W związku z tekstem Agnieszki Rybak „Ksiądz Jan od grzeszników" („Plus Minus" 10 – 11 września) omawiającym biografię księdza Jana Twardowskiego pióra Magdaleny Grzebałkowskiej mam obowiązek, jako jego przyjaciel, stwierdzić, że był on prostolinijnym księdzem poetą, był człowiekiem szlachetnie naiwnym i niesłychanie niepraktycznym, pełnym miłości do każdego. Rozmowy Księdza z agentem UB, jeżeli się odbywały, to na takiej samej zasadzie jak rozmowy z dziesiątkami osób pogubionych, prostytutkami, zdrajcami, ludźmi grzesznymi, których przysyłano do niego z konfesjonałów w innych kościołach. Ubek prawdopodobnie żalił się księdzu na swoje położenie i prosił o duchową pomoc, której ten nigdy nie odmawiał. I tak sobie rozmawiali przez kilka lat. A ubek był urzędnikiem, więc odnotowywał skrzętnie wszystkie rozmowy, nadawał kryptonimy, wyciągał wnioski dla swoich przełożonych i mógł się przed nimi wylegitymować wspaniałym źródłem informacji. Ksiądz Twardowski oferujący młodym romantycznym dziewczętom spadek (jak należy rozumieć, materialny) w zamian za wzajemne uczucie i troskę to rzecz tak nieprawdopodobna jak to, że był mistrzem skoku o tyczce. Ksiądz niemający grosza przy duszy i noszący podartą sutannę, nieustannie naciągany przez wszystkie wydawnictwa, które wydawały jego wiersze, rozdający natychmiast wszystko, co miał, nie myślał zupełnie o takich sprawach jak pieniądze. Ten świat dla niego nie istniał. Kiedyś, w latach największych sukcesów wydawniczych, pomagałem mu wypełnić PIT i widziałem wpisane tam kwoty.
Ksiądz Twardowski, urażony w próżności z powodu niezapraszania go przez księdza Niewęgłowskiego na spotkania na Przyrynku! Bałamutność tej interpretacji budzić może tylko śmiech. Ksiądz Twardowski, którego częstowano Noblem, nadawano jego imię szkołom, nie musiał się martwić o Przyrynek. Stwierdził, że go nie zapraszają. Może miał trochę żalu. Trzeba zrozumieć ogólny kontekst sytuacji: ksiądz Twardowski bardzo lubił księdza Niewęgłowskiego, choć ten trochę raził go swoimi manierami, lekką grafomanią, nieszkodliwym gwiazdorstwem, pewnym natręctwem. Dlatego unikał go.
Byli ludźmi z innej półki. Ksiądz Niewęgłowski zresztą zapraszał czasem Księdza T. na spotkania, sam byłem kiedyś na jednym z nich.
Ksiądz Twardowski wykorzystujący życzliwych mu, zafascynowanych jego osobowością ludzi do różnych celów (ktoś służył mu pomocą w pisaniu kazań, ktoś w rozmowach o literaturze). Jednak część więzi rwała się nagle... Tu się przyznaję: byłem ofiarą Księdza. Pomagałem mu pisać kazania, służyłem jako podręczny słownik skojarzeń i mowy współczesnej, robiłem to przez dwadzieścia lat co tydzień. To był nasz pomysł na wspólne spotkania, pretekst do rozmów. Bardzo to lubiłem i miałem za darmo co tydzień rekolekcje. Stanisław Szenic chodził z Księdzem do kina i na Powązki, z braćmi Olszewskimi Ksiądz oglądał dziennik telewizyjny.
A potem nas porzucił, gdy umarł.