A z realizacji dokumentu o Alinie Szapocznikow sam pan zrezygnował?
Nie. Zabrali mi ten tytuł i wyznaczyli do jego realizacji moją koleżankę ze szkoły filmowej.
Mieszkał pan w wielu miastach. Dlaczego osiadł pan w Łodzi?
Przez wiele lat była dla mnie miejscem idealnym, ostoją dla takich twórców jak ja. Ponad 30 lat dyrektorem Muzeum Sztuki był Ryszard Stanisławski, który nas, ludzi awangardy, świetnie rozumiał i polecał. Na Uniwersytecie Łódzkim i w Szkole Filmowej wykładał prof. Bolesław Lewicki, znający się doskonale na strukturze filmu. Dzięki jego wykładom stworzyliśmy film analityczny. Do tego szybko zostałem wykładowcą w PWSFTviT. Pensja asystenta była marna, ale i tak każdy chciał tam pracować, bo to była interesująca, międzynarodowa szkoła. Robiliśmy sesje naukowe, produkowaliśmy poza kontrolą profesorów jako Koło Naukowe eksperymentalne filmy w Warsztacie Formy Filmowej. Nasza dość duża grupa artystyczna miała swoje miejsce. W latach 70. jeździliśmy po świecie. Nawiązaliśmy kontakty z awangardą całego zachodniego świata – nawet Japończykami. Utworzyła się świetna międzynarodowa więź wielu artystów progresywnego kina i nowego ruchu wideo. Koledzy reżyserzy byli zazdrośni o naszą popularność, bo kiedy ktoś ciekawy przyjeżdżał do Filmówki, to często wolał oglądać nasz Warsztat Formy Filmowej, a nie tradycyjne reżyserskie etiudy.
Byliście jak czołg?
Kino artystów to całkiem co innego niż kino zawodowych filmowców. Mieliśmy z nimi ogromne zgrzyty, bo oni uprawiali państwowy film kinematograficzny, a my „własne kino” artystów. Konkurowaliśmy, oczywiście, o prestiż, ale docenialiśmy innych, choćby takie ciekawe grupy, jak Łódź Kaliska czy Galeria Działań Maniakalnych z Uniwersytetu Łódzkiego. Wraz z wprowadzeniem stanu wojennego nasza swoboda zakończyła się definitywnie aż do 1989 roku. Ustały kontakty z wszystkimi instytucjami państwowymi. Także z Muzeum Sztuki. W tych kilku latach wykluczony byłem z jakichkolwiek oficjalnych wystaw, wyjazdów zagranicznych, pracy w wytwórniach filmowych czy TVP. Pracę w Szkole Filmowej podjąłem dopiero w 1995 roku. Pozostała tylko twórcza praca własnym sumptem. Stąd te „gnuśne lata” w tytule mojej wystawy.
Nakręcił pan też bardzo smutny film „Widok z mojego okna”, opowiadający o entropii Łodzi na przestrzeni 20 lat, od 1978 r. zaczynając. Optymizmu w nim nie ma…
Łódź jest zarażona przeciętnością, ale mieszka tu z wyboru także wielu ciekawych ludzi, którzy widzą w niej swoje miejsce na ziemi. Prawdą jest, że wszechobecna tu bieda wielu wykończyła i sprowadziła na złe drogi. Ale to miejsce sprzyja skupieniu, wkurwieniu, które pobudza twórczo. W Warszawie wszystko zrobiło się luksusowe, zbyt pobieżne, wykwintne. W Łodzi mogłem robić wszystko w domu, wideo, które wtedy było odkrywaną technologią, nie stawiało mi specjalnych wymagań. Wiele wystaw i projekcji miałem na świecie. Ryszard Waśko, który był w tamtym czasie na stypendium w Berlinie, po powrocie mówił: „Wy to mieliście tu ciekawie, a ja w tym Berlinie usychałem, bo to miasto starców. Miałem piękne mieszkanie, ale nie miałem co robić” (śmiech).
Do tego wspierał was wspomniany dyrektor Muzeum Sztuki Ryszard Stanisławski.
Wtedy, w latach 80., już nie. Wszystko dobrze się układało do roku 1975, kiedy na łamach oficjalnej „Kultury” pojawił się artykuł „Pseudo-awangarda”, który nas zdyskredytował. Zainspirowali go szefowie z Galerii Foksal, którzy tak jak my współpracowali z Muzeum Sztuki. Chcieli mieć wyłączność na awangardowość, a ich zdanie wtedy bardzo się liczyło. Ale warto przypomnieć, że to nie ich, ale nas zabierał na wycieczki po Szkocji Richard Demarco. Byliśmy wtedy bardzo czynnymi multiartystami, a on wybitnym promotorem i znawcą awangardy. Jednak artykuł w „Kulturze” spowodował, że przestaliśmy cieszyć się przychylnością Stanisławskiego, przestał interesować się naszymi pracami. W efekcie straciliśmy wszystko, co do tamtej pory wypracowaliśmy.
Często można zobaczyć taką formę rywalizacji w świecie artystów?
Można. Zobaczyliśmy ją, na przykład, właśnie w Edynburgu, jak dwóch wielkich tuzów – Józef Szajna i Tadeusz Kantor – jawnie okazywali sobie niechęć, nie wchodzili nawet do tego samego budynku. Kiedy miałem zatrzymany paszport, zdarzało się, że koledzy zatajali przede mną zagraniczne wystawy. Kontakty w tym świecie są kluczowe. Eksperci spoza naszego kraju mają wpływ na budowanie pozycji artysty, bowiem nasi nie zawsze wiedzieli, o co nam chodzi. A teraz wcale nie jest inaczej. Niedawno młode artystki zrobiły w Berlinie ambitny przegląd filmów realizowanych przez kobiety. Można tak wybierać i celowo przemilczać, ale w Polsce skrajna awangarda filmowa była już dawno, przecież nie zaczęła się tylko od nich. Napisałem do organizatorek, że tak się nie robi. Nie odpisały.
Które z licznych pól aktywności zawodowej jest dla pana najważniejsze?
Kolekcja, czyli międzynarodowy zbiór prywatnej Galerii Wymiany. Ta Galeria zajmowała się wymianą myśli artystycznej w prezentacjach autorskich, we wszelkiego rodzaju zapisach werbalno-wizualnych. To były dary, które dostawałem od koleżanek i kolegów artystów z całego świata. Obiekty starannie przemyślane, niewielkie, niepiękne, ale reprezentatywne dla ich sposobu myślenia i twórczości. To jest moim zdaniem nie byle co, dlatego ta wyjątkowa kolekcja powędrowała jako dar do Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.
Dlaczego nie została w Łodzi dla Muzeum Sztuki?
Nie było żadnej propozycji od pana dyrektora Jarosława Suchana. W czasie jednego ze spotkań Rady Muzeum, której byłem członkiem, zasugerowałem, żeby miejsce wystaw czasowych stało się rodzajem laboratorium i by pieczę nad nim powierzyć młodemu kuratorowi, potrafiącemu przyciągnąć młodych, bo coraz mniej ich przychodziło. Odrzucone zostały też moje propozycje zakupu filmów z WFO, prezentujących wybitnych polskich poszukujących artystów, a także stworzenia filii Muzeum Sztuki w prywatnym moim mieszkaniu, czyli Galerii Wymiany, wtedy już pracowni – archiwum. A byłoby to przecież przedłużenie kolekcji Władysława Strzemińskiego. W końcu wystąpiłem z Rady Muzeum. Swoje zbiory postanowiłem przekazać do Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Ucieszyli się.
Józef Robakowski (ur. 1939 w Poznaniu) – polski artysta multimedialny, autor filmów, obrazów, instalacji, cyklów fotografii i działań akcyjnych; uczestnik niezależnego ruchu artystycznego w Polsce; pedagog, profesor PWSFTViT w Łodzi