Może to przewrotne stwierdzenie, ale gdyby nie Leopoldo Galtieri, Margaret Thatcher prawdopodobnie nigdy nie trafiłaby do podręczników historii jako jedna z największych postaci XX wieku.
Gdyby nie Leopoldo Galtieri, rządziłaby Wielką Brytanią przez jedną kadencję, nie mogłaby się pochwalić żadnymi godnymi uwagi osiągnięciami, zapamiętano by ją jedynie jako pierwszą w dziejach kobietę stojącą na czele dużej, zachodniej demokracji.
Gdyby nie Leopoldo Galtieri, nazwisko Thatcher znaczyłoby dla nas, Polaków, mniej więcej tyle samo, co nazwiska Edwarda Heatha, Harolda Wilsona i Jamesa Callaghana, jej trzech poprzedników na stanowisku premiera. Czyli nie znaczyłoby nic.
Gdyby nie Leopoldo Galtieri, Ronaldowi Reaganowi zapewne nie udałoby się rozmontować tak szybko i sprawnie sowieckiego komunizmu.
Gdyby nie Leopoldo Galtieri, cała Europa wciąż żywiłaby się mrzonkami o „socjalizmie z ludzką twarzą" jako najlepszym pod słońcem systemie gospodarczym i społecznym.
Gdyby nie Leopoldo Galtieri, Meryl Streep nigdy nie zagrałaby roli żelaznej damy.
To zaiste zdumiewające, jak wiele zawdzięczamy jednemu argentyńskiemu dyktatorowi, który pewnego dnia wpadł na głupi pomysł, żeby podbić kilka wysp na południowym Atlantyku...
* * *
„Nic nie utkwiło mi tak głęboko w pamięci, gdy patrzę na lata spędzone na Downing Street, jak te jedenaście tygodni wiosny 1982 roku, kiedy Wielka Brytania walczyła o Falklandy" – pisze Margaret Thatcher w drugim tomie swoich wspomnień. „Wiele mogliśmy wówczas stracić, bowiem naszym celem były nie tylko położone (...) osiem tysięcy mil stąd wyspy i ich mieszkańcy, choć fakt ten miał także duże znaczenie. Nade wszystko jednak broniliśmy honoru narodu i zasad o znaczeniu fundamentalnym dla całego świata – agresorzy nie powinni nigdy zwyciężyć, a prawo międzynarodowe powinno brać górę nad przemocą".
Gdy Margaret Thatcher obejmowała władzę w 1979 roku, jej ojczyznę toczył rak kryzysu – nie tylko gospodarczego, lecz także egzystencjalnego. Dusza Albionu była poraniona, a Union Jack wyblakły. Stary buldog stracił zęby i dawny wigor. Po II wojnie światowej budzące dotąd strach i podziw mocarstwo nie tylko było bankrutem, ale także zostało zdegradowane do rangi zaledwie jednego z wielu sojuszników nowego hegemona – USA. Zjednoczone Królestwo traciło swoje kolonie (z indyjską „perłą w koronie" na czele) i wydawało się zagubione w nowej, zimnowojennej układance. Po nieszczęsnej awanturze sueskiej w 1956 r. John Foster Dulles, amerykański sekretarz stanu, stwierdził w paternalistycznym tonie: „Wielka Brytania pozbyła się już swojego imperium, ale jeszcze nie znalazła dla siebie nowej roli".
Kiedy wiosną 1982 roku argentyńscy żołnierze wylądowali na Falklandach, nie wszyscy ministrowie Margaret Thatcher odnosili się entuzjastycznie do pomysłu interwencji. Sprzeciwiał się jej Foreign Office, swoje wątpliwości wyrażali wojskowi. W filmie Phyllidy Lloyd te rozterki przybierają postać konfliktu między „jastrzębiami" w mundurach a ostrożnymi, gabinetowymi PR-owcami. W rzeczywistości, wysyłając flotę na wojnę, Margaret Thatcher była osamotniona w swojej determinacji.