Filip Memches: Dlaczego nie jestem konserwatystą?

Przyglądając się polskim sporom politycznym, nieraz przyłapuję się na tym, że kibicuję ludziom, z którymi w najważniejszych kwestiach jest mi nie po drodze. A chodzi o szeroko pojętą prawicę.

Aktualizacja: 15.01.2017 09:45 Publikacja: 13.01.2017 00:00

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

I nie mam bynajmniej na myśli jakiejś jednej konkretnej partii, bo ów desygnat okazuje się na tyle pojemny, że obejmuje nawet polityków należących do formacji, które się wzajemnie zwalczają.

W Polsce za prawicę uchodzi rzecz jasna obóz „dobrej zmiany". Szermuje on hasłami bogoojczyźnianymi i odwołuje się do solidaryzmu społecznego. Retorycznie w sprawach socjalnych epatuje radykalizmem, który może się kojarzyć bardziej z klasowymi resentymentami o charakterze lewicowym niż prawicowym strzeżeniem tradycyjnych wartości.

Po przeciwnej stronie barykady mamy z kolei ideowo zróżnicowaną masę, ale jest w niej pewna mniejszość ludzi przedstawiających się jako konserwatyści. Ich credo sprowadza się do kultu „zdrowego rozsądku" i niechęci wobec wszelkich radykalnych przeobrażeń.

Dla mnie natomiast najważniejszym punktem odniesienia, jeśli chodzi o politykę, jest stanowisko Kościoła katolickiego, i to w interpretacji, do której przylgnęło miano „mesjanizm polski". Przyjmując tę perspektywę, uważam, że dla katolika podstawowym celem aktywności w polityce powinno być Królestwo Boże na ziemi.

Nie chodzi tu o wdrażanie jakiejś moralistycznej utopii, lecz o kształtowanie wspólnoty politycznej, w której naczelną wartością będzie ludzka godność. To znacznie bardziej ambitny cel niż prawicowa obrona ludzkiej natury przed zakusami inżynierów społecznych. Nie jest nim więc Polska mlekiem i miodem płynąca (choć może być do niego środkiem), lecz zbawienie ludzkości z doniosłym udziałem narodu polskiego. Ludzka godność nie oznacza prawa do wolności (a właściwie swawoli) zgodnie z hasłem: „Róbta, co chceta", ale warunki do pracy jako działania twórczego (nie mechanicznego), do mężnego pokonywania trudów, do duchowego wzrastania, którego jednym z wymiarów jest wzajemne niesienie brzemion.

Czy zatem szeroko pojęta prawica jest sojusznikiem Kościoła? Tylko przygodnie, kiedy trzeba choćby bronić normalnej rodziny przed ruchami LGBTQ.

Dla obozu „dobrej zmiany" poczucie dumy narodowej stanowi coś ważniejszego od krytycznego myślenia, a co za tym też idzie – od nawrócenia, które przecież dla każdego katolika jest zadaniem na całe życie, więc w tym przypadku nieraz zdarza się, że „patriotyczna", plemienna, z ducha pogańska mitologia góruje nad Ewangelią.

Z kolei dla konserwatystów opowiadających się po stronie establishmentu III RP priorytetem są interesy warszawskich i krakowskich salonów. I wtedy okazuje się, że konserwatyzm u tych osób przejawia się głównie w politycznie nic nieznaczącym upodobaniu do arystokratycznych manier, a nie chadzaniu pod prąd potężnym grupom oligarchicznym, finansującym kulturową rewolucję nowej lewicy. W chwilach sprawdzianu ludzie tacy gotowi są poprzeć rozwiązania, które oprotestowuje Kościół: a to genderystowską „konwencję antyprzemocową", a to ustawę promującą in vitro.

Sprawa byłaby prosta, gdyby chodziło wyłącznie z jednej strony o polityczną instrumentalizację katolicyzmu, z drugiej zaś o zwykłą bezideowość chowaną za fasadą konserwatywnego stylu bycia.

Zasadniczy problem tkwi w tym, co dla kogo jest najcenniejsze. Obóz „dobrej zmiany" chce „Polski solidarnej", konserwatyści z przeciwnej strony barykady – „Polski racjonalnej". To są jednak cele minimalistyczne wobec Królestwa Bożego na ziemi, a więc wyzwania, z którym mierzyli się polscy mesjaniści, a którego obecnie polscy politycy podejmować nie chcą.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

I nie mam bynajmniej na myśli jakiejś jednej konkretnej partii, bo ów desygnat okazuje się na tyle pojemny, że obejmuje nawet polityków należących do formacji, które się wzajemnie zwalczają.

W Polsce za prawicę uchodzi rzecz jasna obóz „dobrej zmiany". Szermuje on hasłami bogoojczyźnianymi i odwołuje się do solidaryzmu społecznego. Retorycznie w sprawach socjalnych epatuje radykalizmem, który może się kojarzyć bardziej z klasowymi resentymentami o charakterze lewicowym niż prawicowym strzeżeniem tradycyjnych wartości.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów