Gdyby Marcel Proust przyszedł na świat sto lat później jako Anglik, prawdopodobnie pisałby tak jak St Aubyn. Autor pięciotomowego cyklu powieściowego „Patrick Melrose", którego trzy pierwsze części ukazują się właśnie po polsku, wspaniale łączy bowiem zjadliwą ironię angielskich wyższych sfer spod znaku Oscara Wilde'a i „Powrotu do Brideshead" Evelyna Waugha z wciągającym, świetnie napisanym portretem społeczeństwa.
Do niedawna Anglik pozostawał raczej autorem dla wtajemniczonych. Wprawdzie w 2006 r. nominowano go do najważniejszej angielskiej nagrody literackiej, czyli Bookera, a rok później otrzymał prestiżową Prix Femina Étranger (wśród zwycięzców niemal same znakomitości, począwszy od noblisty J.M. Coetzee'ego i Amosa Oza, przez Javiera Mariasa i Antonia Munoza Molinę, na świetnym Libańczyku Rabihu Alameddine skończywszy), ale dopiero planowana ekranizacja „Patricka Melrose'a" z najbardziej rozchwytywanym dziś brytyjskim aktorem Benedictem Cumberbatchem w tytułowej roli sprawiła, że zrobiło się o nim głośno także poza anglojęzycznym światkiem literackim.
Sam Edward St Aubyn jest członkiem White's, najstarszego klubu dla dżentelmenów w Londynie. Uczęszczał do prestiżowej Westminster School, gdzie w wieku 16 lat uzależnił się od heroiny, następnie zaś studiował filologię angielską w oksfordzkim Keble College. Jego ojciec, z wykształcenia lekarz, był wydziedziczonym psychopatą, który w życiu uczciwie przepracował może kilka miesięcy, lubował się za to w dręczeniu całego najbliższego otoczenia, matka zaś pochodziła z bogatego rodu amerykańskich przemysłowców i latami dawała dręczyć zarówno siebie, jak i syna. W dzieciństwie Edward mieszkał głównie we Francji, która do dziś jest jego domem rodzinnym i krainą niezbyt sielskiego dzieciństwa. Tam też, w miejscowości Lacoste, zaczyna się pierwszy tom cyklu zatytułowany „Nic takiego".
Więcej niż autoterapia
St Aubyn nie ukrywa, że jego powieści – włącznie z subtelnie opisanym gwałtem, jakiego David Melrose dopuszcza się na pięcioletnim Patricku – mają charakter autobiograficzny. Niewątpliwie stanowią one także formę terapii. Droga Patricka do wolności przez nienawiść do ojca, autodestrukcyjne uzależnienie od narkotyków i powrót do społeczeństwa to zarazem droga samego Edwarda. Ale błędem byłoby sprowadzanie „Patricka Melrose'a" wyłącznie do dramatycznego świadectwa przetrąconego życia, z którym autor próbuje się w książkach autoterapeutycznie uporać. Może i psychoanaliza wraz z pisaniem uratowały St Aubyna, ale bez kontekstu biograficznego jego powieści bronią się co najmniej równie dobrze. Poza tym angielski pisarz od samego początku traktował literaturę najzupełniej poważnie, i to nie jako przestrzeń pamiętnikarsko-terapeutyczną, lecz platformę do sukcesu.
O tym, że miał wszelkie predyspozycje, by go odnieść, przekonują już pierwsze strony „Nic takiego", na których narrator sygnalizuje ojcowskie okrucieństwo, przedstawiając 60-letniego Davida, który z sadystyczną przyjemnością unicestwia mrówki strumieniem wody ze szlaucha. Po chwili trafiamy na zmysłowy, sugestywny „smak zimnej, oleistej wódki w ustach", absurdalnie trafne, typowo Aubynowskie porównanie: „dla Eleanor jej samochód był jak konsulat w obcym mieście i szła w jego stronę śpiesznym krokiem okradzionego turysty", a wreszcie – już dalej – na uderzająco poetycką frazę: „Gdy w cylindrze zapłonął krwawy kwiat maku, wstrzyknął roztwór".