Jak wyzwalano kobiety

Komunizm lansował ideę miłości, która nie wiąże, nie jest ślepym posłuszeństwem żony wobec męża. Jest raczej czynnikiem, który spaja i wzmacnia kolektyw.

Publikacja: 04.01.2014 01:33

Kiedy w przekazie propagandowym PRL pojawił się temat emancypacji kobiet?



Wojciech Tomasik, historyk literatury:

Propaganda ten temat podchwyciła przy okazji planu sześcioletniego. To był komunistyczny program na lata 1950–1955, któremu stawiano do zrealizowania głównie cele gospodarcze, ale propagandowo przedstawiano go także jako środek do wyrównywania różnic między płciami. Kobietom oferowano głównie zatrudnienie w przemyśle ciężkim, bo plan sześcioletni był nakierowany przede wszystkim na rozwój tego przemysłu. Propaganda akcentowała, że praca w przemyśle ciężkim kobietę nobilituje, stawia ją w jednym szeregu z mężczyzną, pozwala włączyć do klasy robotniczej, czyli klasy, która nominalnie miała sprawować władzę. Awans społeczny kobiety miał być więc związany z awansem politycznym: pracująca kobieta powinna poczuć się członkiem klasy robotniczej, osobą współodpowiedzialną za losy kraju.



Na Półwyspie Koreańskim wybucha otwarty konflikt między dwoma globalnymi mocarstwami, zagrożenie kolejną wojną światową jest bardzo prawdopodobne, a Polska Ludowa zajmuje się emancypacją kobiet. Piękna, szlachetna postawa rodzimych komunistów...



Oczywiście plan sześcioletni był odpowiedzią na światowy kryzys polityczny. Na zmianę roli kobiety w społeczeństwie należy zatem patrzeć w tej perspektywie. Po prostu jej ręce były potrzebne do pracy w przemyśle ciężkim. Na początku lat 50. znikają wszelkie regulacje prawne, które jeszcze przed wojną ograniczały dostęp kobiet do zawodów mogących szkodzić kobiecemu zdrowiu lub przeszkadzać w obowiązkach wychowawczych czy ogólnie rodzinnych. Zniesiono zatem zakaz pracy nocnej, zakaz pracy pod ziemią i inne zakazy pracy w trudnych warunkach. Kobiety zaczynają pracować w kopalniach, hutach, odlewniach, zakładach chemicznych itd. Jest taki film „Autobus odjeżdża 6.20" w reżyserii Jana Rybkowskiego, który pokazuje drogę kobiety od pozycji swoistej ozdoby męża do pozycji nowej, komunistycznej, świadomej swego miejsca robotnicy.

Jak ten film przedstawia awans kobiet?

Mieszkanka małego miasteczka na Kielecczyźnie, Krystyna, jest pomocnicą fryzjerską. Któregoś dnia przypadkowo spotyka robotniczą brygadę propagandową, która mówi o szansach awansu społecznego poprzez zatrudnienie w przemyśle. Krystyna rzuca dom, zostawia męża i dziecko, wyjeżdża na Śląsk i podejmuje tam pracę jako sprzątaczka w hucie. Film kończy się wymowną sceną: bohaterka ma wyjechać na dodatkowy kurs, ale małżeństwo wisi na włosku. Okazuje się jednak, że mąż dojrzał, zrozumiał aspiracje Krystyny i jej awans społeczny na szczęście nie odbędzie się kosztem rodziny. To jeden z filmów, które w latach 50. pokazywały szanse, jakie nowy ustrój daje kobiecie, a z drugiej strony przekonywały, że szanse te w praktyce oznaczały wejście w rolę mężczyzny.

Wróćmy do początków komunistycznego „wyzwalania kobiet". Kto stworzył ku temu ideologiczne podłoże?

Hasła równości płci i wyzwolenia kobiet to Związek Radziecki i lata 20. XX wieku. „Marksistowski feminizm" był wtedy bardzo silnym ruchem politycznym. Jego pierwszoplanową postacią była Aleksandra Kołłontaj, działaczka robotnicza i utalentowana pisarka. Jest ona autorką wielu prac dotyczących nowego postrzegania roli kobiety, a przede wszystkim relacji kobieta-mężczyzna. To właśnie tutaj bierze swój początek idea miłości, która nie wiąże, nie jest ślepym posłuszeństwem wobec męża, tylko jest raczej czynnikiem, który spaja i wzmacnia grupę, kolektyw. Chodziło o zerwanie z monogamią, mówiono o luźnych związkach i o wyzwoleniu erosa. Ten składnik doktryny komunistycznej odbił się w Polsce bardzo słabym echem, a postać Aleksandry Kołłontaj jest u nas niemal kompletnie nieznana.

Gdy powstawała PRL, to Aleksandra Kołłontaj nie była już czołową działaczką komunistyczną. Została odsunięta od władzy, jak tylko światłe przewodnictwo nad ruchem robotniczym objął Józef Stalin. Jako jedna z niewielu z tzw. starych bolszewików w ogóle uszła z życiem.

Stalinizm był okresem mocno tradycjonalistycznym, ale nurt „marksistowskiego feminizmu" zdołał się już wtedy wkomponować w komunistyczny projekt przebudowy świata. Częścią tego projektu był plan przebudowy relacji międzyludzkich, a z kolei jego fragmentem był plan przeorganizowania relacji rodzinnych. „Marksistowski feminizm" doskonale wpisywał się w te plany. Relacje rodzinne były częścią świata, który miał bezpowrotnie odejść w przeszłość. Miały je zastąpić relacje nowego typu: rodzinę zastępowałby kolektyw robotniczy, fabryczny. Nowe więzi miały być oparte nie na naturalnych relacjach, jak więzi krwi, ale na więzach ideowych – trwalszych i lepszych od tych tradycyjnych. Stąd w przekazach propagandowych bardzo często pojawiał się konflikt między wymaganiami kolektywu a wymaganiami rodziny. Oczywiście ten konflikt był zawsze rozstrzygany na korzyść kolektywu, który okazywał się zbiorowością ważniejszą dla nowego człowieka.

Dlaczego więc Aleksandra Kołłontaj była w Polsce kompletnie nieznana?

Odsunięcie jej od władzy na pewno nie tłumaczy aż takiego zmarginalizowania „marksistowsko-feministycznych" idei w Polsce. Tłumaczyłbym to raczej tym, że jej idee natrafiły u nas na silny opór ze strony Kościoła. Nie ulega wątpliwości, że sytuacja powojennej Polski była zupełnie inna niż Rosji Radzieckiej. U nas wartości głoszone przez Kościół katolicki stanowiły skuteczny hamulec dla radykalnych zmian obyczajowych. Tuż po wojnie można oczywiście dopatrzyć się pewnego rozluźnienia obyczajowości, jednak nie ma to podłoża ideologicznego, jak miało w Związku Radzieckim, gdzie był to element zaplanowanej kampanii zmierzającej do wykreowania tzw. nowej kobiety.

Nowy człowiek... Spełnienie marksistowskich proroctw.

Tylko że ten nowy człowiek był szalenie zmaskulinizowany. Figura nowej kobiety była jego odblaskiem – to kobieta wyzwolona z więzów rodzinnych, macierzyństwa, niemal w całości oddana pracy. Literackim zobrazowaniem tej wolnej miłości i macierzyństwa, które nie krępują, jest Dasza, bohaterka powieści Fiodora Gładkowa pt. „Cement". Oddaje ona swoje dziecko do sierocińca po to, by zatracić się w pracy społecznej. Do tego utrzymuje kontakty seksualne z różnymi mężczyznami, więc jest jakby zaprzeczeniem tradycyjnej kobiety: rodzinnej, związanej z jednym mężczyzną, wiernej. Nie prowadzi też domu – traktuje dom jak rodzaj hotelu, do którego przychodzi się na noc i spędza tylko parę godzin.

Jeżeli w latach 20. wysokie stanowisko w hierarchii władzy zajmowała taka Aleksandra Kołłontaj, to dlaczego za stalinizmu u władzy pozostali już sami mężczyźni?

Stalinizm to okres państwa stanu wyjątkowego, w którym propaganda podgrzewała atmosferę zagrożenia. W takim systemie władza oczywiście należy do mężczyzn: to oni są organizatorami życia, budowniczymi nowego świata, bo to oni są wojownikami. Komunizm jest narracją o budowie nowego świata, sprawiedliwszego, bezpieczniejszego, takiego, który nigdy się już nie zepsuje. Na każdej budowie pierwszoplanową rolę odgrywają mężczyźni. Nie ma miejsca na kobiece wartości. Dlatego jak się przegląda oficjalne przekazy prasowe i artystyczne, to praktycznie nie znajduje się tam kobiet. To świat zdominowany przez mężczyzn,  kobiety pojawiają się wyłącznie wtedy, gdy wchodzą w nim w męskie role.

Domyślam się, że nasze klasyczne „Kobiety na traktory!" to nie pierwsze plakaty o wyzwoleniu kobiet przez danie im możliwości wejścia w role mężczyzn.

W Związku Radzieckim już w latach 20. pojawiła się seria plakatów pt. „Wyzwolenie kobiety z niewoli domowej". Przedstawiały one emancypację jako oddolny bunt kobiet przeciwko uciskowi ze strony mężów i tradycyjnych obowiązków. Państwo oczywiście stawało po stronie kobiet, dawało żłobki, przedszkola... Odciążało zresztą kobietę nie tylko w sferze macierzyństwa, bo w fabrykach zaczęło tworzyć stołówki. Wszystko po to, by kobieta nie musiała ślęczeć nad garami, a mogła skupić się na pracy zawodowej. We wznoszonych w latach 30. radzieckich komunałkach nie projektuje się już kuchni, bo państwo wychodzi z założenia, że wystarczy jedno pomieszczenie kuchenne wspólne dla całego piętra czy nawet budynku. Natomiast wszystko, co kiedyś wiązało się z rolą kobiety, czyli wychowanie dziecka, przyrządzenie posiłków itd., zostaje wyrzucone poza dom.

Jak miało wyglądać „nowe macierzyństwo"?

Mówiło się, że zadaniem domu jest przede wszystkim wychowanie nowych obywateli. W tym zadaniu dom miał być odciążony przez cały szereg instytucji wychowawczych: szkołę, organizacje młodzieżowe, kluby sportowe. To te instytucje miały przejąć odpowiedzialność za wychowanie nowego człowieka. Wyzwolenie kobiety z niewoli macierzyństwa jest zatem tylko produktem ubocznym ideologicznego projektu „nowego wychowywania". Mocno podkreślano, że jeśli w wychowaniu zdarzają jakieś błędy lub niepowodzenia, to swe źródła mają one na pewno w domu. Jest taki film w reżyserii Jana Fethkego pt. „Irena do domu". Opowiada on o tradycyjnym małżeństwie, tradycyjnym mężu, który widzi miejsce żony wyłącznie w domu: ma przygotowywać obiadki i czekać, aż mąż wróci z pracy. Kobieta wychowuje w domu małego Jacusia, który jest dzieckiem nie do okiełznania. Jednak w tajemnicy przed mężem idzie na kurs dla kierowców, a potem zatrudnia się w przedsiębiorstwie taksówkowym i na czas pracy musi Jacusia wysyłać do przedszkola. Film pokazuje dwa oblicza dziecka: niesforny urwis, gdy jest chowany w domu, a potem przykładny przedszkolak, który może stanowić wzór dla innych dzieci. Zawsze to zestawienie wychowania domowego i wychowania przez kolektyw wychodziło na korzyść kolektywu.

