Na ten aspekt pogody przyjaznej człowiekowi mało kto zwraca uwagę – ale muzealnicy powinni. Powodów po temu kilka. Po pierwsze, zimowe warunki klimatyczne złodziejom nie sprzyjają – bo jak wyjaśniał Jarema Stępowski w szlagierze „Złoty Kciuk": „... paluszki czucie tracą na taki ziąb!".
Po drugie, w czasie słoty miłośnicy sztuki tracą zapał do zwiedzania i przybytki sztuki świecą pustkami (Rzymianie uprzedzają fakty – zamykają podwoje muzeów z powodu najmniejszych nawet opadów śniegu). A przy małej frekwencji strażnicy – choćby z nudów – baczniej przypatrują się każdemu, kto snuje się po salach. Krótko mówiąc – jeśli planujesz uprowadzić arcydzieło, bądź gotowy latem albo wczesną jesienią.
Na poparcie tej jedynie słusznej teorii służę konkretami.
Najgłośniejszej w historii kradzieży dokonano w Luwrze 1911 roku. Oczywiście latem, a konkretnie – 21 sierpnia. Tego dnia zniknęła Mona Lisa. Afera wybuchła dopiero dzień po wyniesieniu arcydzieła Leonarda da Vinci z Salon Carré, bo... nikomu nie przyszło do głowy, że ktokolwiek mógł się poważyć na tak śmiały rabunek. Dopiero pewien malarz, pracujący nad obrazem przedstawiającym wnętrze Salon Carré, zgłosił brak Giocondy. Woźny się nie przejął. – Pewnie portret zabrano do pracowni fotografii – tłumaczył. Jednak kiedy w atelier mającym wyłączność na reprodukcje zbiorów Luwru zguby też nie znaleziono, dyrekcja muzeum zaalarmowała policję. Natychmiast stawił się prefekt Paryża z oddziałem 60 inspektorów i grupą agentów. Galerię zamknięto, obstawiono dachy, ewakuowano zwiedzających. Przez następne dni przeszukano gmaszysko od strychów do piwnic. Bez efektów. Znaleziono tylko u stóp Nike z Samotraki porzucone szkło i ramy, z których przedtem uśmiechała się włoska dama. Największy skarb Luwru przez prawie dwa lata był nieobecny na dawnym miejscu, lecz w tym czasie muzealna frekwencja bynajmniej nie zmalała. Przeciwnie, waliły tłumy, żeby pokontemplować... puste miejsce po arcydziele. Prasa też miała pożywkę – odbyła się ogólnonarodowa dyskusja, czym ewentualnie zastąpić malowidła da Vinci.
Jak wiadomo, „relikwia kultury" triumfalnie wróciła do Luwru w 1913 roku, oszacowana wówczas na 5 mln franków. Złodziejem okazał się Vincenzo Perrugia, lat 29, pracownik muzeum. Buchnął dzieło, wsunął pod kurtkę i wyszedł... Wpadł, gdy usiłował sprzedać malowidło do Uffizi. W sądzie tłumaczył, że chciał zwrócić największe osiągnięcie Leonarda swemu krajowi, więc w opinii publicznej stał się bohaterem i skazany został zaledwie na siedem miesięcy odsiadki.
Rocznicę (83.) uprowadzenia Giocondy uczcili koledzy po fachu Perrugia. 22 sierpnia 2004 roku zgarnęli „Krzyk" i „Madonnę" Edvarda Muncha z muzeum jego imienia w Oslo. Dokonali tego w zwykły dzień, kiedy w sali, gdzie eksponowano obie prace, było pełno zwiedzających. Tym razem był to spektakularny napad, z bronią w ręku. Kilku zamaskowanych mężczyzn sterroryzowało widzów i straże, zerwało płótna ze ścian i... tyle ich widzieli. Po tym wydarzeniu w mediach podniósł się prawdziwy krzyk. Za naprowadzenie na ślad rabusiów władze Oslo oferowały 2 miliony koron; policja potraktowała odzyskanie kultowego „Krzyku" jako sprawę honoru. Dwa lata później dzieła odnaleziono, znów w sierpniu. Obrazy poddano renowacji i... lepiej je zabezpieczono systemem alarmowym.