Świat się od roku 1989 zmienił, a schematy interpretowania rzeczywistości politycznej powinny być inne niż w epoce zimnej wojny.
Kiedy się jednak ma dzisiaj do czynienia w Polsce z mediami głównego nurtu – zarówno prorządowymi, jak i tymi, które wyrażają pisowski punkt widzenia – można odnieść wrażenie, że czas się zatrzymał w miejscu. Wyłania się zatem następujący obraz: w Rosji wciąż trwa komunizm, bolszewicy sieją postrach u siebie i za granicą, czerwona zaraza próbuje w tej chwili odzyskać Ukrainę, i temu się właśnie przeciwstawia stojący na straży demokracji i praw człowieka szlachetny Zachód (różnice między Wujem Samem a Unią Europejską są w tym kontekście nieistotne). W tej sytuacji oczywiste powinno być, że trzeba popierać walkę z imperium zła, nawet jeśli prowadzona jest ona bardziej powściągliwie i znacznie skromniejszymi środkami niż za prezydentury Ronalda Reagana...
A jednak żadnego komunizmu w Rosji przecież nie ma. Władimir Putin jest tak naprawdę odpowiedzialnym, umiarkowanym politykiem, który po prostu obrał nieco inną drogę rozwoju niż Zachód. To prawda, że rządzi twardą ręką, ale gdyby tego nie czynił, jego kraj pogrążyłby się w chaosie, przez który przeszedł w latach 90. ubiegłego wieku. Nikt nie powinien pouczać rosyjskiego przywódcy, bo przecież – jak pisała Poetka – tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono.
Putin ze swoimi poglądami mógłby się właściwie znaleźć w Europejskiej Partii Ludowej. Nie przypadkiem między nim a stojącą na czele CDU Angelą Merkel jest chemia. Prezydent Rosji to cywilizowany europejski polityk centroprawicowy, daleki od jakichkolwiek radykalizmów, których w jego kraju nie brakuje. Wbrew stawianym Putinowi oskarżeniom o fundamentalizm religijny, polityk ten nie wprowadził żadnego zakazu aborcji, bo przecież nie będzie ingerować w prywatność rosyjskich kobiet.
Ktoś może przypomnieć, że prezydent Rosji był funkcjonariuszem sowieckich specsłużb, co musiało zostawić w nim negatywny ślad na całe życie. Takie ujęcie problemu to jednak przejaw prymitywnego, lustracyjnego podejścia, które w Polsce złamało życie niejednemu przyzwoitemu człowiekowi. A przecież warto wziąć pod uwagę coś innego – Putin nawrócił się na prawosławie (lecz zarazem jako orędownik tolerancji religijnej pozostaje zwolennikiem modelu społeczeństwa wielokulturowego) i z pewnością w głębi duszy żałuje swojej sowieckiej przeszłości, chociaż, żeby nie pogłębiać podziałów społecznych wśród swoich rodaków, nie artykułuje tego głośno.
Z kolei kto inny może przywołać konfrontacyjną wobec Zachodu retorykę, od której prezydent Rosji nigdy nie stronił. To jednak tylko słowa bez żadnego przełożenia na konkretne decyzje. Nie zapominajmy też, że Putin wykonywał w stosunku do Zachodu również przyjazne gesty. Okazał ogrom współczucia Amerykanom po zamachu na World Trade Center i Polakom po katastrofie smoleńskiej. Tylko nikczemni niewdzięcznicy mogą nie doceniać tego, w jak ciepły, życzliwy, przyjazny sposób rosyjski przywódca przytulił Donalda Tuska w Smoleńsku.