Propaganda pokazywała, że awans społeczny kobiety nie odbywał się kosztem rodziny, że państwo odciążało kobietę w jej tradycyjnych rolach, a nowi mężczyźni wspierali ją na nowych osiedlach i w nowych zakładach pracy. Jak ta rewolucja społeczna wyglądała naprawdę?

Tu dotykamy sedna problemu. Bardzo łatwo mówi się o latach 50. od strony wizerunku, który stworzyły przekazy kulturowe. Fasada kultury stalinowskiej jest łatwo uchwytna, bo pozostało mnóstwo filmów, plakatów, powieści, i to wszystko można dziś przeanalizować i łatwo poklasyfikować. Natomiast odpowiedź na pytanie, jak było naprawdę, jest bardzo trudna. Nie prowadzono wtedy żadnych badań socjologicznych, więc musimy oprzeć się na strzępkach informacji, których po latach nie zostało wiele. Wiemy, że ogólna sytuacja w kraju nie była dobra. Dochodziło do wielu strajków, choć informacje o nich oczywiście nie przedostawały się do opinii publicznej. Dzisiaj, gdy archiwa UB są otwarte, na podstawie zgromadzonych tam dokumentów możemy spróbować zrekonstruować mapę niepokoju w Polsce.

I co ta mapa mówi o sytuacji kobiet?

Bardzo często dochodziło do wybuchów niezadowolenia właśnie w fabrykach, które zatrudniały kobiety. W ogóle tam, gdzie były duże skupiska kobiet, tam właśnie wybuchały strajki. Akcje strajkowe były mniejsze lub większe, mniej lub bardziej dokuczliwe dla władz, ale faktem jest, że badacze tego okresu naliczyli się kilkuset kobiecych strajków. Z dokumentów UB dowiadujemy się zatem, że kobiety nie dawały sobie rady z łączeniem nowych ról robotniczych i starych ról rodzinnych.

Oznacza to, że nie chciały porzucić starych ról?

Nawet jakby chciały, nie mogły. Pamiętajmy, że to był szalenie trudny czas pod względem aprowizacji. Oczywiście cały PRL taki był, ale lata powojenne – szczególnie. Żłobki czy przedszkola często pozostawały w sferze deklaracji, a nawet jak istniały, to pracująca kobieta musiała dziecko odstawić do placówki, a potem je z niej odebrać, co wiązało się z ogromnymi problemami organizacyjnymi. Transport publiczny kulał, a samochodów przecież robotnicy nie mieli. Państwo oczywiście deklarowało wsparcie. W latach 50. na okładce pisma „Stolica" pojawił się wymalowany na biało tramwaj, który miał odwozić dzieci do żłobków i przedszkoli. Obsługa tramwaju miała odbierać dziecko pod domem i odstawiać pod ten dom, jak matka wróci już z pracy. Nie słyszałem jednak, by taki tramwaj naprawdę po Warszawie jeździł, może był to tylko krótkotrwały eksperyment, taki rodzaj przedstawienia, wieś potiomkinowska.

Państwo starało się odciążać kobiety, jednak potrzeby było dużo większe, tak?

Powiedziałbym raczej, że system z założenia nie szedł wcale w kierunku odpowiedzi na potrzeby społeczne, był tylko arbitralną próbą zbudowania nowego porządku społecznego, do którego ludzie mieli się po prostu dostosować. Do tego system ten nie znosił inności. Jeśli ją w ogóle tolerował, to tylko gdy ta inność wiązała się ze szczególnymi osiągnięciami w pracy. Tylko inność przodowników pracy mogła więc liczyć na aprobatę władz. Główny niedostatek systemu brał się właśnie z tego zideologizowania. Za wszystkimi działaniami ideologów stało przekonanie, że człowiek jest istotą doskonale plastyczną, którą można formować w sposób dowolny, jeśli tylko stworzy się mu odpowiednie warunki.

Czyli z kobiety można uformować mężczyznę, jeśli tylko pozwoli jej się pracować jak facet.

Tak, nawet moda, którą lansowano w latach 50., miała wizualnie upodabniać kobietę do mężczyzny. Jest taki obraz Wojciecha Fangora z 1950 roku zatytułowany „Postaci". Przedstawia dwie kobiety. Pierwsza to przedwojenna dama, która stoi samotnie, ma odsłonięte ramiona i dekolt, mocny makijaż i modnie ułożoną fryzurę, twarz przysłoniętą dużymi, przeciwsłonecznymi okularami. Obok niej w towarzystwie silnego mężczyzny stoi nowa kobieta. To, co rzuca się w oczy, to podobieństwo kobiety do stojącego obok robotnika. Trudno powiedzieć, czy to jest para, ale pewne jest, że to ludzie wspólnie pracujący, co ma być najważniejszą więzią, jaka może łączyć dwoje ludzi. Obie kobiety mają odsłonięte ramiona, ale pierwsza, by kokietować, a druga dlatego, że pracuje. Widać to po tym, że nowa kobieta trzyma w ręku trzonek jakiejś łopaty czy innego narzędzia. Do tego ma ostre rysy twarzy, zero makijażu, jest grubsza, bardziej muskularna. Ma ledwie zaznaczoną płeć biologiczną:  kombinezon tak skrywa jej ciało, że nawet piersi nie są specjalnie widoczne.

Z dzisiejszej perspektywy trudno uwierzyć, że taka propaganda mogła być skuteczna. Dziś ta pierwsza kobieta wygląda atrakcyjnie i sympatycznie, a druga co najwyżej wzbudza w nas współczucie.

Ma pan rację. Ten obraz wzbudza do dziś kontrowersje. Wielu historyków sztuki uważa, że to była drwina z komunistycznej propagandy, że Fangor specjalnie przerysował ten propagandowy komunikat, aby go skompromitować i ośmieszyć. Wydaje się, że rzeczywiście mało kto mógłby tę nową kobietę za cokolwiek polubić.

Wróćmy do powojennego rozluźnienia norm obyczajowych. Skoro nie było ono efektem marksistowsko-feministycznej ideologii, to czego było skutkiem?

Po pierwsze wojny. Wiele kobiet owdowiało lub straciło chłopaków, wskutek wojny zmieniła się struktura demograficzna, kobiet było więcej niż mężczyzn. Po drugie, rozluźnienie norm wymusił powojenny program uprzemysłowienia Polski, którego kulminacją był plan sześcioletni. W praktyce oznaczał on wielkie budowy socjalizmu. Z tymi budowami nierozłącznie wiązało się tworzenie dużych skupisk przyjezdnej ludności. Symbolem takiego nowego środowiska i wielkiej budowy jest oczywiście Nowa Huta. I jest ona także symbolem upadku obyczajów, także tego, co nazwalibyśmy dzisiaj wolną miłością.

Do Nowej Huty przyjeżdżają z małych miasteczek i wiosek młode dziewczyny zwabione możliwością awansu społeczno-polityczno-?-ekonomicznego, i co dalej?

Przyjeżdżają, a tam nie działają tradycyjne regulatory życia społecznego. Nowa Huta miała być miastem młodych, w przeciwieństwie do Krakowa, który pokazywany był jako miasto zatęchłe, miasto kołtunów, którzy żyją przeszłością. W Nowej Hucie nie było miejsca ani na kościół, ani na zacofane poglądy czy wartości. Jej młodzi mieszkańcy z założenia mieli odrzucać tradycyjne normy. Tyle że to odrzucenie tradycyjnych norm dobrze wyglądało tylko w oficjalnej propagandzie, która pokazywała czyste, schludne hotele robotnicze, prowadzoną w nich działalność kulturalną, teatry amatorskie itd. Prawdę o Nowej Hucie pokazał dopiero w 1955 roku Adam Ważyk w „Poemacie dla dorosłych", opublikowanym w sierpniu w „Nowej Kulturze". To był prawdziwy wstrząs, bo Ważyk podjął próbę odsłonięcia tego wszystkiego, co propaganda skrzętnie tuszowała i przesłaniała. Charakterystyczny jest już sam tytuł,  który sugeruje, iż cała oficjalna literatura i sztuka to były bajki dla dzieci, że wszyscy dali się zmanipulować, upupić i że jak dzieci łyknęli wszystko, co serwowała propaganda.

O czym Ważyk opowiedział dorosłym?

Pokazał Nową Hutę jako miasto występku, dramatów, samobójstw, gwałtów i niechcianych ciąż. Oczywiście wszystko to było ubrane w poetycką konwencję i te obrazy były bardzo migawkowe, ale to absolutnie wystarczyło, by na Nową Hutę spojrzano zupełnie inaczej. To był ważny krok w stronę destalinizacji Polski. Potem już odkłamywanie rzeczywistości ruszyło na całego i pojawiła się cała seria podobnych w wymowie przekazów. Mówiono o młodej literaturze przełomu '56 roku, która często wracała do dramatów związanych z wielkimi budowami, nowymi procesami społecznymi i trzęsieniem ziemi, jeśli chodzi o system wartości. Komunizm właśnie był takim trzęsieniem, które znosi wszystko: stare układy, tradycyjne wartości, cały stary świat.

Rozumiem, że młoda literatura pokazywała, co komunizm wniósł zamiast tych starych fundamentów.

Tak, to literatura, która przedstawiła komunistyczną Polskę jako miejsce ciemne i brudne. Warto tu wymienić nazwisko Marka Hłaski, który jest ojcem duchowym tej literatury. Jego opowiadania z tomu  „Pierwszy krok w chmurach" pokazują zapijaczonych robotników, młodych ludzi gwałcących młode dziewczyny, dialogi, które są właściwie kakofonią wulgaryzmów. W jakimś sensie mogło to być odreagowanie na lukrowany obraz serwowany przez propagandę, ale wielu uważa, że ten obraz z dzieł Hłaski wcale nie był przerysowany...

Czy po 1956 roku powstało wiele książek i filmów, które pokazywały ciemną stronę przemian społecznych?

Na pewno mówiono o tych sprawach śmielej, ale zawsze to były tzw. błędy i wypaczenia. To bardzo elegancka formuła, która kazała wierzyć, że istnieje jakiś model nowego ustroju, który jest wolny od błędów i wypaczeń, że można go realizować inaczej i że jest jakaś perspektywa na przyszłość.

Za PRL podejście do niektórych kwestii często się zmieniało. W różnych okresach inaczej patrzono na wiele spraw. Czy tak samo zmieniał się sposób widzenia roli kobiety w społeczeństwie?

Można powiedzieć, że przez cały okres realnego socjalizmu zachowywano tu pewną jednolitość. Aż do 1989 roku kobieta była bardziej deklarowanym współgospodarzem kraju niż rzeczywistym. O kobiecie częściej mówiono, znacznie rzadziej kobiet naprawdę słuchano. Doskonałym symbolem podejścia komunistów do kobiet był nieszczęsny 8 marca. Jak się przegląda stare gazety, to widać, że chodziło o jedno z najważniejszych świąt państwowych, obchodzone bardzo hucznie i dostojnie. Ale cała filozofia święta polegała na tym, że był to jeden dzień w roku, w którym męska władza gotowa była zawiesić swe przywileje.

Prof. Wojciech Tomasik jest literaturoznawcą i historykiem literatury, wykłada na UKW w Bydgoszczy i PWSZ w Ciechanowie, specjalizuje się w czasach socrealizmu.

Plus Minus
„The Outrun”: Wiatr gwiżdże w butelce
Plus Minus
„Star Wars: The Deckbuilding Game – Clone Wars”: Rozbuduj talię Klonów
Plus Minus
„Polska na odwyku”: Winko i wóda
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Michał Gulczyński: Celebracja życia
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego