Co ze sprawą np. Jedwabnego? IPN wyłożył swoje stanowisko w umorzonym 18 lat temu śledztwie, ale część historyków z prawej strony podważa te ustalenia. Czy ta sprawa jest pana zdaniem zamknięta, czy należy do niej wrócić?
Sprawa jest z całą pewnością niezamknięta w świecie nauki. Ale pod względem prawnym prezes Instytutu Pamięci Narodowej nie ma żadnych narzędzi, aby wrócić do decyzji ekshumacji w Jedwabnem, to jest wyłączna prerogatywa prokuratora generalnego. Myślę jednak, że jest aspekt, który nie ulega wątpliwości w całej debacie o Jedwabnem, to fakt, iż spiritus movens tego przerażającego wydarzenia byli Niemcy. To oni okupowali Polskę i za tę okupację ponoszą pełną odpowiedzialność. Niemieckie były metody tych zbrodni – palenie żywcem, jak choćby kiedy spalili białostocką synagogę z blisko tysiącem Żydów w środku. Jestem też przekonany, że wykrzyknięcie przez władczych okupantów „alles raus" (wszyscy wynocha – red.) w Jedwabnem sprawiłoby, że do tych mordów by nie doszło.
Natomiast jako historyk znający publikacje naukowe, wydawnictwa Instytutu Pamięci Narodowej o Jedwabnem, wsłuchany w szereg dyskusji akademickich, ale też znający konstatacje najnowszej książki Jana Marka Chodakiewicza i Tomasza Sommera czy wyniki śledztwa komunistycznego po roku 1945 i tego prowadzonego przez Instytut Pamięci Narodowej już w wolnej Polsce, nie mam wrażenia, że ktokolwiek podważa fakt, iż w samej zbrodni brali udział Polacy. Szymon Datner lokował Polaków biorących udział w tej zbrodni wśród społecznego marginesu. Wiemy ponadto, że podatne na niegodziwości osoby na skutek niemieckiej okupacji były angażowane w straszną machinę śmierci. Niemcy wykorzystywali ponadto napięcia między różnymi narodowościami wewnątrz Rzeczypospolitej, prowadząc regularną politykę divide et impera. Te okoliczności, kontekst, w tym udział Polaków, którzy działali przecież wbrew stanowisku polskiego rządu na emigracji, musimy uznać za obiektywne.
Innym polem minowym są np. losy mniejszości białoruskiej i stosunku do niej części żołnierzy podziemia po zakończeniu oficjalnych działań wojennych. Symbolem stała się postać „Burego" i sprzecznych sygnałów płynących w jego sprawie z IPN.
Brak koherentności, o którym pan wspomniał, wynika z jednej strony z ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, w tym ze struktury Instytutu, w ramach którego działa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, podległa nie prezesowi IPN, ale prokuratorowi generalnemu. Instytut porusza się więc w pragmatyce z jednej strony naukowej, badawczej – naukowcy mają prawo do własnych konstatacji historycznych, naukowych i badawczych – a z drugiej strony w środowisku norm prawnych. Inna jest pragmatyka działań naukowych, inna postępowań prokuratorskich. Z drugiej strony zakładam, że momentami sprzeczne stanowiska jako wypadkowa procesów prawnych i procesów historycznych są dowodem na pluralizm panujący w Instytucie. To jest rzecz, którą często do tej pory zarzucano IPN, że światopoglądowo jest zupełnym monolitem i dba tylko o pewną część tożsamości narodowej. Ja się z tym stanowczo nie zgadzam.
W historii Rajmunda Rajsa „Burego" i żołnierzy podziemia antykomunistycznego musimy dostrzec szeroki kontekst ich działania. Byli to reprezentanci trzech pokoleń: starsi, z doświadczeniem jeszcze wojny polsko-bolszewickiej roku 1920, dla tych nieco młodszych pierwszym doświadczeniem była obrona Polski we wrześniu i październiku roku 1939, ale byli też ci najmłodsi, którzy wchodzili na drogę walki z systemem komunistycznym w czasie wojny, lub nawet po roku 1945. „Bury" należał do tej grupy, która zasłużyła się II Rzeczpospolitej, która brała udział w obronie Polski w roku 1939, był odważnym żołnierzem najpierw 3., potem 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej, odznaczony najwyższymi wojskowymi odznaczeniami. Wychodził po sześciu latach wojny z wieloma doświadczeniami, ale wychodził też – o czym przekonywał w swoich wspomnieniach Józef Bandzo, ps. „Jastrząb", (którego miałem zaszczyt znać osobiście, z którym rozmawiałem, także o „Burym") – tak zaprawiony w boju i tak utwardzony żołnierskim życiem, że nie wahał się metod partyzanckich brutalizować. O tym pisze także Michał Ostapiuk w swojej książce poświęconej „Buremu", a wydanej przez IPN. W ramach działania podkomendnych Rajsa doszło do kilku zdarzeń, do których nigdy w czasie wojny i w czasie pokoju nie powinno dojść – śmierć dzieci i kobiet nawet w wysoce skomunizowanych miejscowościach dzisiejszego województwa podlaskiego jest czymś strasznym. To zawsze wymaga potępienia, niezależnie od tego, czy tej zbrodni dokonują bohaterowie, którzy bronią wolności, czy ci, którzy wolność ograniczają. Tak patrzę na „Burego" – jako na kogoś, kto zasłużył się Rzeczypospolitej, jako na ofiarę reżimu komunistycznego, ale też jak na dowódcę, pod którego komendą doszło do rzeczy, które nie powinny się nigdy wydarzyć.