Tak bywa z pisarzami: zdarzenie z dzieciństwa nurtuje ich w dorosłym życiu do tego stopnia, że trzeba nim zająć się bliżej. Jerzy Pietrkiewicz w II RP był świadkiem ekscytacji matki i ciotki nad gazetą, w której opisywano rozprawę sądową mariawitów z Płocka. Dziesięcioletniemu chłopcu umykał sens tego wydarzenia, ale zapamiętał atmosferę sensacji. Tą właśnie kwestią zajął się jako dojrzały twórca.
Pietrkiewicz po wojnie osiadł w Anglii, został się wykładowcą akademickim, tłumaczem polskiej poezji i pisarzem porównywanym z Conradem, może dlatego, że jak on pisał po angielsku. Pod koniec lat 60. przystąpił do pracy nad książką „Upadek trzeciego Adama”, poświęconej sekcie mariawitów. Książka ukazała się w Anglii w 1975 r. i została zauważona przez ważne pisma brytyjskie. W Polsce skwitowano ją recenzją w „Kierunkach”, piśmie stowarzyszenia „Pax”. Pół wieku po pierwodruku otrzymaliśmy polskie tłumaczenie dzieła.
Ruch mariawitów powstał jeszcze w zaborze carskim pod koniec XIX w. Jak to bywa w podobnych przypadkach, ton nadały mu mocne osobowości: Maria Franciszka Kozłowska, nazwana Mateczką, a po jej śmierci Jan Maria Michał Kowalski, późniejszy arcybiskup. O ile Mateczka doznawała objawień prosto z nieba, o tyle Kowalski zadowalał się „zrozumieniami” wynikłymi z lektur Pisma Świętego i wieszczów narodowych. W latach 20. i 30. XX wieku wprowadził w zgromadzeniu szereg reform, m.in. kapłaństwo kobiet, zniesienie tradycyjnej spowiedzi i nade wszystko małżeństwa biskupów i kapłanów z siostrami zakonnymi zgromadzenia. Już wcześniej kontakty mariawitów z Kościołem rzymskokatolickim zostały zerwane, gdyż z polecenia papieża Piusa X obłożono ich klątwą, uznając za heretyków.
Czytaj więcej
Zbrodnie opisane szczegółowo przez Alexa Kaya w książce „Imperium zniszczenia” miały stanowić dopiero preludium masakr, do których dojść miało po wygraniu przez Niemcy II wojny światowej.
Książka Pietrkiewicza dotyka więc materii delikatnej, a jej tematem jest ludzkie błądzenie w poszukiwaniu Boga. Trzeba wiele odwagi i wewnętrznego przekonania, by uzurpować sobie, że Bóg objawia prawdy wiary i przemawia przez nasze słowa i czyny. W podejściu do takich aktów Kościół zachowuje najwyższą ostrożność; po książce Pietrkiewicza łatwiej zrozumieć, dlaczego św. Faustyna miała tyle kłopotów z przebiciem się z komunikatem, który jej zdaniem pochodził od Chrystusa. Zlekceważyć Bożych słów nie wolno, ale gorsze byłoby przypisanie Bogu treści, których nie miał intencji wypowiadać.