Dlatego, myśląc o problemie uchodźców, należy dla uczciwości intelektualnej oraz moralnej odróżnić – pamiętając, że nie da się ich całkowicie odseparować – uchodźców z pożogi wojennej od migrantów ekonomicznych poszukujących lepszego życia oraz od terrorystów chcących zniszczyć naszą cywilizację.
Mówiąc o terrorystach, trzeba zarazem pamiętać zarówno o tym, że znikoma ich część przybywa wraz z uchodźcami, że sporo z nich ma od dawna unijne paszporty, jak i o tym, że zazwyczaj wzrastają i znajdują oparcie w dzielnicach zamieszkałych przez imigrantów oraz uchodźców. Z kolei mówiąc o imigrantach, trzeba pamiętać zarówno o prawie człowieka do godnego życia i o kryzysie demograficznym w Europie, jak i o zlimitowanych możliwościach socjalnych państw oraz lokalnych społeczności, a także o tym, że imigranci ekonomiczni wcale nie marzą o zamieszkaniu w Polsce, na Węgrzech czy Litwie, ale ich celem są przede wszystkim Niemcy oraz Wielka Brytania.
I – na to zgadzamy się wszyscy – terrorystów należy tropić, ścigać, surowo karać oraz eliminować warunki sprzyjające ich edukacji i rekrutacji. Imigrantom zarobkowym natomiast należy wielkodusznie pomagać, ale wedle możliwości poszczególnych krajów. Stąd wszelkie unijne odgórne ustalenia kwot oraz kar jest szkodliwym, biurokratycznym absurdem, co gorsza, istotnie deformującym najpoważniejszą kwestię – problem uchodźców.
Jak pomagać
W ten sposób powracamy do naszego pytania. Czy istnieje obowiązek pomagania uchodźcom? Mimo złożoności problemu nie mam w tej mierze żadnych wątpliwości. Jestem tego pewien jako chrześcijanin. Są to przecież nasi bracia oraz siostry przemocą pozbawieni ojczyzny i ojcowizny, poranieni duchowo oraz fizycznie, pogrążeni w żałobie po stracie bliskich.
Owszem, ich przyjęcie częstokroć rodzi lokalnie spore problemy. Ale „fakt, że prace apostolskie na rzecz migrantów spotykają się czasem z nieufnością czy wręcz wrogością otoczenia, nie powinien w żadnym przypadku stać się przyczyną rezygnacji z tego dzieła solidarności – powołam się na Jana Pawła II. – Nakaz zawarty w słowach Jezusa: »Byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie« pozostaje całkowicie w mocy w każdych okolicznościach i jest wyzwaniem dla sumienia wszystkich, którzy chcą iść Jego śladami".
Nie mam też tych wątpliwości jako Polak pamiętający o ponad 100 tys. polskich uchodźców z sowieckiej niewoli przyjętych w Persji w 1942 roku, o setkach tysięcy rodaków przyjętych na początku II wojny światowej przez Węgrów oraz Rumunów, a po jej zakończeniu przez przedstawicieli „wolnego świata". Nie mam też wątpliwości jako człowiek, opowiadając się – za Janem Pawłem II – za „globalizacją solidarności". Moje doświadczenie sprzed 30 lat o powszechnej w Europie, obu Amerykach, aż po Australię i Japonię „solidarności z »Solidarnością«", nie pozwala mi sądzić inaczej.
Jeżeli więc odpowiemy pozytywnie na pytanie: czy mamy pomagać uchodźcom, tym bardziej stają przed nami pytania, JAK im powinniśmy pomagać. Czerpiąc swą wiedzę jedynie z drugiej ręki, nie jestem w tej mierze ekspertem. Wiem jednak, że „filozofia leżenia brzuchem do góry" nieuchronnie będzie multiplikowała problemy.
Po pierwsze zatem, powinno się zwiększyć zaangażowanie Europy w miejscach i w otoczeniu konfliktów. Także militarne. Tym bardziej polityczne. Ważne jest też nałożenie ścisłego embarga na sprzedaż broni oraz na kupno ropy od terrorystów. Ale najważniejsze jest zaangażowanie humanitarne: społeczno-edukacjno-charytatywne (woda i żywność, ale też szpitale i szkoły, edukacja obywatelska, wsparcie dla wolontariuszy z Europy, obecność naszych mediów). Mieści się w tym również polityczne i ekonomiczne wsparcie dla państw leżących w pobliżu konfliktów oraz stworzenie systemu parawizowego do UE, a więc europejskiej służby dyplomatycznej wspieranej przez miejscowych pracowników, pozwalającej ocenić na miejscu potrzebę emigracji do Europy.
Po drugie, zaostrzenie kontroli granic oraz konsekwentna walka z gangami przemytników i handlarzami ludźmi.
Po trzecie, ustalenie i przestrzeganie warunków pobytu na emigracji. Jak długi winien to być okres? Jakie są oczekiwania socjalne przybyszów? Dalej, ustalenie zasad sprowadzania osób spokrewnionych, tworzenie możliwości pracy, ustalenie możliwości poruszania po UE, racjonalny plan dyslokacji przybyszów, wspieranie organizacji i wolontariuszy pomagających migrantom. Celem powinno być umożliwienie uchodźcom jak najszybszego powrotu do ojczyzny, a jeżeli to niemożliwe, stworzenie – i wymaganie – programu integracyjnego (nie asymilacji, ta bowiem zawsze musi być całkowicie dobrowolna!).
Deklaracje nie wystarczą
Jeśli ktoś chce zamieszkać w naszym domu, powinien szanować warunki przestrzegane przez jego mieszkańców. Konieczna więc jest znajomość języka oraz kultury danego kraju, szacunek dla praw człowieka i narodowego prawodawstwa, czyli uznanie elementarnych zasad normujących życie wspólnoty politycznej. I wtedy, w sposób nieunikniony, pojawia się skomplikowany problem, zwłaszcza gdy mówimy o radykalnych wersjach islamu, którym jest podstawowe prawo człowieka – wolność wyznawania religii. Dlatego raz jeszcze cofnijmy się do czasu oświecenia.
To bowiem w oświeceniu bogaty i wielowymiarowy świat wiary w Boga, a także w bogów, objęto ogólnikowym terminem „religia", nie próbując analizować różnic zachodzących nie tylko w świecie chrześcijańskim, ale także pomiędzy tak różnymi religiami jak islam oraz judaizm, buddyzm (który raczej jest filozofią), a także szintoizm oraz dżinizm, mitraizm, sikhizm, animizm czy zoroastryzm. To potężne intelektualne uproszczenie połączone z zasadą eliminowania religii z życia publicznego (ideologia laicité) oraz niezłomnym przekonaniem o nieuchronności procesu sekularyzacji, zdawało się eliminować problem wiary w Boga z ludzkich dziejów w duchu filozofii „leżenia brzuchem do góry".
Przypomnę przy okazji, jako przykłady oświeceniowo-unijnej laicité, że w projekcie konstytucji UE (2004) wymieniono rozliczne źródła tożsamości europejskiej, konsekwentnie pomijając chrześcijaństwo, co Bronisław Geremek określił mianem „historycznej ignorancji i represywnej amnezji". Natomiast w traktacie lizbońskim (2009) w wersji angielskiej i francuskiej ze sformułowania „duchowo-religijne dziedzictwo" wyrzucono słowo „religijne". Rzeczywistość jednak coraz bardziej okazuje intelektualne prostactwo oraz fałszywość założeń o nieuchronnym zmierzchu ludzkiej religijności i dążeniu do powszechnej sekularyzacji.
Władza polityczna winna się kierować zasadami sprawiedliwości oraz dobra wspólnego i nie ingerować w struktury żadnej religii, o ile nie narusza ona owych zasad. Nie powinna więc faworyzować żadnej religii, ewentualnie wspomagać je wtedy, gdy popierają one dobro wspólne, oraz domagać się od ich wyznawców przestrzegania pokoju społecznego. Jak przed wiekami sformułował to kanclerz Francji Michel de l'Hôpital: „Nie chodzi o to, która religia jest prawdziwa, lecz jak można żyć pospołu".
Problem w tym, że same deklaracje nie wystarczają. W każdej bowiem religii odnaleźć można pochwały pokoju głoszone przez jej eminentnych wyznawców. Także elementy tolerancji są obecne w rozlicznych świętych tradycjach. Powoływanie się na piękne precedensy nie może być zatem – z punktu widzenia władzy państwowej, która troszczy się o wolność i bezpieczeństwo swoich obywateli – dostatecznym kryterium oceny danej religii. Dlatego też chciałbym podać trzy bardziej uniwersalne kryteria pomagające ocenić, na ile konkretna religia szanuje wolność i sprzyja zachowaniu pokoju.
Po pierwsze, warto zbadać, czy dana religia szanuje wolność sumienia i uznaje wolność religijną za normę, a empiryczną tego miarą jest reakcja na odejście uczestnika danej wspólnoty. Mieści się tu bowiem zarówno modlitwa za utraconego wyznawcę, poprzez różne formy bojkotu apostaty, aż po jego zagrożenie fizyczne i karę śmierci.
Po drugie, należy ustalić, czy w strukturę danej religii wpisana jest separacja władzy politycznej i religijnej (a więc i uznanie istnienia rozłącznych porządków prawnych – świeckiego i religijnego). Połączenie obu władz zagraża bowiem strukturalnym używaniem polityki do osiągania celów religijnych oraz religii do celów politycznych.
Po trzecie, trzeba rozważyć, czy dana religia ma potencjał ideologiczny, to znaczy, czy w swojej doktrynie zawiera konkretny, uszczegółowiony projekt życia wspólnoty i nakaz jego całościowej realizacji w życiu społecznym. Wtedy bowiem istnieje realna pokusa, przynajmniej pośród jej skrajnych wyznawców przyśpieszyć realizację owego projektu, sięgając po przymus, także po akty terroru.
Z punktu widzenia społeczeństw ceniących zarówno swoje bezpieczeństwo, jak i wolność, są to racjonalne kryteria sprawiedliwie dystyngujące wszelkie religie oraz wyznania. I każde państwo ma prawo oraz obowiązek, by – w imię dobra wspólnego – domagać się przestrzegania powyższych zasad i bronić się przed ich nadużyciem.
Wolność i bezpieczeństwo podlegają duchowej zasadzie Heisenberga. Im bardziej koncentrujemy się na wolności, tym bardziej rozmywa się nasze bezpieczeństwo, a koncentracja na bezpieczeństwie prowadzi do tego, że coraz „słabiej oznaczona" jest nasza wolność. Obrona wolności nieuchronnie dokonuje się kosztem bezpieczeństwa.
Aby więc podjąć ryzyko obrony wolności, nie może ona być pojęciem jałowym, pustą indywidualną swobodą. Nie wystarczą chwytliwe hasła: „make love not war" i „zabrania się zabraniać". Wtedy zawsze zwycięży logika wymyślanych ad hoc formuł w rodzaju: nie będziemy umierać za Gdańsk czy też: better red than dead – zatryumfuje logika kapitulacji wolności.
W życiu społecznym muszą więc istnieć wartości, które wolności nadają znaczenie, czynią ją wolnością usensownioną. To właśnie takie wartości, przekraczając dialektykę wolności i bezpieczeństwa, konstytuują nas jako wspólnotę. Wszelkie bowiem formy życia wspólnotowego, w przeciwieństwie do zrzeszeń, stowarzyszeń czy porozumień, tworzą pospołu wyznawane wartości. I to wartości niekoniunkturalne, a więc takie, których gotowi jesteśmy bronić, nawet gdy naruszone zostaje nasze bezpieczeństwo.
Czy Europa kierująca się filozofią „leżenia do góry brzuchem" wyznaje jakieś wartości, dla których jest gotowa wystawić na szwank swoje bezpieczeństwo?
Christianitas, oświecenie i postmodernizm
Odpowiedź – jak sądzę – jest negatywna. Po pierwsze, dominujący dziś w kulturze Europy postmodernizm konsekwentnie relatywizuje wszystkie wartości. Wszystkie wartości są bowiem jedynie mniej lub bardziej akcydentalnymi produktami danej kultury, a wszystkie kultury są równe. Czy jednak znajdzie się ktoś, kto będzie umierał za przypadkowe twory przypadkowej kultury? Śmiem wątpić...
Po drugie, owe trzy warstwy: Christianitas, oświecenie i postmodernizm, które składają się na kulturę Europy, są zarazem z sobą w konflikcie i dążą do wzajemnego osłabienia. Jeżeli jednak jest prawdą, iż rdzeniem wielowymiarowej europejskiej tożsamości jest kultura chrześcijańska oraz że ta prawda jest od 300 lat po dziś dzień co najmniej ignorowana, a znacznie częściej zwalczana, to z punktu widzenia medycyny jest to przykład choroby autoimmunologicznej, w której organizm atakuje samego siebie. Z punktu widzenia psychiatrii jest to przypadek konfliktu tożsamości, DID – dissociative identity disorder, w którym ta sama osoba posiada parę całkowicie odrębnych tożsamości. Co gorsza, w przypadku Europy są one w głębokim konflikcie. Dlatego Europa nie jest dziś świadoma ani kim jest, ani jakie cele jej przyświecają. A nie posiadając swojej tożsamości, mimo napierających zewsząd wyzwań, nie wie ani czego winna bronić, ani też do czego powinna dążyć.
Dlatego problem uchodźców w Europie tylko wtórnie jest problemem uchodźców. Przede wszystkim jest dziś problemem Europy.
Czy istnieje rozwiązanie tego problemu? Nikt tego nie wie. Przed ponad 30 laty Jan Paweł II stosował wobec Starego Kontynentu pedagogikę nadziei: „Kieruję do ciebie, stara Europo, wołanie pełne miłości: Odnajdź siebie samą! Bądź sobą! Odkryj swoje początki. Tchnij życie w swoje korzenie. Tchnij życie w te autentyczne wartości, które sprawiały, że twoje dzieje były pełne chwały, a twoja obecność na innych kontynentach dobroczynna. Odbuduj swoją jedność duchową w klimacie pełnego szacunku dla innych religii i dla prawdziwych swobód. Oddaj cesarzowi to, co cesarskie, Bogu zaś to, co Boskie. Nie chełp się swoimi podbojami, pomna na ich możliwe negatywne konsekwencje. Nie zniechęcaj się z powodu zmniejszania się twojego znaczenia w świecie czy też z powodu kryzysów społecznych i kulturalnych, które cię dotykają. Możesz jeszcze być latarnią cywilizacji i bodźcem postępu dla świata". (Santiago de Compostela, 9 XI 1982 r.)
Wrażenie zmęczenia
Rok temu jego następca Franciszek w Parlamencie Europejskim był już wyłącznie pesymistą w ocenie kondycji Europy: „Można zauważyć, że w ostatnich latach, obok procesu rozszerzania Unii Europejskiej, rośnie nieufność obywateli do instytucji uznawanych za odległe, zajmujące się ustanawianiem przepisów postrzeganych jako dalekie od wrażliwości poszczególnych narodów, jeśli nie wręcz szkodliwe. Z wielu stron wyłania się ogólne wrażenie zmęczenia, starzenia się Europy będącej babcią, która nie jest już płodna i nie tętni życiem. Z tego względu wydaje się, że wielkie ideały, które inspirowały Europę, straciły siłę przyciągania, zostały zastąpione przez biurokratyczne, techniczne mechanizmy swoich instytucji".
Nie wiem, czy uda się jeszcze wskrzesić nadzieję papieża z Polski, czy też zwycięży pesymizm Franciszka. Jedno jednak jest pewne: czas leżenia brzuchem do góry skończył się bezpowrotnie.
Autor jest fizykiem, teologiem i filozofem. W latach 1973–1981 związany z opozycją demokratyczną. W 1981 roku wstąpił do zakonu. W latach 1998–2006 był prowincjałem Polskiej Prowincji Dominikanów, a w latach 2007–2010 dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku. Powyższy tekst jest poszerzoną wersją wystąpienia o. Macieja Zięby na konferencji REFUGEES – Europe at the Crossroads zorganizowanej przez Węgierski PEN Club w Budapeszcie 9 maja 2016 r.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95