Przypomnijmy szczegóły tej sprawy: pod koniec lipca papież Franciszek zatwierdził dekret Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego nakazujący całemu Zgromadzeniu Franciszkanów Niepokalanej odprawianie liturgii w zwyczajnej formie rytu rzymskiego, czyli tzw. posoborowej. Do tej pory, korzystając z możliwości otwartej przez motu proprio „Summorum Pontificum" Benedykta XVI, sprawowali oni Najświętszą Ofiarę nie tylko w formie zwyczajnej, ale również nadzwyczajnej, czyli „przedsoborowej"; odtąd mogą w nadzwyczajnej celebrować tylko za specjalnymi pozwoleniami.
Powodem działania kongregacji było, jak się zdaje, niezadowolenie niektórych braci z powodu zbyt silnego ich zdaniem akcentu, jaki na celebrację w formie nadzwyczajnej kładł ich założyciel, ojciec Stefano Manelli. Tak to przynajmniej wynika z komunikatu, jaki zgromadzenie wydało w odpowiedzi dziennikowi „La Stampa". Jeśli to prawda, trudno się oprzeć wrażeniu, że zastosowano urawniłowkę, kij i kaganiec tam, gdzie wystarczyłoby delikatne zwrócenie uwagi.
Dekret i papieska decyzja wywołały duże zaniepokojenie w środowiskach katolików przywiązanych do dawnej tradycji liturgicznej. I rzeczywiście wydają się one niepokojące przynajmniej z kilku powodów, których wspólnym mianownikiem jest problem rozumienia liturgii w ogóle, a tej tradycyjnej w szczególności. Moim celem jest tu przedstawienie jednego z nich, który uważam za najistotniejszy.
Aktywator pamięci
Jedna z socjologicznych teorii (autorstwa Danièle Hervieu-Lèger) mówi, że religia to pamięć. Jest czymś innym od wierzenia. To ostatnie to zbiór indywidualnych lub grupowych przekonań, niepoddających się weryfikacji, ale nadających sens i spójność ludzkiemu doświadczeniu. Wierzenia mogą więc być takie czy siakie, ich kształt zależy przede wszystkim od tego, czy spełniają swoją funkcję – jeśli nie, jest to impuls do zmiany wierzenia. Religia natomiast to specyficzny rodzaj organizacji i funkcjonowania wierzenia, owa „specyficzność" zaś leży w tym, że odwołuje się ona do pamięci wcześniejszych pokoleń, a więc do tradycji. Dzięki temu powstaje coś, co można nazwać linią wyznaniową, religijną tożsamością, która zawiera w sobie wzorce dotyczące wszystkich dziedzin ludzkiego życia.
Istnienie religii wymaga więc ciągłej anamnezy, „odpamiętywania", przywoływania przeszłości, ponieważ to ona nadaje religijny sens teraźniejszości i patrzeniu w przyszłość. Głównym „narzędziem" takiego stałego przypominania jest rytuał, będący równocześnie jednym z centralnych składników rezerwuaru religijnej pamięci i jej aktywatorem. Można więc powiedzieć, że od tego, jak działa rytualne „odpamiętywanie", zależy w dużej mierze to, czy w danym przypadku mamy do czynienia z opartą na linii wyznaniowej religią, czy też ze zbiorem wierzeń.
Nikt nic nie rozumiał...
Teoria ta została tu przywołana, ponieważ punktem odniesienia refleksji, którą chcę przedstawić, jest sytuacja braku pamięci, a dokładniej braku ciągłości pamięci, która w moim odczuciu jest obecnie udziałem Kościoła. Jeśli ta intuicja jest prawdziwa, to w kontekście powyższej teorii przekładałaby się na brutalną tezę, iż katolicyzm znajduje się na najlepszej drodze do zaniku swojej linii wyznaniowej i rozproszenia się w zbiory mniej lub bardziej indywidualnych i dobieranych pod doraźne potrzeby wierzeń.