"Przekręt. Futbol i zorganizowana przestępczość" powinni przeczytać wszyscy piłkarscy kibice. Sędziowie i prokuratorzy też. Niestety, książka Declana Hilla, która właśnie ukazuje się na polskim rynku nakładem wydawnictwa Officyna, nie zaczyna się od słów „dawno, dawno temu" ani nawet „za siedmioma górami, za siedmioma lasami". Wszystko odbyło się tu i teraz, choćby nawet zły czarnoksiężnik na co dzień mieszkał gdzieś w południowo-wschodniej Azji.
To nie ma większego znaczenia, bo w dobie internetu można zrobić krzywdę czy obrazić kogoś, nie wychodząc z domu. Można też kupić i sprzedać mecz.
I właśnie o tym jest ta książka. I niestety, nie jest to powieść, choć czyta się ją jak najlepszy kryminał. Najlepiej, gdyby nigdy nie musiała ona powstać, ale dobrze, że znalazł się odważny dziennikarz, który rzucił trochę światła na to, czym jest współczesny futbol.
Declan Hill spędził w podróżach kilka lat, jeździł do Kuala Lumpur i Singapuru, a wszystko po to, żeby poznać pajęczynę, w którą wpadły setki piłkarzy, trenerów, arbitrów i działaczy. Bywało, że sami dobrowolnie się w nią pakowali i jeszcze byli z tego zadowoleni, bo dobrze na tym zarabiali.
Nie było chyba takiej ligi i takiego spotkania, którego gangrena by nie dopadła. Liga Mistrzów? Mistrzostwa świata? Puchar UEFA? Liga belgijska, fińska, rosyjska, niemiecka, malezyjska, chińska, singapurska? Turniej towarzyski z udziałem Korei Północnej i Kanady? Lata 80., 90. czy dwutysięczne? Wszystko już było. Każdy mecz nadaje się do obstawienia, na każdym można zarobić, każdy o coś gra.
Właściwie ta książka to niemal w całości: seks, kłamstwa i kasety wideo. I jeszcze pieniądze, bardzo dużo pieniędzy. Trup ściele się gęsto, akcja przenosi się z miejsca na miejsce. Są podejrzane typy, z którymi nikt nie chciałby razem stać w kolejce do warzywniaka, ale są też ludzie w drogich garniturach, wykwintni, światowi. I tak samo cyniczni jak ci pierwsi. I równie niebezpieczni.
Najgorsze, że nie ma jednego pająka, który tkałby tę pajęczynę. Nie wystarczy złapać nawet najpotężniejszego bossa, żeby zlikwidować problem. Są ich dziesiątki, jeśli nie setki, większych i mniejszych, bardziej i mniej wyrafinowanych. Metody też bywają różne. Nasz rodzimy Ryszard F., pseudonim Fryzjer, to przy specach z Azji czy Bałkanów ledwie niewinna płotka. Dobry, rubaszny wujek.