Chłopak się wzbrania.
– Mam dość tej gnojówy. Zapier... przez cały dzień, zawroty głowy już mam od tego zapachu. Jeszcze tutaj jak mnie walnie...
Kotański: – Zaraz to zrobimy i będziemy siedzieli w tym gnoju tutaj, a kto nie będzie siedział, to się momentalnie może wypisać. Więc kto pójdzie po gnój? Nikt nie pójdzie po gnój? Dobra, to ja pójdę.
Wstaje. Po chwili wraca. Słychać szczęk stawianego wiadra. – Proszę. Kto wylewa pierwszy? Teraz wam śmierdzi wszystkim? To jutro, normalnie, będzie to wszystko w zupie!
Zapada kompletna cisza. Nikt się nie śmieje. – I tak będziemy sobie to robili codziennie. Aż do skutku. Aż się wreszcie coś przestawi w waszych łbach. Aż wreszcie poczujecie, co jest tutaj prawdą, a co fałszem. Jeszcze komuś chce się rzygać?
Koterski doskonale przypomina sobie tę scenę.
– Pamiętam, jak to wszystko buchnęło przy naszych lampach, kiedy wywalił ten gnój, prosto spod świń, na taki niski stół, na ten biały obrus. Smród niewyobrażalny. I tylko było słychać trzaskanie drzwi, jak dziewczyny wypadają rzygać. Może gdyby kto inny to powtórzył, to by się ośmieszył, a u niego to grało. To było po to, żeby przypomnieć o potrzebie pokory. (...)
Ostrzeżenie mocno na wyrost
Działa w ramach systemu, korzystając ze wszystkich tego dobrodziejstw, choć stara się puszczać oko do zwolenników opozycji antykomunistycznej i sprawiać wrażenie człowieka, który siedzi okrakiem na barykadzie. „W 1980 roku byłem aktywnym uczestnikiem założycielskiego zebrania Solidarności w Garwolinie. To, co głosiła wówczas Solidarność, było mi bardzo bliskie od strony ideowej. Zresztą tak właśnie działałem. Nie miałem więc poczucia, że do tej pory nie wolno mi było mówić i dopiero Sierpień otworzył mi usta. Nie potrafiłem z takim żarem, jak leczyłem narkomanów, włączyć się w wydarzenia polityczne" – pisze.
Kiedy uważa to za potrzebne, odwołuje się do uczuć religijnych; na festiwalu w Jarocinie ostentacyjnie bierze udział we mszy i podczas swojego wystąpienia podkreśla związki Monaru z Kościołem. Z drugiej strony wykorzystuje osobiste relacje z generałem Wojciechem Jaruzelskim, które łączą obu panów przynajmniej od momentu, kiedy terapeuta ostrzegł najważniejszą osobę w państwie, że jego córka jest zagrożona narkomanią. Monika Jaruzelska datuje to wydarzenie na rok 1983 lub 1984, a ostrzeżenie – jak zaznacza – było mocno na wyrost. Dla niej był to czas studenckiego życia, bogatego w wydarzenia towarzyskie.
– Ojciec był wtedy premierem, pamiętam, że zadzwonił i stwierdził, że chce ze mną porozmawiać. Przyjechałam do Urzędu Rady Ministrów i ojciec powiedział, że widział się z Markiem Kotańskim, który opowiadał mu o problemie narkomanii wśród młodzieży – wspomina Jaruzelska. „Panie generale, chcę powiedzieć, że ten problem dotyczy też pana córki" – miał podczas tej rozmowy stwierdzić Kotan.
– Chodziło o moje „występy" w Dębkach, z tym że z mojej strony nie były to akurat ekscesy narkotykowe, tylko alkoholowe, więc aż się żachnęłam – i na ojca, i na Marka Kotańskiego. No bo jak to – poważny człowiek, a wymyśla takie historie, i ty jeszcze w to wierzysz... Powinien się wstydzić jako ojciec, że od osób trzecich słyszy o córce, że jest narkomanką, i musi to sprawdzić – relacjonuje córka generała. Według niej Kotański po prostu zmyślił historię o narkotykach, prawdopodobnie po to, żeby bardziej zainteresować Jaruzelskiego problemem narkomanii i zyskać jego przychylność dla Monaru. (...)
AIDS spłynie Wilgą przez Garwolin aż do Wisły
Coraz gorszy odbiór społeczny, nieudany start w wyborach, niepokojące wyniki kontroli – kto wie, jak w tych warunkach potoczyłaby się dalej kariera Marka Kotańskiego, gdyby na horyzoncie nie pojawił się nowy temat, który założyciel Monaru podjął z całym zaangażowaniem. Temat niosący ze sobą taki ładunek emocji, że już wkrótce dotychczasowe sukcesy i potknięcia Kotana miały zejść na dalszy plan (...)
Pierwszych 12 przypadków zakażeń wirusem HIV wykryto w Polsce w 1985 r. (cztery lata po rozpoznaniu w USA nowej choroby atakującej układ odpornościowy). (...) Marek Kotański zasłynie jako orędownik tolerancji, obrońca prawa nosicieli wirusa HIV i chorych na AIDS do godnego życia; uczyni wiele dla edukacji społeczeństwa – ale kiedy do ośrodków Monaru trafiają pierwsi narkomani z wirusem HIV, nawet kadra stowarzyszenia nie jest pewna, jak z nimi postępować. (...)
W marcu 1990 r. wśród mieszkańców Głoskowa rozchodzi się wieść, że w miejscowym ośrodku Monaru zamieszkali nosiciele wirusa HIV. Podobnie jak w Kawęczynie, w okolicy wybucha histeria. Chłopi za pomocą furmanek i przyczep do ciągników blokują drogę do ośrodka, piszą petycję w proteście przeciwko obecności zakażonych: „nikt na czele z panem Kotańskim nie zagwarantuje nam, że nasze dzieci w drodze do szkoły będą bezpieczne". Organizatorzy protestu rozsiewają plotki: o strzykawkach walających się wokół ośrodka, o tym, że AIDS spłynie Wilgą przez Garwolin aż do Wisły...
Przełomu nie przynosi sześciogodzinne spotkanie Kotańskiego z protestującymi, w obecności przedstawicieli władz gminy i Ministerstwa Zdrowia. Mieszkańcy Głoskowa nie przyjmują argumentów, domagają się wyrzucenia narkomanów z dworku, wpychają do rowu poloneza Kotańskiego.
Elżbieta Zielińska wspomina ten okres jako najtrudniejszy w blisko 40-letniej historii ośrodka w Głoskowie.
– Zadrutowali nam bramę drutem kolczastym, ustawili barykadę, tak że nie mogliśmy dostać się do ośrodka, musieliśmy przechodzić polami od tyłu. Wrzucali na nasz teren jakieś podpalone kukły. Skandowali, że mamy się wynosić, że nie chcą AIDS. Lokalni prowodyrzy przywozili im piwo i kiełbasę, zagrzewali do walki. Podejrzewaliśmy, że ktoś wietrzy w tym swój interes, że jak się nas stąd pozbędą, to zrobią tu sobie coś innego. Gdyby im się udało, odzyskaliby dworek i parę hektarów ziemi. Oblężenie trwało dość długo – opowiada.
Nocą z 19 na 20 marca ośrodek zostaje kompletnie zablokowany. Protestujący rozpalają wokół dworku ogniska. Nie ma mowy o tym, aby wyjść lub wejść na teren placówki, dowieźć jedzenie...
„Ja myślałam, że to już wojna. Byliśmy kompletnie osaczeni. Obydwa telefony od tygodnia odcięte" – relacjonuje dziennikarzowi pielęgniarka z ośrodka.
Mieszkańcy odpuszczają po zapewnieniu ze strony biskupa Alojzego Orszulika, który włączył się w mediację, że w Głoskowie nie będzie AIDS, a ośrodek znajdzie się pod kontrolą lekarza wojewódzkiego. (...)
Po kilku miesiącach podobny scenariusz protestu powtarza się w ośrodku Monaru w Rybienku pod Wyszkowem. Tu jednak protestujący przeciw obecności nosicieli wirusa HIV nie poprzestają na blokowaniu drogi i wznoszeniu haseł. Na Kotańskiego czekają z kijami, grabiami i kamieniami. „Spier... stąd! Spalić ich, zrównać to z ziemią!" – krzyczą pod adresem trzech nosicieli sprowadzonych przez niego do ośrodka.
„Jak zwykle wszedłem w tłum i zacząłem spokojnie tłumaczyć: Ludzie, pozwólcie nam być. Jesteśmy normalnymi pacjentami! – »Zaraza, która zniszczy nasze dzieci i nas!« – otrzymałem w odpowiedzi. Jeden z mężczyzn popchnął mnie, a drugi, wykorzystując tę sytuację, uderzył mnie z całej siły pięścią w twarz. Kopnięto mnie i powiedziano: »Masz, skur..., trzy minuty na opuszczenie tego domu. Razem z twoimi śmieciami-pacjentami«. W tej sytuacji pojechałem na policję, prosząc o pomoc i ochronę. Radiowóz przyjechał natychmiast, ale obecność policjantów wcale nie osłabiła agresji tłumu. W szpalerze lżących nas ludzi zostaliśmy załadowani do policyjnej karetki i poprosiłem, aby nas odwieźli do Warszawy, na Hożą" – opowiadał Kotan po zajściu, do którego doszło 8 listopada 1990 r.
Jak zwykle atmosferę podgrzewają relacje telewizyjne. Ich wpływ na nastroje mieszkańców podkreśla miejscowy proboszcz: „Jak były już takie rozruchy, to wszystko pokazywali. Mieszkańcy nauczeni doświadczeniem, że tam (w Głoskowie) udało się wyrzucić chorych, skorzystali z przykładu".
Fragment książki Przemysława Bogusza „Kotan. Czy mnie kochasz?", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Trzecia Strona. Autor jest byłym pracownikiem Monaru. To pierwsza biografia Marka Kotańskiego na polskim rynku. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95