Od tego czasu minęło 31 lat – aż tyle i tylko tyle, zważywszy, jaki krąg zatoczyła w tym czasie cywilizacja Zachodu: od Jimmy'ego Cartera, gorącego wyznawcy państwowego interwencjonizmu i relatywizmu w polityce zagranicznej, przez rządy „moralnej odnowy" Reagana, z powrotem do lewicującej polityki demontowania wolności rynkowych i izolacjonizmu Baracka Obamy.
Reagan wraz z Margaret Thatcher, z którą działał ręka w rękę, doprowadzili do rozpadu Związku Radzieckiego, obalenia barier w handlu międzynarodowym, wreszcie przywrócili godność pracy, która przez kolejne dziesięciolecia była wartością, a nie jałmużną.
Ciekawe, jak człowiek, który bez jednego strzału pokonał sowieckie imperium zła, dałby sobie dziś radę z Iranem czy Afganistanem? Czy proste rynkowe decyzje, które pozwoliły Ameryce i reszcie świata wyjść ze stagnacji lat 70., sprawdziłyby się teraz w walce z groźniejszym o niebo kryzysem? Czy syn sprzedawcy butów, aktor z podrzędnych hollywoodzkich produkcji filmowych byłby w stanie stawić czoła intelektualnym sprzecznościom, które targają dziś zachodnią cywilizacją?
I może najważniejsze pytanie: czy współcześni wyborcy gotowi byliby na przywódcę, który całe życie drwił z waszyngtońskich i nowojorskich salonów? Reagan szedł na prawo, kiedy wszyscy szli na lewo. Mówił o moralności, kiedy wokół odwoływano się do „racjonalizmu" i „realizmu". Czy nie skończyłby zepchnięty do konserwatywnych blogów, obśmiany, okrzyczany fanatycznym ideologiem dziewiętnastowiecznej utopii?
Mało kto pamięta dziś kampanię, jaką swego czasu rozpętała przeciwko Reaganowi lewica. Przed wyborami w roku 1980 zarówno europejskie, jak rodzime elity nazywały go „ramieniem zbrojnym milionerów" („New York Times") i „szaleńcem, który chce podpalić świat" (Le Monde). Tymczasem kiedy obejmował rządy, świat stał już w ogniu. Afganistan został rozjechany sowieckimi czołgami, w ręce komunistów wpadały kolejne państwa. Niedługo po przeprowadzce prezydenta do Białego Domu generał Jaruzelski ogłosił w Polsce stan wojenny, a w roku 1983 Moskwa wypowiedziała Stanom Zjednoczonym nuklearny program rozbrojeniowy. Paryż, Bonn i Rzym broniły polityki odprężenia za wszelką cenę. Po ulicach Rzymu i Hamburga grasowały sponsorowane przez radziecki wywiad bandy zabójców – Czerwone Brygady.