Starożytni żeglarze nie cierpieli na awitaminozy jakiegokolwiek typu. Nawigowali za dnia, nie licząc przypadków, gdy żywioły nie pozwalały im przybić do brzegu lub zakotwiczyć w bezpiecznej zatoce. Co kilka dni mieli okazję zaopatrywać się w świeże owoce i mięso.
Najstarszy znany opis szkorbutu zawiera egipski papirus Ebersa sprzed 3500 lat. Także grecki lekarz Hipokrates (460–370 r. p.n.e.), a po nim Pliniusz Starszy (23–79 n.e.) opisali objawy tej choroby, ale były to raczej popisy ich erudycji, odnosili się do choroby nieznanej, wyjątkowej, niespotykanej. W starożytności ze szkorbutem zetknął się tylko Pyteasz. W 310 r. p.n.e. wyruszył z Marsylii i skierował się na wody okalające Europę od północy. Wyprawa była długa, zobaczył zorzę polarną, napotkał plemiona celtyckie i germańskie, prawdopodobnie wpłynął na Bałtyk. Po dwóch latach żeglarze nie wyglądali już na zdrowych: pomarszczeni, większość bez zębów, ze spuchniętymi, gnijącymi dziąsłami.
Zanim podano kiszoną kapustę
Jednak ta plaga zaczęła nękać załogi żaglowców dopiero pod koniec XV wieku, stając się straszliwym skutkiem ubocznym wielkich odkryć geograficznych. Jak to wyglądało w praktyce, pokazuje relacja naocznego świadka Antonia Pigafetty opisującego wyprawę Magellana przez Pacyfik:
„Spędziliśmy następnie trzy miesiące i dwadzieścia dni nie zaopatrując się w żywność ani inne świeże produkty. Żywiliśmy się wyłącznie starymi sucharami, wyschniętymi już na proszek, pełnymi robaków i śmierdzącymi uryną żerujących na nich szczurów. Woda, która piliśmy, miała kolor żółty i obrzydliwie cuchnęła. Jedliśmy tez wołowe skóry, owinięte na głównym maszcie (...) te skóry były bardzo twarde od słońca, deszczów i wiatru. Moczyliśmy je więc przez cztery lub pięć dni w morzu, a później przez pewien czas piekliśmy w żarze. Jedliśmy także wióry z piłowanych desek oraz szczury. Za te ostatnie trzeba było płacić pół talara od sztuki, a i to nie wystarczało (...) Dlatego stało się mianowicie tak, że większości naszych ludzi popuchły górne i dolne dziąsła (...) rozrosły się tak bardzo, że ludzie wcale nie mogli jeść. Ja dzięki łaskawości bożej nie zachorowałem" – dziwił się kronikarz wyprawy. Zawdzięczał to temu, że jadł zabrane w rejs przetwory z pigwy, nie zdając sobie sprawy, że jest to silny środek przeciw awitaminozie.
Wcześniej od Magellana ze szkorbutem zetknął się Vasco da Gama podczas pionierskiego rejsu wokół Afryki do Indii (1497–1498). Relacjonował: „Ich dziąsła puchną, deformują się, ciało gnije, wydzielając przeraźliwy fetor, tak przykry i nieznośny, że powietrze wokół jest zepsute. Nie mamy wprawy chirurgicznej ani lekarskiej, ale bez dobrych praktycznych wskazówek trzeba mimo wszystko odkrawać i obcinać zgniłe ciało bez czego chory rychło umiera (w pierwszym roku wyprawy, 100 ze 160 ludzi załogi zapadło na szkorbut). Na początku 1498 roku wszyscy na statku stracili na wadze, są trupiobladzi, dziąsła im spuchły, są owrzodzone, czarne jak węgiel, zęby się chwieją. Na początku liczy się te, które wypadły, potem te, które pozostały".