Ten wywiad przeprowadziłem jako student, dla wydawanego przeze mnie pisma „Mishellanea”. Pamiętam telefon od Kapuścińskiego: zaprosił mnie do swojej pracowni. Gdy wszedłem, zdjął mi płaszcz i uśmiechnął się – tym samym uśmiechem, od którego zaczyna się „Non-fiction” Artura Domosławskiego. Ale zaraz potem wydarzył się 11 września. Dwie wieże World Trade Center runęły i wszystko ucichło. Nie można już było mówić o Ameryce bez tego wydarzenia, a Kapuściński, próbując „ogarnąć świat”, nie znalazł czasu, żeby drugi raz autoryzować wywiad. Z perspektywy niemal ćwierćwiecza okazuje się, że miał rację: nawet największe wydarzenia nie zmieniają kultury. „Kultura okazała się zdumiewająco trwała. Jej wpływ nie słabł pomimo kolejnych bitew. Stąd bardziej niż rewolucja interesuje mnie to, co było przed nią; bardziej niż wojna – to, co zostaje po niej” – powiedział mi. Dziś Stany Zjednoczone znów mówią głośno – może głośniej niż kiedykolwiek. Znów są podzielone – może jeszcze bardziej. Trzeci Świat znów przenika do ich środka. Ale ich optymizm wciąż popycha je do przodu. Jeszcze bardziej niż kiedyś.
Czy opisze pan kiedyś Stany Zjednoczone? Czy znajdzie się dla nich miejsce na rekonstruowanej przez pana współczesnej mapie mundi, której pierwszym fragmentem jest „Heban”?
Prawie całe swoje życie zawodowe poświęciłem badaniu Trzeciego Świata, czyli, mówiąc z grubsza, Ameryce Łacińskiej, Azji i Afryce. Kiedy rozpoczynałem pracę w 1956 r., zdałem sobie sprawę, że jestem świadkiem momentu o historycznym znaczeniu – wielkiej dekolonizacji, procesu wyzwalania (przynajmniej formalnego) trzech czwartych ludzkości. Nigdy wcześniej ani potem tyle państw nie uzyskiwało niepodległości. W połączeniu z olbrzymią migracją ze wsi do miast – która wykorzeniała wielkie masy ludzkie i przyczyniała się tym samym do powstawania nastrojów rewolucyjnych – nic nie mogło się wtedy równać skali przemian tej transformacji. Tam był ruch, akcja. Potrafię pisać jedynie, gdy coś się dzieje, gdy zderzam się z obcym światem, inną kulturą. Oczywiście nie można zrozumieć współczesności, pomijając USA, ale Stany Zjednoczone nie potrzebują mojego głosu. I bez niego są już wystarczająco głośne. Ja piszę raczej o tej części świata, która milczy.
Stany Zjednoczone to dla pana…
Nie ma jednych Stanów Zjednoczonych. Jest to przecież kraj niesłychanie zróżnicowany, chociażby ze względu na olbrzymie nierówności majątkowe czy silne kontrasty etniczne. Południe jest różne od Północy, getto murzyńskie od koreańskiego, Kalifornia to świat sam w sobie. Nie można jednocześnie mówić o Alasce i Hawajach. Życie kulturalne Ameryki jest wielonurtowe, istnieją w nim przeciwstawne tendencje: z jednej strony kultura masowa, z drugiej zaś głęboka myśl krytyczna. Zatem każde stwierdzenie dotyczące USA jako całości zawsze będzie dużym uproszczeniem. Moje z górą 20 wyjazdów do Stanów było wyjazdami służbowymi, związanymi z wykładami lub promocjami książek. Stany Zjednoczone lubię, a nawet podziwiam. Jeśli tak mówię, to nie oznacza to, że podoba mi się w nich wszystko, bez zastrzeżeń, oznacza to tylko, że doceniam pewne określone cechy amerykańskiej mentalności.
Czytaj więcej
Ryszard Kapuściński zmarł 23 stycznia 2007 roku. Czy dziś jesteśmy bliżej prawdy o nim?
Czy należy do nich optymizm – znak towarowy Ameryki, który tak często irytuje Europejczyków?
Bez wątpienia. Choć wcale nie jestem przekonany, czy zamiast się na ten optymizm krzywić, nie powinniśmy się go od Amerykanów uczyć. Wydaje mi się, że właśnie on jest odpowiedzialny za powiększającą się przepaść między Ameryką a Europa. Jeśli Stany Zjednoczone dalej będą nas dystansować pod względem potencjału czy to ekonomicznego, czy intelektualnego, któregoś dnia ta przepaść nas pochłonie. Stany od razu urodziły się nowoczesne, historia nie ciąży im tak bardzo, jak nam. Amerykanie myślą o przyszłości, każdą napotkaną trudność traktują jako problem, który należy rozwiązać. My przeciwnie: powracamy nieustannie do przeszłości; natykając się na jakieś przeszkody, mamy skłonność do popadania w depresję, łatwo wtedy przychodzi nam mówienie o egzystencjalnym bezsensie, końcu świata, upadku cywilizacji czy permanentnym kryzysie. Wciąż wahając się i spoglądając wstecz, nie możemy iść do przodu. Nie chcę naszemu spojrzeniu odmawiać głębi, chcę jedynie zauważyć, że mimo całego naszego pesymizmu świat trwa nadal, a Stany wciąż się oddalają.