O Krzysztofie Kąkolewskim, który umarł kilka dni temu, 24 maja, można by pisać i pisać. Opowiadać i opowiadać. Niewielu jest wśród nas, dziennikarzy bardzo dojrzałego już pokolenia, takich, którzy by się z tym niezwykłym autorem nie zetknęli.
Bardzo wielu z nas studiowało przecież wtedy, kiedy był wykładowcą w Studium Dziennikarskim i Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, a był nim przez wiele dziesięcioleci. Był dla nas „ojcem reportażu"– skoro napisał zupełnie niesłychaną w PRL rzecz „Jak umierają nieśmiertelni" o zbrodni w amerykańskiej willi Romana Polańskiego – i twórcą nieistniejącej formalnie „szkoły reportażu". To my, jego studenci, byliśmy tą co roku inną szkołą. Wielu dziennikarzy wciąż pracujących w zawodzie – bo nie tylko reportażystów, jak jako pierwszy nazywał autorów tego gatunku – jest jego uczniami, a nieliczni uważają się wprost za jego wychowanków. Czy niektórych z nas nazwałby przyjaciółmi?
Był niełatwy w relacji, kapryśny, nieufny – ale był sobą. Nikogo nie udawał, do nikogo się nie przymilał, o nic nie zabiegał. Nigdy nie pisał na zamówienie, nie chwalił władzy, nie układał się z nią. Pytany przez studentów czy kolegów dzielił się przemyśleniami i nawet radami, które nie zawsze chciało się przyjmować, tak były kategoryczne. Po czasie, niekiedy po latach, okazywało się, że miał rację.
Siła Złego
W budowaniu swojej niezależności był bezwzględny, zwłaszcza dla siebie. Zaczął bardzo wcześnie, jeszcze w kieleckim liceum, w latach tużpowojennych. Wiedział, że skazuje się na samotność, ale tego właśnie chciał. Ćwiczył ją nawet fizycznie – na pewno nie tylko ja znam jego opowieść o tym, jak wypływał daleko w morze, poza linię horyzontu. Matka wcześnie powiedziała mu, że musi być za siebie odpowiedzialny. Więc był i płacił za to straszną cenę, także odrzucenia.
Opowiedział o nim we wstrząsającej – ostatniej – książce „Za lustrem lustracji" (Warszawa 2015). Nie jest to autobiografia czy wspomnienia. „Te rozważania – napisał – są tylko wypreparowanym wątkiem polityczno-policyjnym mojego życia (...) ukazuję tylko jeden aspekt – walki o przetrwanie". Wyjaśnię od razu: nie była to walka za cenę donosów, choć Kąkolewski – o czym sam pisze – w IPN ma teczkę pełną fałszywek. Ten jego wielowarstwowy i wielowątkowy autoreportaż z życia szczegółowo ujmuje próby wyślizgiwania się z objęć służb bezpieczeństwa i walki o własne niezależne twórcze życie. Nie chciał zostać „ich" człowiekiem, nie chciał naprawiać komunizmu, nie pisał na nakazane tematy – więc był niszczony, i to systemowo.