Wmieszani w miejski tłum zwykle nie rzucają się w oczy. Ale nie Świr i jego kompani. Pewnie to przez ogorzałą skórę, chwiejny krok i liczne, choć niezbyt duże pakunki. Wyglądają co prawda na biednych, ale nie musi to być przecież efekt bezdomności. Są ogoleni, schludnie odziani i pachnący perfumami. Równie dobrze mogliby być robotnikami czekającymi na pociąg czy pekaes.
Skądś jednak jesteśmy pewni, że to bezdomni. Ich toporne buty mają charakterystycznie zdarte podeszwy... Bo bezdomni z butów korzystają intensywnie. Bezustannie muszą kombinować.
Dojadają to, co inni z przesytu już wyrzucili. Wykorzystują sprzęty, które inni dawno zastąpili nowszymi modelami. Taki uliczny recykling. Żyją niemal poza państwem i instytucjami pomocy socjalnej, ale radzą sobie całkiem nieźle. I na pewno nie można powiedzieć o nich, że są bierni.
U Świra obowiązki są jasno podzielone. Niedźwiedź zbiera puszki. Daro, który dołączył do grupy niedawno, nosi pieniądze. Nie dziw, że szybko zyskał zaufanie kompanów – wygląda tak schludnie, iż trudno uwierzyć, że to bezdomny. Jest kulturalny, upomina kolegów, żeby nie przeklinali przy kobiecie. Tylko te buty...
Świr zna pięć języków. To dlatego, że był w Legii Cudzoziemskiej. Ponoć potrafi zabić jednym ciosem. Mit, nie mit – respekt na ulicy mieć trzeba.
Twierdzą, że nie plądrują śmietników. W ogóle nie lubią słowa „śmietnik". Brzmi przyziemnie i niewdzięcznie. Wolą mówić „hasiok". Słowo pochodzi z gwary śląskiej, i choć oznacza właśnie śmietnik, to w ustach bezdomnego: hasiok to przestrzeń publiczna. Głównie ulica.
A niekoniecznie coś musi leżeć w śmieciach, by było darem hasioka – wystarczy, że leży na chodniku. Tak jak pozłacany naszyjnik, z którym zniknął Łysy. Świr trochę się o Łysego martwi, bo alkohol już mu nie służy. Co z tak drogocenną rzeczą mógł zrobić Łysy? Teraz będzie musiał sobie radzić sam, bo wystawił kolegów, a jak powtarza Daro: „samemu na ulicy jest cholernie ciężko".
Strefa Świra
Jak się jest samym w nowym mieście, to trzeba się najpierw dowiedzieć, kto gdzie rządzi. I na wszystko trzeba dostać pozwolenie. Samemu lepiej nie kombinować. A już na pewno nie wchodzić nikomu w paradę.
Świr wydaje się być dobrym kumplem, ale jakby podszedł do niego jakiś „nowy w stolycy", to kazałby mu „nie zawracać gitary" i nie „podbijać" w jego strefie. Za swoją strefę Świr uznaje znaczny kawałek Śródmieścia w Warszawie.
Wie, kogo poprosić o papierosy i drobne. Nigdy nie chybia. Skuteczność sto na sto. – Lata wprawy w „podbijaniu" – mówi. Bo Świr nie żebrze. Pytany, skąd wie, od kogo otrzyma „szlugę" (papierosa), odpowiada, że wie. Zazwyczaj „podbija" do młodych.
Przy nas tylko raz nie wziął papierosa, bo dziewczyny siedzące przy stoliku przed barem na Foksal, powiedziały, że mają tylko cienkie. A on takich nie pali. Uprzejmie podziękował i życzył paniom smacznego. Zza lewego ucha, spod czapki wyciągnął własną „szlugę" – „skitraną na potem".