Większa jest radość w Królestwie Niebieskim z jednego, porządnego bluźniercy niż ze stu fałszywych wierzących. Słuchanie tych drugich jest jak przebywanie w towarzystwie starzejącej się matrony, w oparach zbyt mocnych perfum i kwaśniejącego oddechu. Wszystko tu jest mdłe i bez wyrazu. Zanim taki dojdzie do tego, o co właściwie mu chodzi, przedrze się przez gęsty las „życzliwych zastrzeżeń” i „ważkich wątpliwości”, dziesięć razy zdążysz usnąć. Bo na koniec tego długiego, erudycyjnego dnia idzie zawsze o to samo, przekazanie słuchaczom i czytelnikom komunikatu: „no dobra, jestem wierzący, ale czy mimo wszystko możecie mnie jednak polubić? Będę grzeczny, obiecuję”.