygodnika, już dowodzi według jednych mej naiwności (przecież to oczywiste), według drugich – braku rozumu (przecież to niedorzeczne). Nic na to nie poradzę. Czerw wątpliwości drąży, robak rozdarcia toczy.

Wielokrotnie widziałem, jak ABW na czele z jej szefem Krzysztofem Bondarykiem osobliwe co najmniej ruchy wykonywała, a jej szef za każdym razem z opresji obronną ręką wychodził. Powiedziawszy to, wszakże trudno mi przyjąć, żeby zuchwałość władzy sięgała tak daleko. W końcu inwigilacja prezydenta to nie w kij dmuchał. Gdyby takie rzeczy miały miejsce, trzeba by uznać, że Polska stoczyła się na poziom Białorusi, a obecny rząd utracił prawowitość. Przedstawione przez „GP" dowody – wprowadzenie 25 października 2008 r. do tajnej Bazy Operacyjnej Centrum Antyterrorystycznego ABW nazwiska śp. Lecha Kaczyńskiego i dołączenie poufnych danych dotyczących prezydenta i jego brata – niczego nie przesądzają. Tym bardziej że podaje je gazeta, która obecny rząd uważa za reżimowy i niegodziwy. Łatwo sobie zatem wyobrazić, że pracujący tam dziennikarze mogą interpretować fakty i dokumenty w taki sposób, żeby potwierdzić przyjęte założenie i wszystkie wątpliwości rozstrzygać na niekorzyść władz. Od tego, że nazwisko prezydenta znalazło się w bazie ABW, do twierdzenia, że był inwigilowany przez Donalda Tuska, droga bardzo daleka.

Tylko że nie mogę nie zauważyć, jak niespójne są tłumaczenia przedstawicieli ABW. Najpierw jej rzecznik stwierdza, że w katalogu są nazwiska najważniejszych osób w państwie, także premiera, ministrów i innych. Przekonujące? Owszem. Gdyby nie to, że dalej ten sam rzecznik dodaje, że gdy w 2008 roku Agencja monitorowała „radykalne media kaukaskie", natknęła się na nazwisko Lecha Kaczyńskiego i dlatego wpisała je do rejestru. Coś tu się nie zgadza. Albo ABW wpisuje wszystkich rutynowo jak leci, albo natyka się na „radykalne media kaukaskie" i wpisuje nazwisko pod wpływem tego natknięcia. Albo istnieje jedna powszechnie obowiązująca procedura, albo wpisanie Lecha Kaczyńskiego do rejestru jest przypadkiem szczególnym.

Ba, jeśli się nad tym głębiej zastanowić, to niejedyna sprzeczność w tłumaczeniu ABW. Bo czy naprawdę agenci służb specjalnych dowiedzieli się o istnieniu Lecha Kaczyńskiego od mediów kaukaskich?

Wątpliwości byłoby mniej, gdyby ABW potrafiła jasno odpowiedzieć na kilka pytań. Kiedy stworzono katalog? W jaki sposób umieszczano w nim nazwiska? Alfabetycznie? Według rangi? W inny sposób? A jeśli w inny, to kto o tym decydował?