Ogromna większość wygnańców, jak opisał to niedawno na stronach „Armii Andersa" Norman Davies, rychło podążyła naprzeciw kolejnym wojennym trudom, do obozów wojskowych w Iraku i w Palestynie, a wkrótce potem – na front włoski.
W Iranie (przez Polaków uporczywie nazywanym Persją, prawem kilkuwiekowej tradycji, choć wbrew obowiązującej od 1924 r. nomenklaturze dyplomatycznej) pozostały kobiety i najmłodsze dzieci, inwalidzi, dogorywający weterani Kołymy, garść zbyt starych lub zbyt niepoprawnych politycznie oficerów, trochę formacji tyłowych i urzędniczych. W polskich narracjach czasu wojny Iran pozostaje więc niejako za mgłą: we wspomnieniach łagierników zwykle wyraziście opisana jest radość na widok redy portu Pahlawi, urzeczenie obfitością fig i melonów, frazy o „gościnności tubylców" niczym z broszury Orbisu – a potem już namioty rozbite na pustyni irackiej i dokuczliwy wiatr.
W literaturze zachowały się przejmujące wspomnienia polskich dzieci z Indii, z Afryki, z Nowej Zelandii – Iran nie doczekał się chyba podobnej legendy, z jednym, wybitnym wyjątkiem – „Wielbłądem na stepie" tragicznie zmarłego Jerzego Krzysztonia. Ta osnuta na wspomnieniach powieść, wydana w gierkowskim PRL, z jednej strony musiała lawirować między zapisami cenzury, z drugiej zaś opisuje świat z perspektywy zranionego, nadwrażliwego dziecka i w rezultacie również na jej kartach Persja czasów wojny rysuje się cokolwiek baśniowo i mgliście. Skąd ci żołnierze? W jakich śniegach zmarł ojciec? Dlaczego do Polski jest tak daleko?
Zapomniany rozdział przeszłości przypominają wspomnienia nestora polskiej iranistyki profesora Franciszka Machalskiego, wydane staraniem jego uczniów. Blisko 40-letni wówczas filolog, przed wojną nauczyciel gimnazjalny w Tarnopolu, prosto z celi w Wierchnieuralsku trafił do swojej wymarzonej Persji. Początkowo, jak większość, zabawił tam krótko, kiedy jednak, już w Palestynie, dowiedziano się o jego znajomości egzotycznego języka, starszy strzelec został oddelegowany do Teheranu i Isfahanu, by prowadzić polskie szkoły i wspomagać pracę misji dyplomatycznej.
Dobrze się stało. Mimo pasji do skautingu (harcmistrz Machalski nie zrezygnował z prowadzenia drużyn również w Palestynie i Teheranie!) na zachowanych zdjęciach widać cywila, na którym marynarka wykładowcy leży zdecydowanie lepiej niż zbyt wysoko podciągnięte mundurowe szorty.