ABC emigracji

Pisałem już na tych łamach o emigracji. Najlepiej pamiętam tę z przełomu lat 70. i 80., kiedy w świat ruszało pokolenie moich rówieśników.

Publikacja: 10.05.2014 08:40

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Tom Tomasz Jodłowski

Najczęściej o wyjeździe decydowali rodzice, często już jakoś zakotwiczeni na Zachodzie, mający krewnych w Niemczech, Belgii czy Ameryce. Dzieci ruszały z nimi skuszone perspektywą plastikowych bibelotów, samochodzików na resorach i lalek Barbie. Były jakieś dramatyczne pożegnania, łzy, zapewnienia w stylu „nie zapomnę o was", przez jakiś czas efektowne widokówki, a potem zwykle koniec, milczenie. Pamiętaliśmy o nich, ale też do czasu, bo życie toczyło się dalej. A poza tym, im bardziej się wkraczało w naszą polską dorosłość, tym trudniej było zrozumieć to „nagłe" odnajdywanie niemieckich korzeni, tę radość, z jaką pędzili na zmywak do Hamburga czy do chicagowskiej rzeźni.

No i niespodzianka, jaką był w 1980 roku wybuch „Solidarności"; trzeba było uporządkować na nowo myślenie, przetasować wartości jak talię kart i zapomnieć o łatwych perspektywach. Sierpień, potem wrzesień '80. Nagły entuzjazm, harmider, „dzianie się" świata wokół na tyle intensywne, że w większości nie myśleliśmy już o emigracji. Ale byli i tacy, którzy jakby na to czekali. Chwilowe poluzowanie formalności paszportowych otwarło im drzwi na Zachód. Pakowali manele i wyjeżdżali. Wykorzystali lufcik, by uciec z obozu w wolny świat. Inni wierzyli, że idą lepsze czasy.

I ten szok, jakim był 13 grudnia. Początkowo sądziłem, że to żart, przypadek, scenariusz niemożliwy. Ale mijały kolejne miesiące i stan wojenny stawał się coraz realniejszy, coraz bardziej skamieniały, ciężki, nieunikniony. Wydawało się, że nigdy się nie skończy, że jesteśmy do końca świata skazani na zupaków z ZOMO kontrolujących dokumenty podczas ulicznych zatrzymań. Na durnych cenzorów i wystraszonych nauczycieli oraz ich kolegów, paradujących z dumną miną po korytarzach szkoły z czerwoną książeczką w kieszeni, na całe to barachło lektorów „Dziennika" w mundurach, żołnierzy przy koksownikach i czekających na łapówkę urzędników.

Chciało się rzygać tamtą Polską, mimo że jeszcze kilka miesięcy wcześniej wydawała się niedoścignionym ideałem. Pakowaliśmy się więc z wolna, zostawiając na miejscu marzenia i przyjaciół. Ileż było tych wyjazdów latem 1982! Wyjeżdżaliśmy już z własnej woli, rodzice raczej zostawali na miejscu. Zielona granica. Austria. Grecja. Obóz jeden i drugi. Długie oczekiwanie na rozmowę w ambasadzie australijskiej czy kanadyjskiej. Wcześniej azyl polityczny. Ileż było tych wniosków o azyl! Ilu z nas wcielało się w rolę prześladowanych. Nie wyjechałem, ale wyjechało wielu przyjaciół. Mało kto się ustatkował. Pierwsze pokolenie emigrantów najczęściej nie daje sobie rady. Zawsze przecież na obcej ziemi, daleko od własnego języka. Dziewczynom było lepiej, wychodziły za mąż.

Trudne były te lata 80. Kolejne nieudane zrywy. Coraz bardziej ponura Polska. Coraz odleglejsze wspomnienie Sierpnia. Ale tym, którzy wybrali Zachód, też nie było łatwo. Pamiętam taki obrazek z Augsburga, anno 1988. Dzielnica emigrancka. Mieszkający tu nie mieli ani prawa pracy, ani możliwości opuszczania miejsca zamieszkania. Oczywiście wszyscy pracowali na czarno. Oficjalnie żyło się z zapomogi w wysokości 50 (czy to możliwe?) marek miesięcznie i paczek żywnościowych, do których niemiecki socjal dorzucał łaskawie kilka paczek papierosów. Jedyną miejscową instytucją kulturalną był – kilka ulic dalej – turecki burdel. Nie wolno było posiadać samochodów, więc wszyscy je mieli. Tyle że parkowało się na ulicy obok. Gdy przychodziła niemiecka kontrola i pytała mieszkańców konkretnego zaułka, czy stojące przed domem pojazdy są własnością mieszkańców, wszyscy odpowiadali zgodnie z prawdą, że nie. Nawet wykrywaczem kłamstw nie dało się udowodnić, że to nieprawda. Rodacy dali się wynajmować cwanym Niemcom do sklepowych kradzieży, by po kilku dniach odsprzedawać im ukradzione przedmioty za jedną trzecią ceny.

Nuda, bezwład, beznadzieja. Wiosną 1988 roku znalazł się jakiś przedsiębiorczy Cygan, który namówił ojców miasta Augsburga, by wyłożyli pieniądze, a on zorganizuje w emigranckiej dzielnicy ligę piłki nożnej. Zakupiono więc piłki, stroje i obuwie. Polacy pobrali swoją działkę i... tyle ich widziano. Pewnie do dziś na którymś ze śląskich strychów leżą nieużywane buty marki Adidas z końca lat 80. Taka była emigracja. Tacy byliśmy w konfrontacji z socjalną rzeczywistością Zachodu. Potem wszystko to się wykruszyło. Kto miał wyjechać do Stanów i Kanady, ten wyjechał. A inni wrócili do domu. Milion ludzi, którzy opuścili Polskę w stanie wojennym, przepadło na dobre.

Nie mam wątpliwości, że tamta emigracja była złem. Czy równie zła jest emigracja czasów Tuska? Przecież nie stoimy w kolejce po wizy. Nie musimy się upokarzać. Nie gnieździmy w obozach dla uchodźców. Mamy prawo do pracy. Do godziwego zarobku. Do opieki społecznej. Tanie linie lotnicze wiozą nas, kiedy chcemy, do domu. Zarabiamy. Wydajemy. Uczymy się języków. Nikt nas nie ściga. Nie musimy się ukrywać lub udawać niemych kuzynów bauera. Inne czasy.

A jednak jest coś, co łączy tamtą emigrację z dzisiejszą. To poczucie bezsensu. Utraty sił witalnych. Beznadziei, którą funduje nam ojczyzna, bo przecież moglibyśmy pracować dla siebie. Dla swoich bliskich. Być przy nich, nie tęsknić. Nie żałować, że urodziliśmy się nad Wisłą. Panie Tusk. Panie Kaczyński. Panie Miller i Palikot. Zróbcie Polskę taką, by dało się znaleźć pracę tu i teraz. Nie wymaga to wyjątkowej mądrości. Trochę wolności, mniej opresyjne prawo, niższe podatki. Będzie się dało zostać w kraju. Bo – może o tym już zapomnieliście – bogactwo rodzi się z ludzkiej pracy, a do niej niezbędni są ludzie. Bez nich, czyli bez nas, potencjalnych lub rzeczywistych emigrantów, z niczym sobie nie poradzicie.

Powtórzyć raz jeszcze? Po co? To takie proste.

Najczęściej o wyjeździe decydowali rodzice, często już jakoś zakotwiczeni na Zachodzie, mający krewnych w Niemczech, Belgii czy Ameryce. Dzieci ruszały z nimi skuszone perspektywą plastikowych bibelotów, samochodzików na resorach i lalek Barbie. Były jakieś dramatyczne pożegnania, łzy, zapewnienia w stylu „nie zapomnę o was", przez jakiś czas efektowne widokówki, a potem zwykle koniec, milczenie. Pamiętaliśmy o nich, ale też do czasu, bo życie toczyło się dalej. A poza tym, im bardziej się wkraczało w naszą polską dorosłość, tym trudniej było zrozumieć to „nagłe" odnajdywanie niemieckich korzeni, tę radość, z jaką pędzili na zmywak do Hamburga czy do chicagowskiej rzeźni.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy