Na czarnej liście

„»Zaproszono« mnie do samochodu i zawieziono do izolowanej willi na Żoliborzu. Chciano, żebym podpisał zobowiązanie do współpracy. Odpowiadałem, że moim obowiązkiem jest współpraca z władzami, ale tylko w zakresie bezpieczeństwa budowy, bo okropnie kradną cegłę. To ich doprowadzało do szału". Fragmenty autobiografii współtwórcy polskiej samorządności.

Publikacja: 14.12.2013 00:40

Jerzy Regulski: w stalinizmie – obywatel drugiej kategorii, po roku 1989 – współtwórca polskiego sam

Jerzy Regulski: w stalinizmie – obywatel drugiej kategorii, po roku 1989 – współtwórca polskiego samorządu

Foto: Reporter, Jacek Domiński JD Jacek Domiński

Red

Stalinizm. Historycy koncentrują uwagę na wielkich wydarzeniach tego okresu, a media na najbardziej bulwersujących. Ale na ogół umyka uwadze presja systemu na zwykłych ludzi, a szczególnie ludzi uznanych za klasowych wrogów. Ja, mój Ojciec, moja rodzina byliśmy wpisani na czarną listę. I to ciężko wpłynęło na nasze życie.

W Zarybiu z Okulickim

Zimą 1945 roku Podkowa, wraz z sąsiednim Milanówkiem, stała się niemal stolicą Polski. Tu koncentrowało się życie polityczne. W Zarybiu (nasze gospodarstwo z dużym domem, na skraju Podkowy Leśnej) też działo się dużo. Mieszkali u nas Korbońscy [Stefan Korboński (1901–1989) – w 1945 pełnił obowiązki Delegata Rządu RP na Kraj], którzy stanowili podstawowe ogniwo łączności z Londynem. Ciągle u Ojca [Janusz Regulski (1887–1983), prezes koncernu energetycznego „Siła i Światło", członek władz Automobilklubu i Związku Łowieckiego, komendant główny Straży Obywatelskiej w Warszawie we wrześniu 1939] ktoś się zjawiał. W dokumentach procesu szesnastu w Moskwie znajduje się zeznanie Jasiukowicza [Stanisław Jasiukowicz (1882–1946), zastępca Delegata Rządu RP na Kraj. Aresztowany w marcu 1945 przez NKWD, sądzony w Moskwie. Skazany na pięć lat, zmarł najprawdopodobniej w więzieniu na Łubiance], który mówi, że „w końcu lutego lub na początku marca br. (1945), w miasteczku Podkowa Główna pod Warszawą, w majątku Regulskiego „Zarybie" (pensjonat), miałem konspiracyjne spotkanie z Okulickim [Leopold Okulicki (1898–1946) – generał, ostatni komendant główny AK. W 1945 w procesie w Moskwie otrzymał wyrok – 10 lat więzienia. Zginął w więzieniu na Łubiance]..." .

Wojna się skończyła, lecz wewnętrzne zagrożenie rosło. Zaczął się exodus na Zachód. Przez nasz dom przeszło wielu wyjeżdżających. Ojciec też się zastanawiał, czy nie powinniśmy emigrować. Miał wszelkie możliwości. W Brukseli czekali zaprzyjaźnieni Belgowie. Ale wyjazd z Kraju, który trzeba odbudowywać, to nie było rozwiązanie zgodne z filozofią życiową Ojca. Zostaliśmy.

Moim priorytetem stały się studia. Miałem już zaliczone prawie cztery lata politechniki. Wciągnęło mnie też życie studenckie. Wiosną podjęliśmy inicjatywę odtworzenia stowarzyszenia „Bratnia Pomoc", będącego reprezentacją studentów i organizatorem różnych form ich wspomagania. W maju zostałem wybrany do zarządu i powierzono mi przewodnictwo komisji kwalifikacyjnej, która miała organizować pomoc dla studentów. Mieliśmy ją rozdzielać, ale aby coś rozdzielać, trzeba najpierw to zdobyć. Zadania rosły więc jak na drożdżach. I do mnie wszyscy przychodzili tak po pomoc, jak i z inicjatywami, jak tę pomoc zdobywać. Stałem się jednym z najbardziej rozpoznawalnych studentów.

Bierutówna uruchomiona

Inauguracja roku akademickiego odbyła się bardzo uroczyście. Odnaleziono przedwojenny sztandar Politechniki. Zostałem wyznaczony na chorążego, co było oczywistym zaszczytem. Zebraliśmy się na Lwowskiej. Pod numerem 7 był wtedy rektorat. Dostałem sztandar do ręki.

I wtedy powstał problem, jak mogę go nieść, nie mając na głowie czapki Bratniaka Politechniki. Odznaką studenta była przecież czapka uczelni, która była przedmiotem dumy i honoru. Politechnika miała czapki okrągłe, brązowe z czarnym otokiem. Kolory sznurków odpowiadały wydziałom. Problem został rozwiązany w sposób dość brutalny. Jakiś student przyszedł w starej przedwojennej czapce, więc zaraz mu ją zdjęto z głowy i wsadzono na moją.

Ruszyliśmy w pochodzie wśród ruin Nowowiejską do kościoła Zbawiciela. Nabożeństwa odbywały się w sali parafialnej, gdzie dziś jest Teatr Współczesny. Ołtarz był na scenie. Stanęliśmy ze sztandarem obok ołtarza. To było wielkim przeżyciem. Mieliśmy poczucie, że budujemy coś nowego.

Inauguracja warszawskich uczelni uwidoczniła wszystkie problemy zburzonego miasta. Na Politechnice uruchomiono tylko dwa kierunki. Ale nawet one nie miały wystarczającej liczby sal. Mój wydział Inżynierii Lądowej korzystał z lokalu w liceum na Rakowieckiej. Ale trzeba tam było chodzić na piechotę. Tramwaje i autobusy nie kursowały. Studenci innych wydziałów nie chcieli jechać do Łodzi, jak im proponowano. Wszyscy żądali udostępnienia sal w gmachach rządowych, zwrotu ocalałych domów studenckich, remontów budynków uczelni.

Zarządzono egzaminy wstępne, a to wzburzyło studentów. Bo zróżnicowania pomiędzy nimi były ogromne. Jedni wrócili właśnie z obozów, a inni mieli wszystko dobrze poukładane w głowie, bo uczęszczali na nielegalne komplety. Ale byli też maturzyści sprzed pięciu lat, którzy wrócili z partyzantki. Żądano więc przyjęcia wszystkich bez selekcji.

Pod Belwederem odbyła się spontaniczna manifestacja, a to oznaczało niebezpieczeństwo represji. Uruchomiliśmy więc Krysię Bierutównę, która jako studentka architektury była też w naszym zarządzie. Bierut zgodził się przyjąć naszą delegację. Poszliśmy do Belwederu w piątkę.

Bierut przyjął nas miło na I piętrze. Była herbata i ciasteczka. Przeprosiliśmy za manifestację, ale przedstawiliśmy sytuację studentów i nasze postulaty. Przeprosiny przyjął i obiecał zająć się sprawą pozytywnie. Nie wiem, co z tego wyniknęło. Pewno niewiele. Moje losy potoczyły się bardziej dramatycznie.

Odnowiły się też nasze kontakty polityczne. Byłem członkiem Organizacji Polskiej i zaczęliśmy myśleć o powołaniu sekcji akademickiej. Chcieliśmy mieć miejsce do dyskusji o sprawach publicznych i przyszłości Polski. Spotkaliśmy się ze dwa razy.

Nago w ciemności

15 listopada 1945 roku zostałem aresztowany i znalazłem się w podziemiach budynku przy al. Ujazdowskich, gdzie właśnie instalowało się Ministerstwo Bezpieczeństwa.

Po tygodniu wyprowadzono mnie do biur na wyższych piętrach, żeby spisać personalia. Wtedy przeżyłem jedno z silniejszych wrażeń. Zobaczyłem Aleje Ujazdowskie. Były białe, zsypane śniegiem. Nie wiedziałem, że spadł. Z celi nie mogłem nic zobaczyć. Zdałem sobie sprawę, co to znaczy być izolowanym od świata.

W Alejach był normalny ruch. I miałem takie straszne uczucie, nieznane dla dwudziestolatka, że życie się toczy normalnie – a mnie tam już nie ma. Że można z człowiekiem zrobić wszystko i nikt nawet nie zwróci na to uwagi, że świat toczy się dalej, niezależnie od losu jednostki. To poczucie własnej znikomości, a właściwie zrozumienie swego miejsca w świecie, było wtedy dla mnie szokiem. To była jedna z lekcji, jaką mi dało życie – lekcja pokory.

Bierut przyjął nas miło na I piętrze Belwederu. Była herbata i ciasteczka. Przeprosiliśmy za manifestację, przedstawiliśmy sytuację studentów i nasze postulaty. Przeprosiny przyjął i obiecał zająć się sprawą pozytywnie

Po dwóch tygodniach przewieziono mnie na Rakowiecką do więzienia. Zaczął się ciąg przesłuchań. Zaczynały się około dziewiątej wieczorem. Okna były pootwierane, śledczy zakutani w płaszcze i szaliki, a ja w lekkim ubraniu byłem sadzany na sedesie jako na właściwym dla mnie miejscu. Póki siedziałem, to nie było najgorzej. Gorzej, gdy kazali stać twarzą do ściany bez ruchu w postawie na baczność przez kilka godzin w mrozie. Czasami w ciągu jednej nocy odbywało się kilka przesłuchań. A w dzień nie wolno było spać.

To było inne więzienie niż te z lat późniejszych, w których nie tylko można było czytać, ale i pisać książki. Za posiadanie skrawka nawet papieru, nie mówiąc o ołówku, szło się do karceru. Ja też tam wylądowałem. Śledczy chcieli zmiękczyć mój upór, bo do niczego się nie przyznawałem, a moje obecności na zebraniach tłumaczyłem opowiadaniem o wizycie u Bieruta. Więc w sylwestra zabrali mnie z celi rano i zaprowadzili na parter pod schody. Musiałem się rozebrać i drzwi się za mną zamknęły.

Stałem nago pośrodku piwniczki w zupełnej ciemności i tylko rękami masowałem całe ciało. Było zimno. Nawet bardzo. Cisza absolutna. Nogą wyszukałem jakieś naczynie, które mogło służyć dla celów fizjologicznych. Ale po każdorazowym użyciu podłoga stawała się mokra. Naczynie nie miało dna albo było dziurawe.

Stałem więc w kałużach własnego moczu. Trzymali mnie 14 godzin. W całkowitej ciemności i ciszy, odcięty od jakichkolwiek sygnałów zewnętrznych człowiek traci zupełnie poczucie czasu. To straszne uczucie zupełnego zawieszenia w pustce.

Dostałem wyrok roku więzienia za to, że nie doniosłem władzom o nielegalnej działalności kolegów. Zawieszono mi wykonanie wyroku dopiero w apelacji, na kilka tygodni przed upływem roku. Ale to zawieszenie pozwoliło mi na zatarcie wyroku, a tym samym na uniknięcie kłopotów człowieka karanego.

Rok 1947 to był dziwny okres zupełnie nieuzasadnionego optymizmu. Władza ludowa się umocniła i pokazała, jak bardzo potrafi być brutalna. Ale jednocześnie po okresie okupacji wszyscy chcieli jak najszybciej zacząć normalnie żyć i wierzyli, że będzie to możliwe. Wszyscy oczekiwali interwencji aliantów w obronie demokracji. Wszyscy oczekiwali, że „coś" się zdarzy.

Ojciec znalazł sobie nowe pole działalności po likwidacji „Siły i Światła", dużego koncernu, którym kierował. Wraz ze zniszczeniem Warszawy powstały nowe potrzeby transportowe. Ojciec postanowił więc stworzyć sieć autobusowej komunikacji podmiejskiej. Oparcie stanowiło EKD [Obecne WKD, kolej podmiejska założona przez koncern „Siła i Światło"]. Uruchomiono Wydział Komunikacji Pomocniczej i Ojciec stanął na jego czele. Przerabiano na autobusy ciężarówki, otrzymywane z demobilu amerykańskiego.

Prymitywny barak na Al. Jerozolimskich naprzeciwko hotelu Polonia pełnił rolę dworca. Starą fabrykę przy Złotej przerobiono na zajezdnię. W ciągu kilku miesięcy sieć objęła całą lewobrzeżną strefę podmiejską. Przedsiębiorstwo rozwijało się świetnie, prowadzone doświadczoną ręką Ojca i grupy fachowców, których potrafił zebrać.

Został aresztowany w marcu 1948 roku. Nie wiedziano, co mu zarzucić. W dokumentach, które uzyskałem z IPN, znalazłem stwierdzenie, że grupa liderów polskiego przemysłu przedwojennego stanowi poważne zagrożenie dla ustroju PRL, chociaż nie prowadzi żadnej działalności antyrządowej. Ale jakby miało się coś zmienić, to mogliby odegrać rolę wiodącą. Więc trzeba ich izolować.

Ojca skazano na 14 lat za rzekomą współpracę z Gestapo. Oskarżenie było tak absurdalne, że wkrótce po jego wyjściu na wolność ten sam sąd, który go skazał, tym razem całkowicie go uniewinnił. Ale przedtem siedem lat Ojciec spędził w więzieniu na Mokotowie i we Wronkach.

W ślad za uwięzieniem Ojca sąd wydał nakaz zabezpieczenia jego mienia na poczet przyszłego wyroku. A jednocześnie lokalny aparat w Podkowie uruchomił różne metody utrudniania życia. Wrogów trzeba było dobijać. Przede wszystkim dom objęto kwaterunkiem i do poszczególnych pokoi wprowadzano cale rodziny z nakazami. A ponieważ dom był przerobiony na pensjonat, w pewnym momencie mieliśmy piętnastu lokatorów. Ale były tylko dwie łazienki i jedna kuchnia. Matka utrzymała dla naszej rodziny tylko cztery pokoje, w których trzeba było ulokować siedem osób. Łatwo sobie wyobrazić, jakie to było życie.

Lokatorzy płacili komorne zupełnie symboliczne, a zajęcie mienia Ojca oznaczało, że jego połowę trzeba było przelewać na konto państwa. Matka na szczęście miała ustawową współwłasność, więc choć połowa zostawała. Ale nie mogła wystarczyć na pokrycie kosztów utrzymania domu.

Gospodarstwo, kiedyś bardzo nowoczesne, nastawione na produkcję warzyw i kwiatów, wpadło w ruinę pod ciężarem obowiązkowych dostaw. Na szczęście wydzierżawiła je miejscowa firma nasienna. Ale dzierżawa też w połowie szła na konto urzędu likwidacyjnego. A ponieważ wszystko było w połowie państwowe, niczego nie można było sprzedać.

Na szczęście Ojciec kiedyś kupił parę działek w Podkowie jako przyszły posag dla mojej siostry. Ponieważ ona była właścicielką, działki można było sprzedawać. Ostatnią Matka sprzedała kilka miesięcy przed powrotem Ojca. Majątek będący dorobkiem życia rodziców powoli zginął, niszczony przez system.

Gdzie są dziury w płotach

W 1947 roku ukończyłem studia i zacząłem pracować na budowach. Chciałem jednak utrzymać kontakt z Politechniką. Zostałem przyjęty na półetatowego asystenta. Ale tylko kilka miesięcy pracowałem. Ministerstwo nakazało mnie zwolnić.

Budowałem osiedle Młynów. Oddałem swój pierwszy budynek przy powstającej trasie W-Z, koło Towarowej, 22 lipca 1949. Wtedy wszystko się robiło z okazji jakichś świąt. W końcu roku okazało się jednak, że plany budownictwa nie zostały wykonane. Specjalna komisja ministerialno-ubecka badała sprawę. Jakoś się wytłumaczyłem, ale wiele osób miało poważne kłopoty. Niewykonanie planu to był sabotaż ze wszystkimi konsekwencjami.

Zostałem awansowany na stanowisko naczelnego inżyniera budowy tego fragmentu miasta. Moim dyrektorem został cieśla, jako tak zwany awans społeczny. Miły i rozsądny. Zaraz pierwszego dnia zaproponował podział zadań. „Ja się zajmę stołówką, a pan tą resztą". I w wieku 25 lat prowadziłem przedsiębiorstwo zatrudniające około tysiąca pięciuset ludzi.

Któregoś dnia „zaproszono" mnie do samochodu, gdy wracałem do domu, i zawieziono do izolowanej willi na Żoliborzu. Chciano, żebym podpisał zobowiązanie do współpracy. Panowie byli bardzo szczerzy, jak mi opowiadali, co ze mną zrobią w piwnicy. Sprowadzali mnie do niej parę razy, gdy chcieli użyć mocniejszej perswazji.

A ja ciągle dobrze pamiętałem moje wspomnienia więzienne. I miałem świadomość, że moje zachowanie może mieć wpływ na to, jak będą traktowali Ojca. Mówili o tym zresztą też zupełnie jasno.

Na propozycje odpowiadałem, że oczywiście moim obowiązkiem służbowym jest współpraca z władzami, ale tylko w zakresie bezpieczeństwa budowy, bo okropnie kradną cegłę. To ich doprowadzało do szału. Ale nic więcej nie wskórali. Puścili mnie po kilku godzinach.

Spotkałem się z nimi jeszcze ze dwa razy. Opowiadałem, gdzie są dziury w płotach i którędy ludzie wchodzą na budowę. A oni chcieli ode mnie, abym pisał listy do siostry w Londynie: oni mi powiedzą, co mam pisać. Odmówiłem. Zaproponowali mi prezenty. Chcieli mi dać jakąś butelkę alkoholu. A ja powiedziałem, że są tak użyteczni dla naszego przedsiębiorstwa, dbając o bezpieczeństwo budowy, że wystąpię do mojej dyrekcji o premie dla nich. Prawie mnie pobić chcieli. Ale wkrótce dali mi spokój.

Początkowo mieszkałem w naszym domu w al. Przyjaciół. Zostawiono nam trzy pokoje z naszego dawnego mieszkania. Ale pewnego dnia administrator przyszedł i zaproponował mi, że mi pokaże moje nowe mieszkanie. Powiedziałem, że nie mam zamiaru się przeprowadzać. On mi odpowiedział, że w naszym domu mają zamieszkać wysoko postawione osoby i ja się nie nadaję na ich sąsiada. Więc jak się nie chcę przeprowadzić dobrowolnie, to oni wystąpią o przekwaterowanie administracyjne. Ale on wtedy nie będzie miał wpływu na to, gdzie dostanę mieszkanie. Może gdzieś pod Warszawą? Propozycja nie do odrzucenia. Przeprowadziliśmy się do 40 mkw. na Elektoralną.

Ale w kwietniu 1951 roku przyszło dwóch panów. Akurat urodziła się nasza córka i żona była jeszcze w szpitalu. Wręczyli mi nakaz wyprowadzenia się z Warszawy w ciągu dwóch tygodni i poinformowali, że nie wolno mi mieszkać bliżej niż sto kilometrów od miasta. To była próba czyszczenia Warszawy z niepewnych elementów. Na szczęście wycofano się z niej.

Trudno dziś odtworzyć atmosferę, w jakiej się wtedy żyło. Dobrze ją charakteryzuje historia z moim prawem jazdy. Zrobiłem je w 1947 roku. Ale po aresztowaniu Ojca z samochodami nie miałem już nic do czynienia, a możliwość, że kiedyś będę miał okazję prowadzić, była zupełnie nierealna. Prawo jazdy walało się więc gdzieś między papierami, aż do chwili gdy potrzebowałem zdjęcia do biletu tramwajowego, a nie chciało mi się iść do fotografa. Więc wyrwałem zdjęcie z niego. W efekcie za kilka lat musiałem zdawać egzamin raz jeszcze.

Ale jak się raz wpadło na złą listę, to reżim nie zapominał. W ciągu następnych lat przypominał mi wielokrotnie, gdzie jest moje miejsce. I lubił uderzać w punkty, które są najbardziej czułe. W dzieci. I mnie to też spotkało. Najpierw chcieli mnie przekupić, a następnym razem – ukarać.

W 1968 roku dostałem propozycję wyjazdu do Paryża do pracy w UNESCO. A w zamian SB proponowało przeprowadzenie koniecznej, ciężkiej operacji mojej córki w dobrej klinice w Paryżu. „Czego chcecie w zamian?" – zapytałem. „Ach, nic wielkiego, coś pan dla nas napisze czasami".

Propozycji nie przyjąłem, choć decyzja była trudna. Łatwo jest podejmować ryzyko we własnym imieniu. Trudno jest podejmować ryzyko w imieniu swego dziecka. I do dziś nie wiem, czy postąpiłem właściwie. Czy wolno ryzykować zdrowie dziecka tylko w imię zasad? Czy właśnie nie powinienem poświęcić ich, a tym samym i siebie? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na takie pytania. Takie dylematy system tworzył świadomie jako narzędzie terroru psychicznego. Na szczęście operacje odbyły się w Polsce i zakończyły sukcesem.

Przeżyłem PRL

W 1975 miałem kolejną akcję, tym razem, aby nas ukarać. Mój syn zdawał na Uniwersytet i okazało się, że rektor dostał polecenie nieprzyjęcia go. Sprawa wyszła na jaw, ponieważ uzyskał wyniki na egzaminach, które nakazywały przyjęcie go na studia.

Wyjaśnianie sprawy trwało dwa miesiące, pełne napięć i nerwów. Nigdy nie dowiedziałem się rzeczywistych powodów. Ale wiem, że chodziło o mnie.

Przeżyłem cały okres PRL ze stygmatem wroga klasowego. 45 lat! I były w tym czasie okresy nadziei i okresy, w których nie wierzyłem w możliwość zmian. Myślałem, że umrę w PRL. Na szczęście okazało że byłem bardziej długowieczny od komunizmu. To duża satysfakcja.

Powyższy tekst jest fragmentem wspomnień Jerzego Regulskiego, które zostaną opublikowane przez Wydawnictwo Ossolineum w przyszłym roku. Śródtytuły pochodzą od redakcji

Autor jest profesorem nauk technicznych oraz ekonomicznych, specjalistą ds. samorządu terytorialnego. Urodził się w roku 1924. W czasie II wojny światowej był żołnierzem Narodowych Sił Zbrojnych. Od lat 80. w podziemnej „Solidarności" zajmował się samorządnością lokalną. W 1989 roku został senatorem I kadencji z listy Komitetu Obywatelskiego. Jako pełnomocnik rządu koordynował wprowadzanie w życie reformy samorządowej. Następnie był ambasadorem RP przy Radzie Europy. Obecnie jest doradcą społecznym prezydenta RP ds. samorządu.

Stalinizm. Historycy koncentrują uwagę na wielkich wydarzeniach tego okresu, a media na najbardziej bulwersujących. Ale na ogół umyka uwadze presja systemu na zwykłych ludzi, a szczególnie ludzi uznanych za klasowych wrogów. Ja, mój Ojciec, moja rodzina byliśmy wpisani na czarną listę. I to ciężko wpłynęło na nasze życie.

W Zarybiu z Okulickim

Zimą 1945 roku Podkowa, wraz z sąsiednim Milanówkiem, stała się niemal stolicą Polski. Tu koncentrowało się życie polityczne. W Zarybiu (nasze gospodarstwo z dużym domem, na skraju Podkowy Leśnej) też działo się dużo. Mieszkali u nas Korbońscy [Stefan Korboński (1901–1989) – w 1945 pełnił obowiązki Delegata Rządu RP na Kraj], którzy stanowili podstawowe ogniwo łączności z Londynem. Ciągle u Ojca [Janusz Regulski (1887–1983), prezes koncernu energetycznego „Siła i Światło", członek władz Automobilklubu i Związku Łowieckiego, komendant główny Straży Obywatelskiej w Warszawie we wrześniu 1939] ktoś się zjawiał. W dokumentach procesu szesnastu w Moskwie znajduje się zeznanie Jasiukowicza [Stanisław Jasiukowicz (1882–1946), zastępca Delegata Rządu RP na Kraj. Aresztowany w marcu 1945 przez NKWD, sądzony w Moskwie. Skazany na pięć lat, zmarł najprawdopodobniej w więzieniu na Łubiance], który mówi, że „w końcu lutego lub na początku marca br. (1945), w miasteczku Podkowa Główna pod Warszawą, w majątku Regulskiego „Zarybie" (pensjonat), miałem konspiracyjne spotkanie z Okulickim [Leopold Okulicki (1898–1946) – generał, ostatni komendant główny AK. W 1945 w procesie w Moskwie otrzymał wyrok – 10 lat więzienia. Zginął w więzieniu na Łubiance]..." .

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Bartosz Marczuk: Przyszedł „zapyziały” rząd PiS i wdrożył supernowoczesne 500+
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Max Verstappen: Maszyna do wygrywania
Plus Minus
Kilim, który ozdobił świat
Plus Minus
Prawo stanu wojennego
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Aleksandria. Miasto, które zmieniło świat”: Padł na twarz i podziękował Bogu