„Mnie nie trzeba namawiać na alkohol".
Zdzisław Kręcina:
Aktualizacja: 13.10.2012 01:00 Publikacja: 13.10.2012 01:01
Foto: ROL
„Mnie nie trzeba namawiać na alkohol".
Zdzisław Kręcina:
Tak, ja po prostu, wie pan...
Wiem. Piwo, whisky?
Czysta wódka.
To rozumiem.
Nie mieszana, z żadnym tam sokiem, tylko taka. Ale nie piję sam, nie mam takiej potrzeby, takich skłonności. Tylko okazjonalnie.
Często ma pan okazję?
Jak są jakieś uroczystości.
Dużo ich?
Na pewno zaniżam średnią spożycia. I to wyraźnie.
Jak na niepijącego sporo pan o tym mówi.
Przecież mówię, że piję, tylko mało.
„Niby człowiek napędza gospodarkę, kupując alkohol i płacąc akcyzę, a z drugiej strony jest potępiany".
O to jest właśnie ta hipokryzja w tym kraju! W Niemczech nikogo nie dziwi widok kanclerz pijącej na spotkaniu piwo, a jak ktoś u nas wypije w restauracji, to od razu afera. To różnica między nami a krajami, które są dużo dalej w pewnych sprawach. Piwo, wódka – wszystko jest dla ludzi.
Ma pan mocną głowę i zdrową wątrobę, by zostać prezesem PZPN?
Ma pan mylne wyobrażenie o tej pracy. Ja kampanii w taki sposób nie prowadzę, ale jak ktoś chce się spotkać towarzysko, to inna sprawa.
Nie boi się pan, że media znów wypomną panu sytuacje, o których wolałby pan zapomnieć?
Każdy ma swoją Bratysławę albo inne Okęcie, że nawiążę do tego, co przeszli inni kandydaci.
W Bratysławie Kosecki rzucił koszulkę reprezentacji na boisko, a Boniek bronił na Okęciu, pijanego Młynarczyka i został zawieszony.
No właśnie. I tylko dlatego, że to dwóch znanych piłkarzy, że było wcześniej, to im się to zapomina, a o mnie ciągle mówi. Ale mam nadzieję, że skoro media tak mnie skatowały, to teraz zajmą się innymi.
Skatowały pana historią wrocławską, tak?
To poniekąd wyglądało jak nagonka.
Przypomnijmy, że wszedł pan na pokład samolotu, ale nie poleciał. Jeden z pasażerów twierdzi, że interweniowała straż, bo był pan kompletnie pijany.
Proszę pana, w saloniku vipowskim wypiłem kilka drinków, to prawda. Ale po to ten salonik jest, by ludzie się tam spotykali i z niego korzystali, prawda?
Co było potem?
Proszę pana, ja mam taką cechę, że wsiadając do samolotu, zasypiam jeszcze przed startem. Wtedy też zasnąłem...
„I doszedł do tego drobny element chrapania"?
I to właśnie chrapanie jest tu kluczem.
Nie alkohol, ale chrapanie?
Byłem też zmęczony meczem, więc szybko usnąłem, a jednemu panu to przeszkadzało. I nie dziwię mu się, bo ja już miałem w życiu takie sytuacje, że chrapanie okazało się uciążliwe. Ale do czego pan zmierza?
Do wyjaśnienia, co się stało.
Gdybym nie był w stanie lecieć samolotem, to przecież by mnie nie wpuszczono na pokład, prawda?
Przystępuje pan do tych wyborów poobijany. Rok temu musiał pan po 12 latach odejść ze stanowiska sekretarza generalnego PZPN.
Oczywiście, że straciłem wizerunek. Jak ktoś został skazany przez media, to już jest skreślony.
Pana załatwiły media?
W pewnym stopniu oczywiście tak. Taki był wymóg chwili, potrzebne były ofiary. Ja to nawet rozumiem.
Mówiąc wprost, jest pan symbolem zepsucia PZPN. Dlaczego?
Cztery lata media piszą, że jestem oskarżony w sprawie Widzewa.
Przecież pan jest, razem z Listkiewiczem i Kolatorem! Były rozprawy, sprawa się toczy...
I będzie pewnie przez kilka lat. Piszą, że pieniądze zamiast dla Widzewa przesłaliśmy jego właścicielom. To niech pan tu zobaczy, mam dowód, proszę, niech pan czyta...
Przelew, prawie 300 tysięcy złotych dla SPN Widzew SA.
I jak dziennikarze mogą pisać, że ja wysłałem pieniądze Grajewskiemu, a nie Widzewowi?
Widocznie chodzi o inny przelew.
O ten, właśnie o ten!
Pokazywał pan to prokuratorowi, przed sądem?
Oczywiście, mają to od początku.
A jednak jest pan oskarżony.
Widzi pan!
No właśnie niczego nie widzę oprócz jednego kwitka, który ma być dowodem pańskiej niewinności.
Pewnie za osiem lat sprawa się skończy, ale co mi wtedy po tym? Już cztery lata temu dzwonił dziennikarz do UEFA i pytał, jakim cudem Kręcina kandyduje, skoro jest podejrzany. Wie pan, co mu odpowiedzieli? Żeby zadzwonił, jak Kręcina będzie skazany prawomocnym wyrokiem, bo gdyby tak mieli w piłce zawieszać wszystkich podejrzanych i oskarżonych, to w federacjach narodowych ludzi by zabrakło.
To akurat wiele mówi o UEFA i świecie piłki...
Wiele osób ze szczytów FIFA musiałoby odejść, ale wszędzie na świecie jest domniemanie niewinności, tylko u nas jakoś nie.
Jak to? Przecież pan mimo aktu oskarżenia kandyduje w najlepsze. A propos, jak sprawa korupcji przy budowie siedziby PZPN, czyli „taśmy Kręciny"?
A pan jeszcze do tego wraca...
Sam pan zaczął mówić o oskarżeniach i sprawach w sądzie.
No i co? Sprawy w sądzie nie ma, ja nie byłem nawet przesłuchiwany. Niech pan sobie nawet to przeczyta...
Dużo ma pan jeszcze papierów w tej teczce?
Wystarczy tutaj, ostatnia strona, proszę.
To nakaz sądowy dla pana Kulikowskiego, by zapłacił panu prawie 350 tysięcy z odsetkami.
I to jest temat naszych nagranych przez niego rozmów. W 2006 roku pożyczyłem panu K., którego nazwiska nie mogę nawet wymieniać, pieniądze i przez pierwsze lata, kiedy między nami były koleżeńskie relacje, prolongowałem ich spłatę, ale kiedy po wyborach zaczęła się między nami wojna, to straciłem nadzieję, że odzyskam te pieniądze.
Podczas waszej rozmowy, przyjacielskiej jednak, mówi pan Kuli- kowskiemu, żeby się „nie pier...ł", pieniądze mogą być bez faktury, a pan ich potrzebuje na mieszkanie dla młodego.
Dobrze pamiętam rozmowę między nami. Spytałem pana K., kiedy odda mi pieniądze i usłyszałem, że ktoś mu jest winny milion i on z tego odda moje pieniądze. A co on z tej taśmy pociął, co pokazał dziennikarzom, to już jego sprawa.
Aha, a dlaczego Lato miałby mieć po 50 tysięcy od każdego z was?
Ja nie wiem, o jakich fragmentach rozmowy pan mówi.
Mówi tam pan, że „Grzegorz powinien mieć z tego 100 tysięcy", po 50 od każdego. Od pożyczki między wami Lato miałby mieć prowizję? Kto ma w to uwierzyć?
Ja naprawdę nie wiem, o czym pan mówi.
Doskonale pan pamięta okoliczności rozmowy z Kulikowskim i tu nagle taka przykra amnezja?
No widzi pan, ja nie wiem, w jakim kontekście naszej rozmowy to padło...
A w jakim by mogło? Często zrzuca się pan z kolegami po 50 tysięcy dla Laty, żeby „coś z tego miał"?
No dobrze, ale czemu cytuje pan niepotwierdzone materiały? Niech to zbada prokuratura.
To sfałszowana rozmowa?
Nie wiem, na pewno jest zmanipulowana.
I nie wie pan, dlaczego chciał się zrzucić dla Laty po 50 tysięcy? Może imieniny miał?
Naprawdę nie wiem, może gdybym przesłuchał te taśmy, tobym panu wytłumaczył.
Pachnie to rozmową o budowie siedziby PZPN, a nie towarzyskimi pogwarkami.
Bzdury totalne. Wystarczy, że pójdzie pan do PZPN i zapozna się z dokumentami, a zobaczy pan, że wszystko było prowadzone przy otwartej kurtynie.
Czyli nie tylko był pan niewinny, ale wręcz stał się ofiarą oszusta? Skoro tak, to czemu pan odszedł?
Może dlatego, żeby być w takiej sytuacji jak teraz? Po raz pierwszy w karierze etatowego pracownika PZPN jestem wolnym człowiekiem, niezwiązanym z żadnym układem.
Bo właśnie po „taśmach Kręciny" musiał pan odejść.
Była też sprawa orzełka na koszulkach reprezentacji i skończyło się na zmęczeniu materiału.
Ale tylko pan w tym łańcuchu pękł.
Tak się złożyło. Pamięta pan tę atmosferę wokół PZPN...
Zrzucono pana wilkom, a sanie popędziły dalej?
Taka jest strategia, ale ja sam poprosiłem, by mnie z tych sań wypchnięto.
I nie miał pan żalu do Laty, że pana wystawił?
Nie, sam go prosiłem, by postawił wniosek o moje odwołanie.
Mógł pan sam odejść.
Ale to byłoby przyznanie się do winy, a ja winny nie jestem. Odszedłem dla dobra sprawy i zachowania jedności związku. Bo dla mnie związek to pewna wartość, a ja się do wartości przywiązuję.
Na co pan liczy w tych wyborach, bo przecież nie na zwycięstwo?
Dziś może pan zadać to samo pytanie pozostałym czterem kandydatom. Każdy z nas ma 20 proc. szans na wygraną.
Gdyby rzucano kostką.
Ale się nie rzuca, więc teraz, po zarejestrowaniu kandydatur, rozpoczęły się konsultacje.
W tym jest pan pewnie dobry.
Jeśli pan myśli, że coś obiecuję delegatom, to się pan myli.
Nic pan nie obiecuje, a jednak pana popierają. Hm, niech zgadnę: urok osobisty?
Dziś jestem outsiderem, wolnym człowiekiem i niczego nie muszę.
Wygrać też nie, ale za to ma pan towar – kilkanaście głosów.
Oczywiście, że mógłbym poprosić swój żelazny elektorat, by wsparł konkretną osobę, jednak na razie tego nie robię.
Bo pan gra o swoje?
Myśli pan, że chciałbym coś uzyskać? Myli się pan. Ja się nawet nie zgłosiłem jako kandydat na członka zarządu czy na wiceprezesa. Specjalnie nie dałem sobie takiej szansy, by mnie coś nie podkusiło.
To co, wszystko albo nic?
Trudno dziś wyrokować. Na razie wszystko może się zdarzyć.
Także to, że pan do PZPN wróci?
Wszystko, ale dziś za wcześnie, by o tym mówić.
Faworytów jest dwóch: Kosecki i Boniek.
Proszę nie zapominać o Antkowiaku i Potoku. Tu naprawdę może dojść do dużej niespodzianki.
Czyli zwycięstwa któregoś z nich?
To bardzo możliwe.
Opinia publiczna by zawyła.
Kibice byliby zadowoleni, gdyby to oni wybierali prezesa PZPN, zresztą takie pomysły się pojawiały, ale tak się nie da. Tu jest określone grono ludzi i to do nich należy decyzja.
„Nie może kibic, osoba postronna, decydować o tym, co dla nas dobre, a co złe".
No właśnie tak, pełna zgoda.
To pańskie słowa.
Ale przecież to normalne. Jak się komuś coś w PZPN nie podoba, to niech to zmienia od wewnątrz.
Musiałby przekuć się przez beton.
Właśnie, wszyscy patrzą na wybory prezesa PZPN jak na starcie betonu z reformatorami, z nowymi, a takiego podziału nie ma.
Nie ma betonu?
Mnie się utożsamia z betonem, bo byłem długo w PZPN, ale jakby pan zapytał moich współpracowników, toby pana wyśmiali. Tak mnie przedstawiają media.
A jaki jest Kręcina naprawdę?
Kto jest betonem? Czytam, że terenowe struktury PZPN, prawda?
No, prawda.
A mnie na razie popierają tylko kluby, siedzę głęboko w piłce amatorskiej, a te środowiska także chcą zmian.
Zdzisław Kręcina, kandydat reformatorów w PZPN?
A po co ja startuję w tych wyborach? Właśnie po to, by dokonać zmiany.
Kim są „leśne dziadki"?
To bardzo popularne określenie starszych działaczy terenowych.
Pan jest leśnym dziadkiem?
(śmiech) Nie przejmuję się, jak ktoś tak mówi. Lubię krytykę na swój temat, bo tylko wtedy człowiek może zmienić się na lepsze.
Opinia PZPN jest zszargana.
To prawda.
Kibice najpierw w dwóch sylabach proponowali odbycie stosunku analnego z PZPN, a i teraz związek jest uosobieniem wszelkiego zła.
To i tak pół biedy, że kibice nie strzelają do piłkarzy i działaczy, co się zdarza gdzie indziej. Nie trzeba daleko szukać, ale parę lat temu został zastrzelony sekretarz generalny jednego ze związków na terenie byłej Jugosławii. Gniew ludzi patrzących na piłkę przez pryzmat reprezentacji jest wielki. I niech się pan nie spodziewa, że zniknie ten okrzyk. Chyba że ktoś wymyśli lepszą rymowankę.
I pan myśli, że poprawi reputację PZPN?
Wie pan, podczas Euro szedłem na mecz z Rosją razem z kibicami i nie spotkały mnie żadne nieprzyjemności. Robili sobie ze mną zdjęcia i tak sympatycznie dawno się nie czułem.
To wystarczy?
Ktokolwiek wygra, to i tak podstawą oceny jego działalności będą wyniki reprezentacji. I jeśli zwycięży Zbigniew Boniek, a reprezentacja przegra kilka meczów i nie będzie miała szans na awans do mistrzostw świata, to jakimi przyśpiewkami będą go witać kibice? Prezesem będę ja, a reprezentacji się nie uda, to zostanę „tłustym wieprzem" albo i jeszcze gorzej.
To działa w drugą stronę?
Oczywiście! Gdyby Polska awansowała do półfinału Euro, to Grzegorza Lato noszono by dziś na rękach, a przecież w PZPN nic by się nie zmieniło.
Więc reprezentacja jest najważniejsza?
Tego chcą kibice. I pani minister Mucha może mówić, że warto poczekać osiem, dwanaście lat i przyjdą efekty, ale kibice tego nie zdzierżą.
Prezes PZPN nie nauczy grać piłkarzy.
I trzeba sobie powiedzieć, że jesteśmy takim krajem: raz będziemy awansować do mistrzostw świata czy Europy, a raz nie. To, co trzeba zrobić od zaraz, to poprawić szkolenie młodzieży i doprowadzić do pełnej integracji środowiska piłkarskiego. Na kanwie wielkiej odnowy, demokracji doszło do rozdrobnienia i podziału, mamy ekstraklasę, jest I liga, ma pan PZPN. Ruch piłkarski został rozczłonkowany.
I pan chce te członki złączyć w jedno?
Tak, to najważniejsze.
Bo marzy się panu władza nad ekstraklasą i jej pieniędzmi?
Zdecydowanie nie. Chciałbym siąść przy okrągłym stole i zapytać, czego poszczególne grupy chcą, sprawdzić, co można zmienić, co można zrobić od ręki.
Sekretarz generalny w każdej partii politycznej...
... O, wreszcie coś miłego!
... To postać drugiego planu, ale wszyscy się z nią liczą. Trzyma w ręku struktury i albo rządzi partią za lidera, albo z nim rywalizuje. Jak było z panem?
Nigdy nie konkurowałem z prezesem PZPN. Sekretarz generalny to funkcja administracyjna, biurowa, mało eksponowana. Miałem wykonywać polecenia zarządu i to robiłem, nic więcej.
Co pan mówi? Był pan przez lata jedną z najważniejszych osób w PZPN.
Dlaczego tak pan myśli?
Choćby dlatego, że cztery lata temu pobił pan w głosowaniu legendę polskiej piłki – Bońka, a z inną legen- dą – Latą, przegrał pan o włos.
To prawda.
I był pan sekretarzem generalnym prawie 13 lat.
A w tym czasie na Węgrzech zmieniło się 15 sekretarzy, ale to o niczym nie świadczy... (śmiech). Zaczynałem jeszcze za prezesury Mariana Dziurowicza, potem były dwie kadencje Michała Listkiewicza i wreszcie Grzegorza Laty.
Co było kluczem do pańskiego sukcesu?
Zawsze byłem lojalny wobec przełożonych, współpracowników czy podwładnych.
Nigdy pan nie rywalizował z szefem?
Absolutnie! Gdyby cztery lata temu Michał Listkiewicz zgłosił swoją kandydaturę, ja bym nigdy w życiu nie wystartował! Takich rzeczy się nie robi.
Teraz kandydował pan przeciwko Lacie, który ostatecznie zrezygnował.
Ale od roku jestem w innej sytuacji, już mnie w PZPN nie ma i tylko dlatego zgodziłem się kandydować. A z Grzegorzem Latą współpracowałem bardzo zgodnie, ja się skupiałem na swej codziennej pracy i nie wchodziłem mu w kompetencje.
Pracował pan w PZPN od 1983 roku.
Trafiłem tam za sprawą byłego rektora katowickiej AWF, a potem prezesa PZPN Włodzimierza Reczka. Miałem przerwy, bo w 1989 roku wyjechałem na cztery lata do Kanady, a jak wróciłem, to Okocim szukał dyrektora browaru w budowie i dostałem tę pracę.
Nie chciał pan robić kariery w browarnictwie?
Pewnie dlatego robiliśmy dobre piwo, że ja się do tego nie wtrącałem, a tylko stworzyłem możliwości młodej załodze. Potem odnieśliśmy sukces na targach i zostałem w Okocimiu cztery lata. Do PZPN wróciłem dopiero za namową prezesa Dziurowicza.
Mało kto wie, że jest pan doktorem.
Skończyłem katowicką AWF ze specjalizacją nauczycielską, a dodatkowo rekreacja i turystyka oraz trenera piłki nożnej.
Ale pan nigdy nie trenował?
Przez jakiś czas byłem w Koszarawie Żywiec jako grający trener asystent. No i miałem epizod w Czarnych Sosnowiec, ale tego nie liczę. A doktorat zrobiłem na AWF w Krakowie.
Z czego?
Praca miała charakter socjologiczny – badałem start zawodowy absol- wentów uczelni wyższych w nawiązaniu do ich wyników ze studiów i matury.
I co pan zbadał, panie doktorze?
Najlepszymi absolwentami na starcie wcale nie byli najlepsi sportowcy ani najlepsi studenci, ale ci, którzy angażowali się w działalność studencką.
Aktywiści?
(śmiech) To złe słowo. Powiedzmy: ludzie, którzy organizowali wolny czas. I oni przez pierwsze dwa lata po skończeniu studiów lepiej sobie radzili.
A jak pan sobie radzi? Z czego pan żyje?
Jeszcze do końca roku mam ważny kontrakt z PZPN.
Rozmawiamy ponad godzinę, a ja nadal nie wiem, dlaczego pan kandyduje.
Wie pan, ja w Żywcu znam pół miasta. I mam teraz do każdego podchodzić jak do pana z tymi dokumentami i mu udowadniać, że jestem niewinny?
Kandydując, się pan oczyści?
Kandydując, pokazałem, że nie jestem trędowaty, że mogę chodzić po ziemi. I mimo tych wszystkich reperkusji tak żyję, żeby być wiernym swoim wartościom.
A jakie są najważniejsze wartości Zdzisława Kręciny?
Zawsze honor. Są takie chwile, że nic innego się nie liczy.
I niczym pan go nie splamił?
Oczywiście, że wizerunkowo ucierpiałem, ale fakty są po mojej stronie.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Plus Minus
Czy Europa uczestniczy w rewolucji AI? W jaki sposób Stary Kontynent może skorzystać na rozwiązaniach opartych o sztuczną inteligencję? Czy unijne prawodawstwo sprzyja wdrażaniu innowacji?
„Psy gończe” Joanny Ufnalskiej miały wszystko, aby stać się hitem. Dlaczego tak się nie stało?
W „Miastach marzeń” gracze rozbudowują metropolię… trudem robotniczych rąk.
Spektakl „Kochany, najukochańszy” powstał z miłości do twórczości Wiesława Myśliwskiego.
Bank wspiera rozwój pasji, dlatego miał już w swojej ofercie konto gamingowe, atrakcyjne wizerunki kart płatniczych oraz skórek w aplikacji nawiązujących do gier. Teraz, chcąc dotrzeć do młodych, stworzył w ramach trybu kreatywnego swoją mapę symulacyjną w Fortnite, łącząc innowacyjną rozgrywkę z edukacją finansową i udostępniając graczom możliwość stworzenia w wirtualnym świecie własnego banku.
Choć nie znamy jego prawdziwej skali, występuje wszędzie i dotyka wszystkich.
Złoty w czwartek notował nieznaczne zmiany wobec euro i dolara. Większy ruch było widać w przypadku franka szwajcarskiego.
Czwartek na rynku walutowym będzie upływał pod znakiem decyzji banków centralnych. Jak zareaguje na nie złoty?
Olefiny Daniela Obajtka, dwie wieże w Ostrołęce, przekop Mierzei Wiślanej, lotnisko w Radomiu. Wszyscy już wiedzą, że miliardy wydane na te inwestycje to pieniądze wyrzucone w błoto. A kiedy dowiemy się, kto poniesie za to odpowiedzialność?
Barcelona po dramatycznym meczu pokonała w Dortmundzie Borussię 3:2 w szóstej kolejce Ligi Mistrzów. Jest już pewna awansu do fazy pucharowej.
Mecz w Dortmundzie to hit środy w Lidze Mistrzów. Borussia i Barcelona są w czołówce tabeli i mogą zrobić kolejny krok w stronę awansu do fazy pucharowej.
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Z naszą demokracją jest trochę jak z reprezentacją w piłkę nożną – ciągle w defensywie, a my powtarzamy: „nic się nie stało”.
Trudno uniknąć wrażenia, że kwalifikacja prawna zdarzeń z udziałem funkcjonariuszy policji może zależeć od tego, czy występują oni po stronie potencjalnych sprawców, czy też pokrzywdzonych feralnym postrzeleniem.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas