Uwierz w ducha faszyzmu

Gdy przyjrzeć się dokładnie wywodom zawodowych antyfaszystów, to okaże się, że w dużej mierze chcą oni bronić polityczno-systemowego status quo.

Publikacja: 29.06.2013 01:01

Uwierz w ducha faszyzmu

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Red

Widmo krąży nad Polską. Widmo faszyzmu. W wydanej w tym roku książce „Kto na to przyzwolił? Szkic o odpowiedzialności za przyszłą historię" (Wydawnictwo Studio Emka, Warszawa 2013) Stefan Bratkowski ukazuje, jak grzech zaniechania europejskich i amerykańskich elit doprowadził do przejęcia przez Adolfa Hitlera władzy w Niemczech i – w konsekwencji – spowodował tragedię II wojny światowej. Zdaniem Bratkowskiego historia się powtarza...

Dowodem na odrodzenie faszyzmu w Europie mają być sukcesy partii, które reprezentują skrajnie prawicowe poglądy. Groźnymi objawami są: zamach Andersa Breivika w Oslo i na wyspie Utoya, a także poważne zagrożenie ze strony islamskiego terroryzmu. Także w Polsce odradza się nurt faszystowski (a przynajmniej faszyzujący). „Ponad 20 proc. głosów gromadzi w sondażach jedyna w Europie partia prawicowa opierająca się na wspólnej nienawiści – do niechętnych jej rodaków. Jej wódz, jednoosobowo rządzący swą partią, prowadził już wieczorami marsze z pochodniami, te »fackelzugi« jednoznacznie sugerowały, skąd wziął się ich pomysł i program »panowania na ulicy«" – pisze Bratkowski.

Także „Gazeta Wyborcza" dostrzega zagrożenie. Jeden z numerów swojego magazynu poświęciła temu tematowi, publikując m.in. polską mapę zjawiska, na której odnotowuje, ile osób w konkretnych województwach działa w różnego rodzaju nacjonalistycznych ugrupowaniach, ile odbywa się tam manifestacji i jak liczne jest środowisko kibicowskie. Temat Ruchu Narodowego, tworzonego m.in. przez Młodzież Wszechpolską i Obóz Narodowo-Radykalny, na łamach „GW" pojawia się często, będąc tematem kolejnych materiałów o „brunatnym odrodzeniu".

W pełnym nieoficjalnych i anonimowych wypowiedzi artykule „Kto ma kumpla skina" z 31 maja 2013 roku Jakub Medek i Joanna Klimowicz starają się udowodnić, że w Białymstoku osoby związane z agresywną skinheadowską sceną są powiązane z policją oraz władzami miasta. Koronne dowody to m.in. dotowanie Jagiellonii Białystok, współpracującej ze stowarzyszeniem kibiców Dzieci Białegostoku, w którym to działać mają rasiści (sęk w tym, że od dłuższego czasu już nie współpracuje, ponieważ jeden z członków stowarzyszenia opluł czarnoskórego piłkarza), a także fakt, iż wśród kilkuset uczestników Marszu Życia znalazło się – niezależnie od siebie – kilku działaczy ONR oraz wiceprezydent miasta.

Redaktor naczelny dziennika Adam Michnik (notabene autor przedmowy do książki Bratkowskiego) sformułował tezę, że „faszyści zmieniają koszule". „Nie dajmy się na to nabrać. Tylko uparty sprzeciw uchroni nas przed recydywą ludzi, którzy – zżymając się na określenie „faszyści" – obficie czerpią z faszystowskich stereotypów i technik manipulacyjnych" – pisał w tekście „Czy zagraża nam faszyzm?".

„Gazeta Wyborcza" zorganizowała wokół artykułu debatę na temat postawionego w tytule pytania, transmitowaną przez TVN 24. Prowadzący dyskusję Piotr Stasiński rysował przed jej uczestnikami i słuchaczami wizję Polski stojącej na krawędzi totalitarnej dyktatury, kraju, w którym od lat 90. od tolerancyjnej sielanki przeszliśmy do miejsca, gdzie strach odróżniać się od homogenicznej większości. Jako ofiarę faszystowskiej nagonki przedstawił Magdalenę Środę, której wykład na Uniwersytecie Warszawskim zakłócili zamaskowani narodowcy.

Im dalej od czasów rzeczywistego faszyzmu, tym rozmowa na jego temat staje się coraz bardziej abstrakcyjna. Problem pojawia się już na poziomie definicji.

Bratkowski stosuje prosty klucz, na podstawie którego dobiera ludzi do grona „faszystów" i „faszyzujących". Za amerykańskim historykiem Johnem Merrimanem stwierdza, że międzywojenne ruchy faszystowskie i prawicowo-autorytarne „określała nie ideologia, ale przede wszystkim jakiś dobrany i sprecyzowany wróg, czy to Żydzi, czy też demokracja parlamentarna". Na podstawie tej definicji na to miano zasłużyć może właściwie każdy, kto nie tylko oględnie mówi o problemach do rozwiązania, ale także wskazuje na konkretnych winowajców zaistniałej sytuacji.

Zdaniem Bratkowskiego do tej definicji jak ulał pasuje PiS, choć „test faszysty" znacznie lepiej zdaje Ruch Palikota, który swojego wroga definiuje konkretnie (wierni Kościoła katolickiego, przede wszystkim duchowni). Z kolei Wojciech Maziarski na łamach „Gazety Wyborczej" sięga absurdu, sugerując, że faszystami są m.in. zwolennicy mundurków w szkołach czy zakazu handlu w niedzielę. Co ciekawe, wśród wyznaczników faszyzmu znajduje się także „wykorzystywanie środków przekazu do robienia ludziom wody z mózgu i wzbudzania w nich negatywnych i agresywnych emocji".

Łowcy brunatnych

Brak sensownej definicji faszyzmu wcale nie przeszkadza w walce z tym zjawiskiem. Sens działalności publicznej i zawodowej uczynili sobie z niej działacze Stowarzyszenia „Nigdy Więcej". Istniejąca od 1996 roku grupa za swój cel uznała „przeciwdziałanie problemom społecznym: rasizmowi, neofaszyzmowi, ksenofobii, nietolerancji".

Podczas debaty „Gazety Wyborczej" pojawiły się stwierdzenia sugerujące, że faszyści to po prostu ludzie niepotrafiący docenić zdobyczy III RP

 

Kierowane przez Rafała Pankowskiego i Marcina Kornaka „Nigdy Więcej" wydaje m.in. periodyk o tym samym tytule, organizuje akcje typu „Wykopmy faszyzm ze stadionów" czy „Muzyka przeciwko rasizmowi". Publikuje także „Brunatną księgę", która ma za zadanie „dokumentację incydentów na tle rasistowskim i ksenofobicznym oraz przestępstw popełnionych przez neofaszystów i skrajną prawicę".

Przykłady, które można w niej znaleźć, często są jednak mocno naciągane. I tak w „Brunatnej Księdze 2011–2012" obok informacji na temat zbezczeszczenia cmentarza żydowskiego w Lublinie przez nieznanych sprawców (na tablicy pamiątkowej wymalowali swastykę) można znaleźć notkę o procesie w sprawie nielegalnej zbiórki pieniędzy na TV Trwam, Radio Maryja, odwierty geotermalne i Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Obok informacji o rasistowskich, kibicowskich wlepkach i o werbalnej przemocy wobec obcokrajowców widnieje wpis na temat ataku „neofaszystów" na koncert „Antifa Benefit" w Krakowie, z którego dochód przeznaczony był na wsparcie Antify, będącej lewacką bojówką specjalizującą się w atakach na skinów i osoby uznane za skrajnych prawicowców oraz w rozbijaniu manifestacji nacjonalistycznych. Tyle, że tego typu incydentów, które opisywane były także w poprzednich „Brunatnych Księgach" oraz na łamach „Nigdy Więcej", nie da się zakwalifikować inaczej jak brutalne walki między przedstawicielami subkultur, w których obie strony są siebie warte.

Ale dla członków „Nigdy Więcej" faszystą można zostać także przez głoszenie patriotycznych lub prawicowych haseł. We wpisie o manifestacji, jaką 6 marca 2011 roku w Warszawie zorganizowała Młodzież Wszechpolska i Obóz Narodowo-Radykalny, czytamy: „Nacjonaliści skandowali ksenofobiczne hasła: »Bóg, Honor, Ojczyzna«, »Wielka Polska katolicka«, »SLD – KGB« oraz trzymali transparenty z hasłami: »Wczoraj Hitler, dziś feminizm«, »Feminazi stop« i z wizerunkami tzw. mieczyka Chrobrego (symbol polskiej skrajnej prawicy)".

Zarzut, że hasło „Bóg, Honor, Ojczyzna" jest skierowane przeciw „obcym", nie brzmi zbyt poważnie. Ale i podkreślanie „ksenofobii" pozostałych haseł może jedynie wzbudzić wzruszenie ramion. Przykładowo hasło „SLD – KGB" można uznać za ksenofobiczne tylko wówczas, gdy przynależność do Sojuszu Lewicy Demokratycznej traktować jako kategorię etniczną.

Warto pamiętać, że środowisko „Nigdy Więcej" wywodzi się w dużej mierze ze skrajnie lewicowych środowisk kontrkulturowych. Stąd, szczególnie na początku, w piśmie kładziono duży nacisk na ataki skinheadów na punków i przedstawicieli innych młodzieżowych subkultur. Były to de facto gangsterskie porachunki, ale wrzucano je do worka pt. „neofaszyzm".

Pankowski jest dziś poważnym wykładowcą na Collegium Civitas, a Kornaka w 2011 roku Bronisław Komorowski odznaczył Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski za „wybitne zasługi w działalności na rzecz budowania społeczeństwa obywatelskiego". W przypadku tego ostatniego przywiązanie do tolerancji jest mocno wątpliwe. W latach 90. pisał on antyklerykalne teksty dla punkowego zespołu Schizma. Zarówno Pankowski, jak i Kornak publikowali także w nieukazującym się już, skrajnie lewicowym piśmie „Lewą Nogą". Wyrażali w nim estymę dla „Dąbrowszczaków", czyli polskich komunistów walczących w latach 1936–1939 w hiszpańskiej wojnie domowej.

Tymczasem zanim pójdzie się na wojnę z jednym z europejskich totalitaryzmów, może warto odciąć się w przekonujący sposób od innych skrajnych ideologii. Podobnie jak i od bojówek Antify, które w Internecie chwalą się pobiciami i demolowaniem mienia domniemanych „faszystów" – choćby ostatnio atakiem na dom działacza Narodowego Odrodzenia Polski w Białymstoku. W czerwcu na ogrodzeniu napisali słowo „volksdeutsch", wcześniej zaś przebili opony jego samochodu. „Ci, którzy szerzą rasizm i nacjonalizm, powinni wiedzieć, że są tego konsekwencje i skończył się okres tolerancji dla takich postaw. Do zobaczenia znowu" – pisała na swojej stronie internetowej „Antifa Polska".

Lewica ma dość

Nigdy Więcej" nie cieszy się nadmiernym szacunkiem wśród przedstawicieli lewicy społecznej w Polsce. Swego czasu fundamentalną krytykę publikacji periodyku przeprowadził redaktor naczelny „Nowego Obywatela" Remigiusz Okraska, zarzucając publikującym w tym piśmie stosowanie wobec swoich przeciwników... faszystowskich metod, takich jak: manipulacja, chęć narzucenia cenzury, przemoc werbalna (stosowanie inwektyw, z których „wyciągnięta z niebytu kolejna kreatura", „wioskowy głupek", „pucułowaty fuehrer", „cymbały" wcale nie należą do najostrzejszych), a nawet pochwała przemocy fizycznej.

W piśmie pojawiały się listy czytelników, którzy pisali m.in. o tym, że „każda ich manifestacja będzie rozbita, każde spotkanie atakowane. Każda partia powinna sobie uświadomić, że współpraca z nacjonalistami i faszystami zakończy się dla nich wybitymi szybami i osprajowanymi murami".

Także jeden z założycieli Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego i Federacji Anarchistycznej Janusz Waluszko odcina się od działań zawodowych antyfaszystów. – Ramię demoliberalnego czekisty wskaże, że oni rozmawiali z tamtymi, oni są źli, nie idź tą drogą, nie rozmawiaj z nikim, kto ma inne poglądy, nawet jeśli okazuje się, że ta różnorodność jest pozorna – mówił w maju 2012 roku podczas konferencji „W prawo, w lewo czy zawsze na przekór? Oblicza anarchizmu i libertarianizmu w filozofii i polityce" na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie.

Przed Marszem Niepodległości w 2011 roku, który miał zostać zablokowany przez Porozumienie 11 Listopada, lewicowcy (m.in. Okraska i Waluszko, a także przedstawiciele „Nowego Obywatela", „Nowych Peryferii", anarchistycznego „Innego Świata" czy Adam Sandauer z „Primum Non Nocere") wystosowali list, w którym zarzucili „antyfaszystom" rozdmuchiwanie marginalnego ruchu narodowców, co prowadzi do ukrycia prawdziwych problemów. „Ahistoryczne porównania, brak analizy sytuacyjnego kontekstu, pojęciowa żonglerka i gry skojarzeniami oddziałującymi głównie na emocje były dotąd standardowymi narzędziami propagandowymi elit władzy i biznesu, a nie inicjatyw na rzecz oddolnej partycypacji obywatelskiej" – napisali autorzy. I dodali: „Oprócz (w naszej opinii zupełnie niepotrzebnego) cierpiętniczego splendoru dla narodowców logika sytuacji pośrednio działa też na korzyść władz Warszawy i Polski, które mogą przedstawić się zdezorientowanej opinii publicznej w roli gwarantów spokoju społecznego, naruszanego przez hałaśliwych ekstremistów. Nie widzimy żadnego powodu, dla którego mielibyśmy sprawiać taki prezent ekipie rządzącej".

Kaczyński groźny jak Hitler

Lewicowcy trafiają ze swoją krytyką antyfaszyzmu w sedno. Przykład sztandarowej w ostatnich latach ich akcji – zaimportowanych z Niemiec blokad organizowanego przez narodowców Marszu Niepodległości – pokazuje, jak bardzo są one odległe od realnych problemów. Co roku na wiele dni zarówno przed Marszem, jak i po nim przez media przewala się dyskusja na temat planów i narodowców, i antyfaszystów, czym rozbudza się emocje i skupia zainteresowanie społeczne na wydarzeniu niemającym większego znaczenia dla życia w Polsce. Śmiem twierdzić, że gdyby nie blokady, Marsz Niepodległości nie znalazłby tak licznych prominentnych uczestników, którzy w pierwszym odruchu postanowili wystąpić w obronie prawa organizatorów do swobodnego manifestowania. Skrajna lewica w pewnej mierze przyczyniła się do konsolidacji Ruchu Narodowego. Jednak jedynym realnym efektem blokad było zaostrzenie prawa o zgromadzeniach, które uderza we wszystkich chcących zamanifestować potrzebę zmian w kraju.

Choć najgłośniejsi i najbardziej agresywni, to jednak nie anarchistyczni ekstremiści stanowią o ideowym obliczu polskiego antyfaszyzmu. Gdy przyjrzeć się dokładnie wywodom zawodowych antyfaszystów, okaże się, że w dużej mierze chcą oni bronić polityczno-systemowego status quo. Już w 1998 roku Pankowski w swojej książce „Neofaszyzm w Europie Zachodniej. Zarys ideologii" sugerował, że samo mówienie o międzynarodowej finansjerze wskazuje na antysemityzm – dziś, po kryzysie finansowym z 2008 roku i wsparciu udzielanym bankom przez liczne rządy, za antysemitów należałoby uznać wszystkich prócz polityków i bankierów korzystających z „obrotowych drzwi" między rządami a zarządami wielkich korporacji.

Także podczas debaty „Gazety Wyborczej" pojawiły się stwierdzenia sugerujące, że faszyści to po prostu ludzie niepotrafiący docenić zdobyczy III RP. Nie bez kozery pojawia się tu nazwisko Jarosława Kaczyńskiego. Bratkowski w „Kto na to pozwolił?" zastawił na czytelnika pułapkę: albo wraz ze mną uznacie, że Kaczyński jest potencjalnie równie groźny jak Hitler, albo jesteście równie krótkowzroczni jak Europejczycy i Amerykanie z lat 20. i 30. XX wieku. Nieważne, że argumenty przytaczane w książce przez Bratkowskiego są emocjonalne i słabe, ważne, że silne przywództwo można skojarzyć z zasadą wodzowską. Do ponownej „zdrady klerków" nie może dojść i temu muszą przeciwdziałać świadomi intelektualiści bijący na alarm.

Od pewnego czasu ze zdziwieniem można obserwować, jak niegdyś spokojni i wyważeni intelektualiści dziś wspinają się na barykady ustawione przeciwko największej partii opozycyjnej. I tak Waldemar Kuczyński, w czasach PRL opozycjonista, dziś otwarcie przyznaje, że prowadzi wojnę z PiS – a swoim przeciwnikom nie szczędzi inwektyw typu „bydlactwo" czy „fioły". Z kolei Bratkowski nie widzi nic złego w denuncjacji „proPiSowskich" wykładowców Wyższej Szkoły Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza, dokonanej przez niektórych studentów.

W publicystyce tych autorów III RP jawi się niczym Ziemia Obiecana, do której Polacy dotarli po przekroczeniu Morza Czerwonego. Nie musi to dziwić: wszak większość swego świadomego życia spędzili w państwie realnego socjalizmu, z nikłą nadzieją, że się on kiedyś skończy. I gdy w końcu marzenie o zmianach się ziściło (w dodatku częściowo ich rękami), każdą krytykę traktują jak zamach na świętość.

Nie o niechęć do Prawa i Sprawiedliwości tu chodzi, ale do szerszej grupy osób, którym przejście przez Morze Czerwone nie wystarcza, bo chciałyby jeszcze opuścić pustynię. Gdyby rzeczywiście chodziło o walkę z upadkiem kultury politycznej, do którego część polityków PiS także przyłożyła rękę, Bratkowski musiałby zauważyć negatywne trendy w szeregach innych ugrupowań, również sobie bliskich. A przede wszystkim wystrzegałby się pogardliwego języka, jakim opisuje swoich antybohaterów.

Tak się nie da dyskutować o realnych problemach Polski, a gardłując przeciwko faszyzmowi, łatwo przeoczyć postępujące ograniczenia wolności w wykonaniu aktualnej władzy (by przytoczyć choćby wspomniane już zmiany w prawie o zgromadzeniach i „ustawę antyprzemocową").

Gorsza od choroby

Nie ulega wątpliwości, że w Polsce występują przestępstwa na tle rasowym, działają też grupki chcące wprowadzenia w państwie zasad totalitarnych. Ale to zjawiska marginalne. To prawda, na ulicach polskich miast pojawiają się chamskie, antysemickie napisy, jednak ich długotrwała obecność to głównie wina opieszałości odpowiedzialnych za porządek władz samorządowych.

Polski antyfaszyzm trudno więc traktować jako walkę z realnym zagrożeniem, raczej jest to – w zależności od „antyfaszysty" – oddawanie się swoim obsesjom, chęć przeżycia pokoleniowego wydarzenia, subkulturowa dziecinada lub (to chyba najgorsza motywacja) nieuczciwe stygmatyzowanie przeciwnika politycznego. Zjawisko wrogie demokracji. Bardziej niż faszyzm, odesłany już dawno na śmietnik historii.

Autor jest politologiem, dziennikarzem „Gościa Niedzielnego". Współpracuje m.in. z portalem Rebelya.pl i „Nową Konfederacją".

Widmo krąży nad Polską. Widmo faszyzmu. W wydanej w tym roku książce „Kto na to przyzwolił? Szkic o odpowiedzialności za przyszłą historię" (Wydawnictwo Studio Emka, Warszawa 2013) Stefan Bratkowski ukazuje, jak grzech zaniechania europejskich i amerykańskich elit doprowadził do przejęcia przez Adolfa Hitlera władzy w Niemczech i – w konsekwencji – spowodował tragedię II wojny światowej. Zdaniem Bratkowskiego historia się powtarza...

Dowodem na odrodzenie faszyzmu w Europie mają być sukcesy partii, które reprezentują skrajnie prawicowe poglądy. Groźnymi objawami są: zamach Andersa Breivika w Oslo i na wyspie Utoya, a także poważne zagrożenie ze strony islamskiego terroryzmu. Także w Polsce odradza się nurt faszystowski (a przynajmniej faszyzujący). „Ponad 20 proc. głosów gromadzi w sondażach jedyna w Europie partia prawicowa opierająca się na wspólnej nienawiści – do niechętnych jej rodaków. Jej wódz, jednoosobowo rządzący swą partią, prowadził już wieczorami marsze z pochodniami, te »fackelzugi« jednoznacznie sugerowały, skąd wziął się ich pomysł i program »panowania na ulicy«" – pisze Bratkowski.

Także „Gazeta Wyborcza" dostrzega zagrożenie. Jeden z numerów swojego magazynu poświęciła temu tematowi, publikując m.in. polską mapę zjawiska, na której odnotowuje, ile osób w konkretnych województwach działa w różnego rodzaju nacjonalistycznych ugrupowaniach, ile odbywa się tam manifestacji i jak liczne jest środowisko kibicowskie. Temat Ruchu Narodowego, tworzonego m.in. przez Młodzież Wszechpolską i Obóz Narodowo-Radykalny, na łamach „GW" pojawia się często, będąc tematem kolejnych materiałów o „brunatnym odrodzeniu".

W pełnym nieoficjalnych i anonimowych wypowiedzi artykule „Kto ma kumpla skina" z 31 maja 2013 roku Jakub Medek i Joanna Klimowicz starają się udowodnić, że w Białymstoku osoby związane z agresywną skinheadowską sceną są powiązane z policją oraz władzami miasta. Koronne dowody to m.in. dotowanie Jagiellonii Białystok, współpracującej ze stowarzyszeniem kibiców Dzieci Białegostoku, w którym to działać mają rasiści (sęk w tym, że od dłuższego czasu już nie współpracuje, ponieważ jeden z członków stowarzyszenia opluł czarnoskórego piłkarza), a także fakt, iż wśród kilkuset uczestników Marszu Życia znalazło się – niezależnie od siebie – kilku działaczy ONR oraz wiceprezydent miasta.

Redaktor naczelny dziennika Adam Michnik (notabene autor przedmowy do książki Bratkowskiego) sformułował tezę, że „faszyści zmieniają koszule". „Nie dajmy się na to nabrać. Tylko uparty sprzeciw uchroni nas przed recydywą ludzi, którzy – zżymając się na określenie „faszyści" – obficie czerpią z faszystowskich stereotypów i technik manipulacyjnych" – pisał w tekście „Czy zagraża nam faszyzm?".

„Gazeta Wyborcza" zorganizowała wokół artykułu debatę na temat postawionego w tytule pytania, transmitowaną przez TVN 24. Prowadzący dyskusję Piotr Stasiński rysował przed jej uczestnikami i słuchaczami wizję Polski stojącej na krawędzi totalitarnej dyktatury, kraju, w którym od lat 90. od tolerancyjnej sielanki przeszliśmy do miejsca, gdzie strach odróżniać się od homogenicznej większości. Jako ofiarę faszystowskiej nagonki przedstawił Magdalenę Środę, której wykład na Uniwersytecie Warszawskim zakłócili zamaskowani narodowcy.

Im dalej od czasów rzeczywistego faszyzmu, tym rozmowa na jego temat staje się coraz bardziej abstrakcyjna. Problem pojawia się już na poziomie definicji.

Bratkowski stosuje prosty klucz, na podstawie którego dobiera ludzi do grona „faszystów" i „faszyzujących". Za amerykańskim historykiem Johnem Merrimanem stwierdza, że międzywojenne ruchy faszystowskie i prawicowo-autorytarne „określała nie ideologia, ale przede wszystkim jakiś dobrany i sprecyzowany wróg, czy to Żydzi, czy też demokracja parlamentarna". Na podstawie tej definicji na to miano zasłużyć może właściwie każdy, kto nie tylko oględnie mówi o problemach do rozwiązania, ale także wskazuje na konkretnych winowajców zaistniałej sytuacji.

Zdaniem Bratkowskiego do tej definicji jak ulał pasuje PiS, choć „test faszysty" znacznie lepiej zdaje Ruch Palikota, który swojego wroga definiuje konkretnie (wierni Kościoła katolickiego, przede wszystkim duchowni). Z kolei Wojciech Maziarski na łamach „Gazety Wyborczej" sięga absurdu, sugerując, że faszystami są m.in. zwolennicy mundurków w szkołach czy zakazu handlu w niedzielę. Co ciekawe, wśród wyznaczników faszyzmu znajduje się także „wykorzystywanie środków przekazu do robienia ludziom wody z mózgu i wzbudzania w nich negatywnych i agresywnych emocji".

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy