Czy to możliwe, że jeśli za kilka lat kupię e-booka, to losy bohaterów mogą toczyć się dla mnie inaczej niż dla innych czytelników?
Dominik Batorski, socjolog:
Aktualizacja: 04.10.2013 01:00 Publikacja: 04.10.2013 01:01
„House of Cards” – serial, którego scenariusz powstał przy wykorzystaniu algorytmów. I ogląda się!
Foto: materiały prasowe
Czy to możliwe, że jeśli za kilka lat kupię e-booka, to losy bohaterów mogą toczyć się dla mnie inaczej niż dla innych czytelników?
Dominik Batorski, socjolog:
Może tak być. Treść książki może zostać spersonalizowana i dostosowana do naszych oczekiwań, jeśli napiszą ją dla nas matematyczne algorytmy. Wtedy sami będziemy mogli wybrać, co się w nich dzieje, albo zostaną nam przedstawione gotowe scenariusze, przykrojone już pod nasz gust. Personalizacja treści jest jeszcze rzadka, ale w przypadku usług internetowych bardzo już popularna. Wystarczy spojrzeć na działanie wyszukiwarki: mimo że oboje wpiszemy to samo hasło, wyniki wyszukiwania będą prawdopodobnie inne, bo mamy inne zainteresowania. A wyszukiwarka interpretuje, o co może nam chodzić na podstawie historii tego, czego szukaliśmy, otwieranych przez nas stron i zachowań w sieci. Dalsza personalizacja odbywa się w serwisach społecznościowych na podstawie danych o naszych znajomych i częstości nawiązywanych z nimi interakcji. Wtedy łatwiej dobrać treść do naszych potrzeb. A wracając do książek: takie rozwiązania jak możliwość wyboru treści czy zakończenia stosowano już na papierze.
Julio Cortazar napisał w podobny sposób „Grę w klasy", ale taki chwyt literacki to rzadkość. Co więcej, ta książka nie została napisana przez zaprogramowaną maszynę...
Ludzie coraz częściej ograniczają się do źródeł, które prezentują odpowiadający im punkt widzenia. Wpływ mediów jest mniejszy niż kiedyś, a szansa, że zmienią odbiorcy obraz świata niewielka
Jednak Internet przekształca się właśnie w tzw. sieć semantyczną; czyli w kierunku, by teksty czy dokumenty rozumiane były nie tylko przez ludzi, lecz także przez automaty. Obecnie czytelnikami treści w dużej mierze są urządzenia. A od metadanych tekstów czy ich fragmentów zależy, co się z nimi stanie, w jaki sposób będą przetwarzane i wykorzystywane. Weźmy za przykład publikacje naukowe: większość z nich czytana jest głównie przez recenzentów i rzadko przez kogokolwiek więcej. Tymczasem jest w nich dużo użytecznej wiedzy. Dlatego coraz częściej wykorzystuje się automatyczne przetwarzanie treści, czyli odpowiednio zaprogra- mowane komputery i algorytmy, by tę wiedzę wydobyć i usystematy-zować. W ICM na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie pracuję, jest cały zespół, który się tym zajmuje. Komputery działają tu na rzecz człowieka, bo dzięki nim łatwiej powiązać ze sobą jakieś zjawiska i odkryć zależności. Przetwarzanie wiedzy z badań medycznych na przykład pozwala potem wyłonić symptomy, objawy schorzeń, z których ludzie nie zdawali sobie wcześniej sprawy. Ale tworzeniu w ten sposób beletrystyki nie wróżę popularności.
Dlaczego, przecież taka beletrystyka a priori wpasuje się w pański gust?
Właśnie o to chodzi. Jest to przejście od sztuki do dziedziny w dużej mierze opartej na danych i analityce. Klasyfikowalnej i mierzalnej. Tymczasem dla odbiorcy liczy się nie tyle fakt czytania czy oglądania, ile też możliwość inspiracji, starcia poglądów i dyskusji z innymi. To także tworzy dalsze życie tych treści w interakcjach społecznych. A zbytnia personalizacja nie daje takich możliwości, bo z kim podyskutujemy, jeśli każdy z nas będzie czytał co innego? Choć owszem, można taką analitykę wykorzystać do tworzenia historii bardziej popularnych czy wciągających. A algorytmy w coraz większym stopniu będą nam w tym pomagać jak twórcom serialu „House of Cards", którzy zanalizowali i wykorzystywali masę danych, by zaangażować odpowiednich aktorów i uczynić fabułę maksymalnie interesującą.
Są już ponoć na Zachodzie spersonalizowane portale informacyjne...
To prawda, sam z nich korzystam. Ale u nas tradycyjne portale informacyjne to akurat obszar najmniejszej personalizacji. Żaden duży portal internetowy nie dostosowuje się do potrzeb użytkownika i nie korzysta z możliwości podsuwania adekwatnych treści. Nie jest tak, że dwóch różnych internautów zobaczy różne informacje. A to będzie musiało się zmienić. Nie będę wtedy musiał zaglądać do dziesięciu różnych serwisów, bo a nuż pojawi się coś, co mnie zainteresuje. To algorytmy przeszukają dla mnie setki różnych źródeł, oceniając, co uznam za ważne, ciekawe i co czytają moi znajomi, a potem będą mi te informacje serwować...
... a pan zamknie się w prywatnej niszy informacyjnej...
To już się dzieje i personalizacja tego nie pogłębi. Zamykamy się w niszach informacyjnych, kultywując obraz świata tam promowany i utrzymywany, bo media wpływają na nas w nowy sposób. Badania zawsze pokazywały, że ludzie nie budują swojej opinii wprost na tym, co w mediach usłyszą, ale dopiero gdy przedyskutują to i skonfrontują swe poglądy z innymi. Klasycznym przykładem były tu badania prowadzone po debatach prezydenckich w USA. Tuż po zakończeniu dyskusji robiono telefoniczny sondaż, pytając, kto debatę wygrał. Okazywało się często, że opinia wygłaszana tuż po, różniła się od głoszonej kilka dni później, gdy ludzie zdążyli już porozmawiać z innymi.
To się zmieniło?
Tak. Liczba źródeł informacji i konkurencja między nimi tak się zwiększyły, że obecnie interpretacja danej wiadomości zaszyta jest już w niej samej, w sposobie jej podania. Nie powstaje już w konfrontacji z innymi poglądami. Ludzie ograniczają się zatem do źródeł, które prezentują odpowiadający im punkt widzenia. Wpływ mediów jest mniejszy niż kiedyś, a szansa, że zmienią odbiorcy obraz świata – niewielka, bo to on sam wybierze źródła, media o określonym światopoglądzie. Niestety, sprawia to, że poszczególne grupy odbiorców zaczynają mieć różną percepcję świata, bo żyją w zupełnie innej rzeczywistości medialnej. Dociera do nich zupełnie odmienny obraz zdarzeń i faktów, ale to oni sami tego wyboru dokonują.
Nowe technologie czymś grożą?
Najwyżej pewną zmianą. Widać postępującą skrótowość komunikacji. Telewizja czy Internet powodują skrócenie informacji, a papierowa prasa też rzadziej publikuje długie, pogłębione teksty. Dociera do nas za to coraz więcej lakonicznych, opatrzonych grafiką informacji. Amerykański pisarz Nicholas Carre, przytaczając wyniki wielu badań, twierdzi, że taka skrótowość komunikacji w połączeniu z dużą ilością rozpraszających bodźców także związanych z nowymi technologiami pozbawia nas umiejętności koncentracji, skupienia się i głębszego myślenia. A są to zdolności niezwykle istotne, które wykształciliśmy, jego zdaniem, wraz z powstaniem druku. Czytanie książek ma uczyć nas osiągania stanu koncentracji uwagi bez reagowania na bodźce zewnętrzne.
Czy to taka ważna umiejętność?
Być może bez niej nie byłoby współczesnej nauki. Carre uważa, że dopiero gdy druk się upowszechnił, a ludzie wykształcili zdolność koncentracji, mogła zacząć powstawać i się rozwijać działalność naukowa. Istnieje wiele technologii intelektu, które wpływają na sposób naszego myślenia, a książka jest jedną z nich. Inną jest mapa. Odkąd ludzie nauczyli się tworzyć mapy, zmienił się sposób ich myślenia o świecie, przestrzeni i sposobach funkcjonowania w niej. Mogłoby się wydawać, że o ile inne technologie intelektu doskonalą sposoby naszej percepcji świata, o tyle nie sprzyjają temu kompletnie „nowe" technologie. Ale nie jest to słuszny wniosek.
Pan się z nim nie zgadza?
Nie do końca. Proszę zauważyć, że w przypadku każdej nowej technologii ludzkość zastanawiała się, do czego ona prowadzi, obawiając się konsekwencji dla całej cywilizacji i ludzkiego życia. Zdaniem Platona Sokrates bardzo bał się wynalazku pisma. Przewidywał, iż sprawi ono, że ludzie zatracą zdolność zapamiętywania, a cywilizacja upadnie. Podobnie strasznym wynalazkiem miał być potem druk. Bo wbrew temu, co się na początku wydawało, drukowano nie tylko więcej egzemplarzy Biblii, ale całą masę tekstów popularnych, które – jak uważało wielu – nie powinny być upowszechniane. Podobnie jest z Internetem: mamy do czynienia z technologią bardzo młodą, która intensywnie się kształtuje i rozwija. A efekty związane z jej użyciem za parę lat mogą być zupełnie inne niż obecnie. Zanim pisma zaczęliśmy używać tak jak obecnie, minęły lata, kiedy nikt nie słyszał o cichym czytaniu ani znakach przestankowych czy oddzielaniu wyrazów w tekście. Adaptowanie nowych technologii trwa bardzo długo, a my jesteśmy dopiero na początku drogi. Słyszała pani o głośnych badaniach Roberta Krauta pt. „Internet Paradox" z połowy lat 90.?
Ujawniły, że korzystanie z Internetu pogarsza relacje rodzinne i społeczne, obniża jakość życia, a podwyższa wskaźniki objawów depresji.
Wywołały spory szok. Tyle że ich wyników nie udało się potem potwierdzić. W latach 90. użytkowników Internetu było bardzo mało, nie mieli zatem znajomych internautów, a komunikacja odbywała się na czatach lub kanałach IRC między nieznanymi sobie „offline" osobami. To wtedy mówiło się o wirtualnych społecznościach. Ale sama sieć nie była narzędziem w relacjach społecznych. Stanowiła raczej alternatywną, wirtualną przestrzeń bez związku z realnym życiem. Czasem była dla tego życia wręcz konkurencją. Obecnie pojęcia takie jak cyberświat czy przestrzeń wirtualna ewoluowały w zupełnie inną stronę. A co najważniejsze, dzięki komunikatorom interne- towym, telefonii komórkowej czy Skype'owi możemy stworzyć listę znajomych i komunikować się z osobami dobrze znanymi nam w realnym świecie. A to sprawia, że efekty dla relacji społecznych są zupełnie inne niż kilkanaście lat temu.
Czy informacyjny chaos, rozproszenie i skrótowość nie spłycają jednak percepcji świata?
Tak się może dziać. Obserwuję na uczelni, że młode pokolenie dysponuje szeroką wiedzą na każdy temat, ale jest to wiedza bardzo płytka. Co więcej, jeśli wymaga pogłębienia, pojawia się problem. To właśnie jest wyrazem panującej skrótowości. Wbrew powszechnym opiniom, nie oceniam tego jednak zupełnie negatywnie. To tak jak z lękami Sokratesa o pismo; może zapamiętujemy mniej niż ludzie, którzy pisma nie znali, ale nie zatraciliśmy całkowicie tej umiejętności. A zasoby pisane istotnie zwiększają nasze możliwości. Skrótowość nie sprawi zatem, że stracimy zupełnie zdolności głębokiego myślenia. Poza tym wśród najbardziej pożądanych obecnie cech wymienia się innowacyjność i kreatywność, a takie cechy wymagają raczej sztuki wiązania faktów i posiadania szerokiej, ale już niekoniecznie pogłębionej wiedzy z różnych dziedzin. Wtedy ta szeroka, ogólna i płytka wiedza może się okazać wystarczająca... Dlatego współczesne czasy i łatwość dostępu do informacji powodują, że uczenie się wydaje się młodzieży bez sensu. W Internecie krąży seria filmików pt. „Matura to bzdura". Autorzy zadają na ulicach miast proste pytania uczniom i studentom. Okazuje się, że na pytanie: „Przez ile minut gotują się trzy jajka, jeśli jedno gotuje się przez trzy?", spora część respondentów odpowiada: dziewięć...
Wystarczy zatem posurfować po internetowym tekście z masą odnośników prowadzących nas od sasa do lasa. Czy młodzież potrafi jeszcze czytać linearnie napisane treści?
Bez przesady. Badania wykazują, że wbrew przewidywaniom nie zawsze wchodzimy w uliczkę i otwieramy odnośniki. A jeśli już, to czytamy je w nowej karcie, po skończeniu tekstu głównego, który wciąż łatwiej nam czytać liniowo. Idea hipertekstu, czyli zapisu z odnośnikami do innych stron WWW i powiązanych treści, była bardzo popularna w początkach Internetu, ale nie upowszechniła się tak, jak niektórym się wydawało. Modelowym przykładem jest tu Wikipedia, gdzie każdy tekst zawiera masę odsyłaczy do innych. Czytając artykuł, mamy zatem możliwość pogłębienia wiedzy czy wyjaśnienia nieznanych nam pojęć. Strategią portali było jednak utrzymanie uwagi użytkownika na tych samych treściach, a nie podsuwanie mu łatwej ścieżki przejścia gdzie indziej. Dlatego w wielu serwisach odsyłaczy jest niewiele i prowadzą tylko do tekstów umieszczonych w portalach jednego właściciela. Co więcej, informacja w Internecie zorganizowana jest współcześnie zupełnie inaczej.
Co to znaczy?
Cofnijmy się do początku lat 90. Powstawały wtedy pierwsze strony WWW powiązane odnośnikami i linkami oraz język html – ucieleśnienie idei hipertekstu. Przez jakiś czas to wszystko działało, ale ilość stron internetowych rosła i wkrótce odnośniki przestały wystarczać. Wtedy ludzie sięgnęli po stare sposoby z bibliotekoznawstwa, katalogując strony WWW. Mało kto dziś pamięta, że Yahoo!, Onet czy Wirtualna Polska zaczynały właśnie jako katalogi. Z czasem jednak i one przestały wystarczać, bo stron było tak dużo. Stworzono więc pierwsze algorytmy, crawlery: roboty internetowe, które automatycznie katalogowały strony. Potem powstała wyszukiwarka internetowa, która teraz już nie wystarcza, bo wyświetlana informacja często ma nie ten kontekst, którego szukamy. Dlatego kolejnym krokiem jest personalizacja informacji, o której mówiłem. Bardzo ważnym narzędziem dostępu do sieci są też ostatnio serwisy społecznościowe; dla wielu portali informacyjnych to główne źródło ruchu i wejść na strony. To tam informacja nabiera kontekstu i społecznego wymiaru.
W sieci łatwo jednak o manipulację. Wystarczy umieścić odnośnik do stron opiniujących jakiś produkt czy pogląd w zależności od zamierzonego efektu, a odbiorca wyrobi sobie zdanie...
Oczywiście. Tak to po części działa. Dlatego tak istotne, szczególnie dla młodych ludzi, jest nabywanie kompetencji informacyjnych. Kluczowa jest tu nie obsługa jakiegoś urządzenia czy sprzętu, ale umiejętność selekcji informacji, identyfikacji nadawcy, zwracania uwagi na źródła i ocena ich wiarygodności. Taka edukacja odbywa się w szkołach zachodniej Europy, a u nas wciąż jej brak.
Dr Dominik Batorski jest socjologiem z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego na Uniwersytecie Warszawskim, współautorem badań „Diagnoza Społeczna" poświęconych uwarunkowaniom, sposobom i konsekwencjom korzystania z nowych technologii.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Plus Minus
Starsze pokolenia zostawiły młodym w spadku świat, w którym trudno jest wychowywać dzieci. Zniknięcie pomocnej „wioski” oraz niechęć do maluchów również nie ułatwiają sprawy. No dobrze, ale czy młodzi nie mają sobie nic do zarzucenia w tej kwestii?
Lekceważący stosunek Geralta do mamony, odziedziczony chyba po Philipie Marlowe, jest nierealistyczny i niestosowny. Wiedźmin to bowiem niesłychanie ryzykowna profesja. Może czas pomyśleć o ubezpieczeniu?
Wojciech Jaruzelski zrozumiał, że duch historii wymaga od niego, aby odejść – odszedł. Publicznie stanął w prawdzie, nie mataczył, odważnie wziął na siebie odpowiedzialność za słabości czy niegodziwości systemu. Sęk w tym, że ta wyliczanka generalskich sukcesów to czysta fantazja.
Chyba wchodzimy w taki czas, o którym nie śniło się nawet pisarzom science fiction.
Bank wspiera rozwój pasji, dlatego miał już w swojej ofercie konto gamingowe, atrakcyjne wizerunki kart płatniczych oraz skórek w aplikacji nawiązujących do gier. Teraz, chcąc dotrzeć do młodych, stworzył w ramach trybu kreatywnego swoją mapę symulacyjną w Fortnite, łącząc innowacyjną rozgrywkę z edukacją finansową i udostępniając graczom możliwość stworzenia w wirtualnym świecie własnego banku.
Im więcej byłoby w rządzie PSL, tym więcej byłoby klimatu współpracy. Miałem poczucie, że w MON powinien być ktoś, kto umie współpracować z różnymi ośrodkami władzy, także z prezydentem - mówi Władysław Kosiniak-Kamysz, wicepremier, minister Obrony Narodowej i prezes PSL.
Złoty w czwartek notował nieznaczne zmiany wobec euro i dolara. Większy ruch było widać w przypadku franka szwajcarskiego.
Czwartek na rynku walutowym będzie upływał pod znakiem decyzji banków centralnych. Jak zareaguje na nie złoty?
Olefiny Daniela Obajtka, dwie wieże w Ostrołęce, przekop Mierzei Wiślanej, lotnisko w Radomiu. Wszyscy już wiedzą, że miliardy wydane na te inwestycje to pieniądze wyrzucone w błoto. A kiedy dowiemy się, kto poniesie za to odpowiedzialność?
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Z naszą demokracją jest trochę jak z reprezentacją w piłkę nożną – ciągle w defensywie, a my powtarzamy: „nic się nie stało”.
Trudno uniknąć wrażenia, że kwalifikacja prawna zdarzeń z udziałem funkcjonariuszy policji może zależeć od tego, czy występują oni po stronie potencjalnych sprawców, czy też pokrzywdzonych feralnym postrzeleniem.
Niektóre pomysły na usprawnienie sądownictwa mogą prowadzić do kuriozalnych wręcz skutków.
Hasło „Ja-ro-sław! Polskę zbaw!” dobrze ilustruje kłopot części wyborców z rozróżnieniem wyborów politycznych i religijnych.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas