Przeprosiny esbeka

Nie wiem, gdzie miałem wtedy oczy - mówi Piotr Wroński, były funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa, autor książki „Spisek założycielski. Historia pewnego morderstwa”

Aktualizacja: 24.05.2015 11:06 Publikacja: 22.05.2015 01:22

Przeprosiny esbeka

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

Co pan kombinuje, panie pułkowniku?

Może trudno panu w to uwierzyć, ale nic. Jedna z osób, z którą rozmawiam od dłuższego czasu, o silnie antykomunistycznym nastawieniu, powiedziała mi, że przekraczam pewien Rubikon. W końcu go przekroczyłem, po wielu latach wahania.

Po co pan go przekraczał? Tyle lat milczenia i nagle wzięło pana na zwierzenia?

Nie mam ukrytych celów. Cezar przekraczający Rubikon miał za sobą uzbrojone legiony, a za rzeką czekał na niego lud zniesmaczony tym, co wyprawiają patrycjusze, niecierpliwie, jak wyzwoliciela. Ja przekraczam go samotnie. Po drugiej stronie czeka na mnie lud pełen nieufności i pytań, kombinujący, czy nie jestem prowokatorem. Robiąc jednak bilans zysków i strat, nietrudno zobaczyć, że więcej mam do stracenia niż do zyskania.

Nieufność chyba pana nie dziwi. Wystarczy zajrzeć do pana biografii.

Nie dziwi mnie. W latach 80. byłem jednym z tysięcy funkcjonariuszy w aparacie bezpieczeństwa. Byłem zbyt młody, żeby o czymkolwiek istotnym decydować. Wiedziałem tyle, ile powinienem. Byłem jednak wewnątrz, stanowiłem część tego systemu. Wiele rzeczy widziałem na własne oczy i słyszałem na własne uszy. Obserwowałem ten system i teraz chciałbym pokazać, jak wszedł on w ludzi i powoli niszczył wszystkich.

Początek pańskiej zawodowej biografii zaczyna się w stanie wojennym. Wstąpił pan wówczas do SB. Co panem kierowało?

(Chwila ciszy) Nie wiem, co odpowiedzieć. Nie zamierzam ubierać tego w jakieś usprawiedliwiające teorie. W mojej ulubionej biblijnej księdze Hioba są takie słowa: „gdzieś był, gdy zakładałem ziemię...", Nie wiem, gdzie miałem wtedy oczy.

Nic nie wiem, nic nie pamiętam. Rzeczywiście, mało finezyjne jak na oficera wywiadu.

W książce „Resortowe dzieci. Służby" Dorota Kania napisała, że ludzie do komunistycznych służb przychodzili albo z elit, które miały już odpowiednie tradycje, albo z biedy – żeby awansować. Zaliczam się do tej drugiej grupy. Matka wychowywała samotnie na Targówku mnie i brata. Nie miałem nikogo znajomego w resorcie. Do służb trafiłem z ulicy.

Szybko znalazł się pan w osławionym Wydziale XI Departamentu I SB MSW zajmującym się zwalczaniem dywersji ideologicznej – czyli, krótko mówiąc, „Solidarności".

W służbach specjalnych spore znaczenie mają tak zwane sprzyjające okoliczności albo potrzeba chwili. Chciałem trafić do milicji, zajmować się sprawami karnymi i łapaniem przestępców. Ale SB potrzebowała ludzi po studiach. Nie miałem mieszkania, a oni mogli mi je dać... Miałem skończone studia – więc milicja przesłała moje podanie. Najpierw obsługiwałem Centralny Punkt Odbioru, czyli podsłuchy stacjonarne. Później zostałem skierowany na 10-miesięczne szkolenie do Ośrodka Szkolenia Kadr Wywiadu w Kiejkutach Starych i zaczęła się praca w Wydziale XI.

Czym pan się tam zajmował?

Byłem kurierem, dużo jeździłem, spotykając się z tymi, których mi wskazywano. Sam organizowałem innym takie spotkania. Jak zawsze, chodziło o pozyskiwanie informacji pozwalających przewidzieć, co strona przeciwna zamierza robić. Ale nie chcę na razie wchodzić w szczegóły. Powstał wywiad rzeka, w którym opowiadam o tym wszystkim. Wydawca z pewnością zatroszczył się, żeby zweryfikować to, co mam do powiedzenia.

A na czym, po etapie kurierskim, polegała pana praca w wywiadzie i kontrwywiadzie.

W wolnej Polsce działałem na najtrudniejszych kierunkach. Nie siedziałem za biurkiem, tylko pracowałem w terenie, m.in. – jak to się mówiło – „na kierunku wschodnim". To jeden z głównych powodów, dla których dopiero teraz zdecydowałem się opowiedzieć o swojej historii. Jako czynny oficer miałem zamknięte usta. Dwa lata temu odszedłem z Agencji Wywiadu na emeryturę i wiedziałem, że przyszedł wreszcie czas, żeby usiąść i szczerze porozmawiać. Mam świadomość, że dzieje się to za późno: powinniśmy to zrobić w 1989 roku.

Z kim pan chciał wtedy siadać i rozmawiać?

Po Okrągłym Stole trzeba było w pełni ujawnić archiwa. Od początku mówiłem, że zbiór zastrzeżony w Instytucie Pamięci Narodowej nie jest niczym dobrym. Potrzebna była pełna jawność, przy czym jedna strona powinna powiedzieć szczere „przepraszam", a druga strona podjąć próbę wysłuchania i zrozumienia, bez generalizowania i uproszczonych sądów. Nie twierdzę, że pozwoliłoby to uniknąć patologii w życiu publicznym w III RP, ale nie stworzyłoby dla nich tak podatnego gruntu. Nie byłoby tak silnych podstaw do funkcjonowania tego, co w skrócie można nazwać demokracją hakową.

Dlaczego według pana nie doszło do takiej rozmowy?

Grupa moich dawnych kolegów skutecznie skonstruowała mit, w myśl którego byliśmy skrzywdzonymi przez nowe władze patriotami, którzy muszą trzymać się razem. Nie wolno było się wyłamywać i próbować bratać z nowymi. Panowało zresztą przekonanie, że po prawej stronie są tylko wojujący „lustratorzy", którzy nie są zdolni patrzeć na ludzkie historie z całą ich złożonością.

Napisał pan książkę „Spisek założycielski". Wydawca pisze, że to powieść z kluczem. Co to oznacza?

To nie jest, wbrew pozorom, książka o roku 1984 i morderstwie ks. Jerzego Popiełuszki. Przyjąłem tamte wydarzenia za pewien symbol, za punkt zwrotny, który wstrząsnął nie tylko opozycją, ale także wieloma funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa. Nie słyszałem wcześniej o ks. Popiełuszce, zarówno o nim, jak o Piotrowskim dowiedziałem się dopiero po zbrodni, z oficjalnego komunikatu MSW.

Skoro poruszyło pana morderstwo na ks. Popiełuszce, to dlaczego nie odszedł pan ze służby?

„Gdzieś był, gdy zakładałem ziemię". Znów: nie wiem. W roku 1984 tak naprawdę rozpocząłem pełną służbę po okresie szkolenia. Gdy działy się sprawy związane z kapelanem „Solidarności", nie miałem takiej wiedzy, jaką dysponuję z perspektywy lat. Nie miałem dokąd wracać po odejściu z resortu. Konformizm, tchórzostwo. Nie wiem, jak to nazywać.

„Spisek założycielski" ma swoiste motto. Dwa cytaty z Jonathana Littela i Księgi Hioba mają wspólny mianownik. Jest nim rozrachunek z przeszłością. Czy to ukryty komunikat autora?

Bardzo żałuję, że tej książki nie będzie mógł przeczytać Władysław Bartoszewski. Pamiętam jego stwierdzenie, które padło w jednym z wywiadów: najgorsze było dla niego to, że nikt z tych, którzy go inwigilowali, nie powiedział mu zwykłego, ludzkiego przepraszam. Nie zajmowałem się Bartoszewskim, ale „Spisek założycielski" to moje przepraszam i przyznanie, że byłem częścią tego systemu. Byłem funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa. Nie mogę wziąć na siebie grzechów całej SB, ale w ten sposób próbuję przeprosić. W ten sposób chcę osiągnąć spokój.

Pana koledzy z Departamentu I, często pojawiający się w mediach, powtarzają, że nie pracowali w SB, tylko w wywiadzie, i nie mają za co przepraszać.

Wywiad czy kontrwywiad, co za różnica? Wszyscy mieliśmy legitymacje ze słowami „Służba Bezpieczeństwa" na okładce. Tłumaczenia, że tak musiało być, bo nie było legitymacji wywiadu, to bajki dla dzieci. Równie dobrze można powiedzieć, że NKWD nie było zbrojnym ramieniem partii komunistycznej. Powiedzieć można, ale nikt nie uwierzy. Owszem, nie uczestniczyłem osobiście w planowaniu porwania ks. Popiełuszki czy innych tego typu rzeczach – ale uczestniczyłem w tym instytucjonalnie. Ta książka i ujawnienie się to rodzaj ekspiacji.

Naprawdę zmaga się pan z tym odium?

Przez kilkanaście lat zastanawiałem się nad znanym paradoksem z czasów Zagłady. Idzie mi o pytanie, „kto jest bardziej winny": esesman, który strzelił Żydowi w skroń, kolejarz, który skierował pociąg na peron śmierci, czy urzędnik w ministerstwie, który dał zlecenie na cały śmiertelny transport. Przecież gdyby nie ten urzędnik, to tego esesmana w ogóle by nie było... Oczywiście, to paradoksalny dylemat. Chcę tylko podkreślić, że za swoje długi muszą płacić głównie ministrowie i dyrektorzy, a nie wyłącznie kierowcy oraz sprzątaczki.

Rozumiem, co chce pan powiedzieć, samokrytyka godna pochwały, ale czy nie obawia się pan tych analogii?

Sięgam po nie z całą odpowiedzialnością, mając na myśli podobieństwa jakościowe, a nie ilościowe. Niemcy w latach 1945–1949 dokładnie rozliczyli się z hitleryzmu. Wyeliminowali bandytów i morderców, potrafili częściowo zrozumieć konformistów. Ale nade wszystko usiedli i znaleźli punkt wspólny do rozmowy nad tym, czym ma być państwo. Dlatego dzisiaj mogą prowadzić konsekwentną i skuteczną politykę historyczną. My nie zrobiliśmy tego ani w 1990 roku, ani teraz.

Na co liczy pan w związku z tymi wyznaniami po 25 latach?

A na co mogę liczyć? Mam prawie 60 lat. Mieszkam w dwupokojowym mieszkaniu z drugą żoną i 10-letnim dzieckiem, dwoma kotami, psem i chomikiem. Mam też 30-letniego syna z lekkim porażeniem. Jeżdżę na rowerze, samochodu nie mam. Jeszcze raz podkreślam, że człowiek dorasta i dojrzewa do pewnych decyzji. Nie robię tego, żeby stać się prawicą, bo chcę coś ugrać politycznie. Nie robię też tego, bo się nawróciłem na katolicyzm i poszedłem do spowiedzi. Jestem poza Kościołem i nie wiem, jak dalej wyglądać będzie moje życie w tym względzie. Nie przychodzę po proste odpuszczenie win. Nie jestem w stanie zagrożenia śmiertelną chorobą, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Nie zamierzam też popełnić samobójstwa.

Mówi pan, że jest poza Kościołem, tymczasem nasza rozmowa zaczyna brzmieć jak spowiedź, a przynajmniej jak rachunek sumienia.

(Śmiech) Wolę to nazywać przeprosinami i szczerą rozmową. Naprawdę nie mam nic do ukrycia i nic nie chcę ugrać. Nie mogę prosto, jednoznacznie udowodnić, że nie jestem wielbłądem i nie realizuję żadnej prowokacji. Otwarcie mówię, co mną kierowało, nie boję się trudnych pytań. Ten, kto mnie słucha czy też będzie czytał, musi ocenić, czy mi wierzyć. Informacje na mój temat są w zbiorze zastrzeżonym IPN. Liczę się z tym, że teraz moja teczka zostanie odtajniona. Nie mam pojęcia, co w niej jest. Być może, coś mogło zostać do niej dołożone. To również ryzyko, które ponoszę, ujawniając swoją przeszłość.

Pana książkę wydał Piotr Jegliński, jedna z legend opozycji. Działał we Francji, komunistyczne służby próbowały go zlikwidować, szykanowały jego rodzinę. Chciał pan, by ekspiacja była jeszcze bardziej symboliczna?

Nie zajmowałem się osobiście panem Jeglińskim, to nie był mój kierunek, chociaż oczywiście słyszałem o nim. Ponad rok temu skontaktowali mnie z nim ludzie, z którymi zacząłem rozmawiać. Nie tylko ja przekroczyłem Rubikon. Decydując się na wydawanie moich książek, zrobił to również wydawca. Doskonale wiedziałem, że przejrzał on tych, którzy mieli go kontrolować, i zneutralizował niektóre działania służb wokół niego. Zdawałem sobie sprawę, że na tej samej zasadzie sprawdzi mnie dokładnie: poda w wątpliwość moją motywację i zweryfikuje to, co mówię. Dla mojej ekspiacji takie sito jest dobre.

W świecie służb wiadomości szybko się rozchodzą. Czy koledzy z firmy wiedzą już, że napisał pan książkę?

Od momentu, gdy na stronie wydawcy ukazała się zapowiedź książki, dostałem sporo esemesów. Dużo jest takich, które gratulują, że odważyłem się mówić, ale jednocześnie też przestrzegających, żebym uważał. Dostałem też telefony od tzw. pośredników, że pewni ludzie nie chcą, żebym się już z nimi kontaktował. Nie mam złudzeń, że wszystko, co może być niekorzystne w moim życiorysie, będzie wyciągnięte na światło dzienne. I jeśli coś może mnie zdyskredytować, zostanie to ujawnione.

Piotr Wroński jest byłym funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa, Urzędu Ochrony Państwa i Agencji Wywiadu

Co pan kombinuje, panie pułkowniku?

Może trudno panu w to uwierzyć, ale nic. Jedna z osób, z którą rozmawiam od dłuższego czasu, o silnie antykomunistycznym nastawieniu, powiedziała mi, że przekraczam pewien Rubikon. W końcu go przekroczyłem, po wielu latach wahania.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy