Jak ujawniła „Gazeta Wyborcza", prokuratura postawiła zarzuty Zbigniewowi Siemiątkowskiemu. Tym samym potwierdziła przetrzymywanie jeńców w Polsce. Byłoby jednak niestosowne, by eksszef Agencji Wywiadu stanął przez sądem, a Leszek Miller, ówczesny premier, czy Aleksander Kwaśniewski, ówczesny prezydent, przed Trybunałem Stanu. Służby specjalne zostały wszak powołane do strzeżenia państwa, nie prawa. Polska nie jest jedynym krajem demokratycznym, gdzie jest ono naciągane. My przynajmniej nie możemy zarzucić naszym służbom eliminowania współobywateli bez sądu, co w Ameryce, Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii, w przypadku, odpowiednio: radykałów islamskich, członków IRA i ETA się zdarza. Jak głosi mądre porzekadło: jeśli służby działają zgodnie z prawem, to albo prawo, albo służby są do niczego.
1
Polska, świeży członek NATO, chciała potwierdzić swoją przydatność. Liczyliśmy też na specjalne, bilateralne stosunki ze Stanami Zjednoczonymi, transfer technologii wojskowej, stacjonowanie u nas wojsk USA. Dziś wiemy, że były to nadzieje płonne. Nie jesteśmy potrzebni Amerykanom jako specjalny partner, nasz rejon świata stracił strategiczne znaczenie na rzecz Bliskiego i Środkowego Wschodu oraz wschodniej Azji. Kwaśniewski oraz Miller prowadzili politykę zgodną z ówczesnym stanem wiedzy, chcieli związać Polskę możliwie najściślej z Ameryką, by ta czuła się zobowiązana strzec naszego bezpieczeństwa. Posłali więc wojska do Iraku i pozwolili na przetrzymywanie oraz torturowanie jeńców wojennych na polskim terytorium (to na razie hipoteza, nie ma dowodów, że decyzję wydał premier lub prezydent).
Taka postawa służyłaby polskiej racji stanu, gdyby Waszyngton nie przedefiniował priorytetów. Wprawdzie w 2003 r. było już widać jaskółki nowego, ale trzeba by było geniusza, by dekadę temu oderwać się od kanonicznej tezy „Co dobre dla Ameryki, to dobre dla Polski". Kwaśniewski i Miller geniuszami nie byli, z czego trudno czynić im zarzut.
2
W aferze tej obserwatorom umyka sposób, w jaki potraktowali nas Amerykanie. Prawo zabrania im przetrzymywania bez wyroku, a tym bardziej torturowania jeńców na swoim terytorium, musieli więc robić to gdzie indziej. W operacji wykorzystali 42 kraje. W jakże jednak różny sposób. Pierwszą grupę tworzyli starzy członkowie NATO z silnymi tradycjami prawnymi – Niemcy, Włochy, Wielka Brytania. CIA używała w nich jedynie lotnisk do lądowania swoich samolotów, zaopatrywania w paliwo i ewentualnie przeładowywania jeńców na pokład innych jednostek: nie byli tam przetrzymywani ani torturowani. Druga grupa to nuworysze w NATO lub kandydaci z byłego bloku sowieckiego – Polska, Litwa, Rumunia. Więźniowie byli w nich przetrzymywani i torturowani zgodnie z wprowadzonymi po 11 września 2001 r. nadzwyczajnymi procedurami przesłuchań. Trzecią grupę stanowiły państwa pozaeuropejskie, gdzie jeńców przewożono, torturowano i co gorsze – oddawano w ręce lokalnych służb, które nie musiały stosować się do żadnych procedur i robiły z ludźmi, co chciały.
Miło, że nasz wywiad nie musiał razić pojmanych prądem czy zrywać im paznokci, jak w wielu państwach trzeciej grupy, ale Polska zgodziła się na dużo więcej niż starzy członkowie NATO. Nie można powiedzieć, byśmy wiele od Amerykanów uzyskali za taką uległość, a brudy zaczynają wypływać na powierzchnię, szkodząc naszej reputacji. Bilans wychodzi na minus.