Czy ktoś słyszał o tym, że niespełna dwa tygodnie temu odbył się w Warszawie pierwszy Kongres Ojców, organizowany zresztą pod auspicjami rządowymi? Co innego gdyby to był Kongres Kobiet. Ta impreza zawsze może liczyć na zainteresowanie mediów i obecność najważniejszych osób w państwie, z prezydentem na czele. W przypadku spotkania poświęconego roli mężczyzn we współczesnej rodzinie nie pomógł nawet udział ministra pracy Władysława Kosiniaka-Kamysza. Pierwszym zlotem ojców nie zainteresował się pies z kulawą nogą.
I nie jest to przypadek, bo jeśli chodzi o wychowywanie dzieci w kulturze Zachodu, to współcześni mężczyźni przegrali już niemal wszystko. W zasadzie bez walki oddali pole kobietom. Leksykalnym symbolem tego zjawiska może być fakt, że wbrew logice i językowej poprawności udało się w Polsce wylansować językowego potworka pt. urlop tacierzyński. Nieistniejące słowo, przymiotnik macierzyński odbity w krzywym zwierciadle, używane jest dziś powszechnie (z czego zapewne zadowoleni są dziennikarze „Gazety Wyborczej", którzy je wymyślili), tak jakby nie było słowa ojcowski.
Genderu mnóstwo, o ojcach cicho
Ale może nie wszystko stracone? Skoro nawet obóz władzy (w osobie ministra pracy), tak zawsze uległy wobec opiniotwórczych ośrodków, dziś próbuje językowego wampira tacierzyństwa przebić osinowym kołkiem i zachwala zalety urlopu ojcowskiego. A w swoim wystąpieniu Władysław Kosiniak-Kamysz przekonywał, że nie ma się co wstydzić, że mężczyzna bierze urlop, by opiekować się nowo narodzonym dzieckiem. Wstydem jest raczej z owego urlopu nie skorzystać, bo ojciec powinien aktywnie uczestniczyć w procesie wychowawczym.
Trudno się z tym ostatnim stwierdzeniem nie zgodzić. A jednak ustalenia dr Anny Gizy-Poleszczuk wynikające z badań opublikowanych w książce z 2003 roku „W poszukiwaniu nowego przymierza – kobiety i mężczyźni we współczesnej Polsce" wciąż pozostają w mocy. Publiczna dyskusja o kwestiach męskich wciąż się u nas na dobre nie rozpoczęła. Wiele mówi się natomiast o równouprawnieniu kobiet, parytetach i ideologii gender. W zasadzie jedyną głośną wypowiedzią dotyczącą sytuacji ojców był po 1989 roku kretyński film Macieja Ślesickiego „Tato", gdzie Bogusław Linda grał skrzywdzonego mężczyznę, który ma żonę psychopatkę i morderczynię oraz teściową heterę, prosto z dowcipu.
A tymczasem trzeba bić na alarm, zanim będzie za późno, bo przecież jeśli jedna strona wciąż zyskuje jakieś przywileje, to musi się to, przynajmniej częściowo, dziać kosztem drugiej. Kobiety rzeczywiście długo nie miały w naszej kulturze pełni praw, ale od dawna już je mają. I przedstawianie ich jako uciskanych i wykluczonych to nieporozumienie. Za to współcześni mężczyźni stali się tak niepewni siebie, że stwierdzenie o kryzysie ojcostwa jest wręcz oczywistością. Ba, w połowie lat 80. XX wieku na Zachodzie pojawiła się wręcz teoria, że żyjemy w cywilizacji bez ojca. Model patriarchatu zawalił się z hukiem w poprzednim stuleciu, a na jego miejscu nie pojawił się żaden inny, który potrafiłby zapewnić rodzinom sprawne funkcjonowanie, a dzieciom odpowiednie wzorce i wychowanie.
Ład, którego już nie ma
Oczywiście patriarchat miał swoje wady i to bardzo poważne, trudno się jednak zgodzić z obrazem wykreowanym przez ruchy feministyczne, które gdzieniegdzie, np. w Polsce, wciąż uparcie chcą go obalać, mimo że dawno legł w gruzach. Był mianowicie ów tradycyjny model nie tylko źródłem patologii, ale i ładu. Tymczasem w feministycznej narracji jest miejsce tylko na czarny obraz patriarchatu. Jako przyczyny opresji kobiet i dzieci, przemocy domowej, alkoholizmu czy wręcz pedofilii. Trochę na podobnej zasadzie jak w mediach głównego nurtu przedstawiany jest wizerunek Kościoła katolickiego. Słyszymy tam wyłącznie o patologiach, które w skali tej instytucji są marginesem marginesu. Zresztą obie te sprawy mają sporo wspólnego. Wszak patriarchalny model rodziny był uważany w cywilizacji chrześcijańskiej za ziemskie odbicie relacji między Bogiem i Kościołem, czyli wszystkimi wierzącymi. Religijny system normatywny konserwował tradycyjne relacje, wśród zasad dekalogu jest przecież szacunek dla rodziców, a nakaz posłuszeństwa przekazywany był z pokolenia na pokolenie. Wszystko to legło w gruzach wraz z rewolucją przemysłową, która odesłała chrześcijaństwo do kruchty i wyeliminowała sacrum z życia codziennego (bunt przeciw ojcu był w dawnych czasach buntem przeciwko religii i porządkowi społecznemu).