Jeden z widzów opisywał później to wydarzenie: „Kocie piski i syki powitały pierwsze tony, a potem wybuchła istna burza wrzasków kontrowana głośnymi oklaskami. Toczyliśmy wojnę o sztukę (niektórzy z nas uważali, że to jest sztuka, inni, że nie). Około czterdziestu protestujących wyprowadzono z teatru, lecz to nie uspokoiło zamieszania".
W czasie spektaklu miało być tak głośno, że tancerze nie słyszeli muzyki. Wacław Niżyński, autor choreografii do „Święta wiosny", musiał zza sceny instruować tancerzy, który fragment utworu jest aktualnie wykonywany. Publiczność podzieliła się według kryterium klasowego. Biedniejsi i młodsi widzowie próbowali zaklaskać piski i okrzyki bogatszej części publiczności. Pewna dama zawołała: „W całym moim 60-letnim życiu nikt mnie tak nie obraził!". Odpowiedział jej okrzyk: „Zamknijcie się, suki z seizieme! (dzielnicy Paryża zamieszkanej przez burżuazję)". Dwóch innych mężczyzn w tym samym czasie ustalało już czas i miejsce pojedynku.
Strawiński skomponował utwór, który swoją gwałtownością, rytmem i „kultem niewłaściwej nuty", jak określił to jeden z krytyków, zrywał z całą muzyczną tradycją. Jak powiedział wybitny dyrygent Leonard Bernstein, „Święto wiosny" z hukiem zatrzasnęło muzyczne drzwi przeszłości. Utwór Strawińskiego stał się punktem odniesienia dla innych kompozytorów, inspirował Belę Bartoka, Maurice'a Ravela czy Karola Szymanowskiego. Thomas Stearns Eliot przyznawał, że gdyby nie usłyszał „Święta wiosny", nie napisałby „Ziemi jałowej", jednego z największych poematów w historii literatury. Modris Eksteins w książce „Święto wiosny. Wielka wojna i narodziny nowego wieku" twierdzi wręcz, że balet do muzyki Strawińskiego miał tak ogromny wpływ na mentalność ówczesnego społeczeństwa, że stał się jedną z przyczyn wybuchu I wojny światowej.
Ta historia pokazuje, że skandal jest nieodłącznym elementem sztuki. Znakiem, że twórca wyprzedził swoją epokę. Drugą stroną tego medalu jest fakt, że gdyby Strawińskiemu chodziło jedynie o sprowokowanie publiczności, po kilku tygodniach o jego utworze pamiętałby tylko on sam i kilku smutnych kronikarzy kulturalnych nowinek. Dlatego właśnie nie potrafię się jakoś specjalnie przejąć „Klątwą" Olivera Frljicia. To przedstawienie jest wydarzeniem politycznym, nie kulturalny, i jako takie nie zapisze się na dłużej w naszej pamięci. Skandal, który w przypadku Strawińskiego był dowodem wielkości, tutaj jest tylko histeryczną próbą zwrócenia na siebie uwagi.
„Klątwa" jest jednak okazją do rozmowy na temat relacji między teatrem a polityką. Kilka miesięcy temu dużą popularnością cieszył się serial TVP „Artyści". Przesłanie tej produkcji zawiera się już w „czołówce" serialu. Słyszymy w niej fragmenty wypowiedzi Leszka Balcerowicza („jeżeli coś się nazwie publicznym, to znaczy, że szmal z budżetu się należy"), Władysława Gomułki („Dziady" w inscenizacji Dejmka zostały zdjęte ze sceny Teatru Narodowego) i Witolda Lutosławskiego („Najwyższym celem sztuki jest piękno"). „Artyści" opowiadają o konflikcie sztuki z polityką. O bezdusznych urzędnikach, którzy nie chcą dawać pieniędzy na nierentowny przedsięwzięcie, jakim jest teatr. O tym, że rządzący nie rozumieją kultury i nie chcą jej wspierać.