Tu miał być Twój ulubiony program" – takie plansze emitowało w środę 10 lutego kilkadziesiąt kanałów telewizyjnych. Stacje radiowe puszczały zapętlone komunikaty, a portale internetowe ukryły swoje treści. Akcja „Media bez wyboru", będąca protestem przeciw rządowym planom nowego podatku od reklam, zjednoczyła branżę jak nigdy. Jednak nie włączyła się w to TVP. Wręcz przeciwnie, państwowy nadawca wykorzystał protest do ostrego ataku na komercyjną konkurencję. – Chciałbym powiedzieć z pewnym sarkazmem, że to, że niektóre media są wyłączone, to tylko lepiej dla Polski i Polaków, bo mają dostęp do wyłącznie rzetelnej informacji – perorował na antenie TVP Info dyżurny ekspert tej stacji Miłosz Manasterski. A z tzw. pasków można było się dowiedzieć, że „koncerny medialne nie chcą dzielić się z Polakami swoimi wielomilionowymi zyskami".
Postawa TVP nie dziwi Juliusza Brauna, opozycyjnego członka Rady Mediów Narodowych. – Kilkadziesiąt milionów złotych nowego podatku to odczuwalna kwota nawet w budżecie dużego koncernu – mówi. Jego zdaniem nowa danina obliczona jest na wzmocnienie pozycji TVP, hojnie zasilanej środkami z budżetu. A w ślad za tym znów w górę może pójść pozycja Jacka Kurskiego. Ten ostatni już teraz należy do najpotężniejszych graczy w obozie władzy. Jako szef TVP ma wręcz nieograniczoną możliwość kreowania wizerunku każdego polityka PiS. A co najważniejsze, ma też stały dostęp do ucha prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
Błyskotliwa kariera Kurskiego może zaskakiwać, bo jeszcze na początku 2015 r., na kilka miesięcy przed objęciem posady w telewizji, wydawał się politykiem skończonym. Przez media opisywany był jako bumelant, który z powodu licznych ekscesów drogowych sprawia stałe zagrożenie dla siebie i dla otoczenia.
Ciężka noga posła
Jeśli można wskazać jakąś datę, od której zaczął się stopniowy dryf Kurskiego ku politycznemu marginesowi, to prawdopodobnie jest nią 5 listopada 2008 r. Tego dnia gdański Port Lotniczy im. Lecha Wałęsy spowiła gęsta mgła. Wśród oczekujących na lot do Warszawy był poseł PiS Jacek Kurski. – Blisko osiem godzin czekałem na samolot, w końcu zdenerwowany przekładaniem lotów wsiadłem w samochód, żeby dostać się do Warszawy – opowiadał.
W drodze do stolicy dość szybo natknął się na policyjny konwój, do którego się doczepił. Wyjaśniał później, że myślał, iż auta wyposażone w koguty przewożą jakiegoś ważnego polityka. Prawda była inna. Konwój wiózł przestępców. Eskorta, przestraszona tym, że może być to próba ich odbicia, wezwała posiłki. W okolicy Ostródy drogówka ustawiła blokadę, a Kurski na widok uzbrojonych policjantów zatrzymał się i pokazał legitymację poselską. Mandatu nie dostał. W zamian wpłacił 500 zł na konto jednej z fundacji na rzecz ofiar wypadków.