Uzależnieni od wojny

Amerykańskie filmy mówią o żołnierzach w Iraku to, o czym milczą i czego nie pokazują media

Publikacja: 06.02.2010 14:00

„The Hurt Locker” nie oskarża i nie ocenia. Pokazuje fakty najwierniej jak się da

„The Hurt Locker” nie oskarża i nie ocenia. Pokazuje fakty najwierniej jak się da

Foto: kino świat

Wstrząsający „The Hurt Locker. W pułapce wojny” Kathryn Bigelow dostał dziewięć nominacji do Oscara. Są wśród nich najważniejsze: dla najlepszego filmu, za reżyserię, scenariusz, za rolę pierwszoplanową. Do tzw. wielkiej piątki zabrakło mu nominacji za rolę kobiecą. I nic dziwnego. To twardy, męski film.

Irak, wojna, specjalna jednostka saperów. Kathryn Bigelow, reżyser m.in. „Dziwnych dni”, zrobiła film o ludziach, którzy zaglądają w oczy śmierci. Rozbrajają miny na pustynnych drogach i na ulicach Bagdadu. Wyjeżdżając na akcję, nie mają pewności, czy wrócą.

– Po powrocie z Iraku Mark Boal opowiedział mi o amerykańskich żołnierzach, którzy unieszkodliwiają miny, mogące razić w promieniu 300 metrów – mówi Bigelow. – Byłam zaszokowana. A kiedy się dowiedziałam, że ci ludzie są ochotnikami, wiedziałam, że muszę zrobić o nich film.

Boal jest dziennikarzem. Pracował dla „Observera”, „The Village Voice” i „Playboya”. W „The Hurt Locker” nie po raz pierwszy pokazał psychiczne deformacje, jakie w ludziach powoduje wojna. Na podstawie jego artykułu „Death and Dishonour” („Śmierć i hańba”) opublikowanego w 2004 roku w „Playboyu”, powstał film Paula Haggisa „W dolinie Elah”. Była to historia żołnierza Richarda Davisa, który zniknął z bazy dwa dni po powrocie z Iraku. Uznano, że zdezerterował. Śledztwo wszczęto dwa miesiące później. Jego wynik był zatrważający: Davisa zamordowali koledzy, bo chciał donieść o ich gwałtach na irackich kobietach.

– Śledzimy każdy dzień stacjonowania naszych żołnierzy na Bliskim Wschodzie na ekranach telewizorów – powiedział mi Haggis. – Widzimy mundury, obozy, bazy. Dlatego przed twórcami stoi zadanie trudniejsze niż kiedyś, choćby w czasach Wietnamu. Nie wystarczy pokazywać obrazów wojny. Trzeba sięgać głębiej i mówić więcej niż media. Wysyłając do Iraku żołnierzy, zmuszamy ich do patrzenia na porozrywane ciała ludzi, na zwłoki dzieci. A potem ci zrujnowani chłopcy wracają do kraju. Niektórzy wymagają pomocy psychologa. Inni zamykają w sobie przeszłość i zostają w wojsku. Część z nich staje się wypranymi z uczuć maszynami czekającymi na rozkazy. Ale pamięci nie sposób zatrzeć. Może stąd bierze się największa od 30 lat liczba samobójstw popełnianych w amerykańskim wojsku.

Filmy, które powstały na podstawie scenariuszy Marka Boala, nie oskarżają. Może nawet nie oceniają. Pokazują fakty, najwierniej, jak tylko się da. Filmy o wojnie irackiej porażają najbardziej, gdy nie są fikcją, lecz odtwarzają rzeczywiste wydarzenia. Najlepsze z nich to wręcz paradokumenty.

[srodtytul]Fakty mocniejsze niż fikcja[/srodtytul]

Co chcesz wiedzieć? – pyta młody amerykański żołnierz w filmie Nicka Broomfielda „Bitwa o Irak”. – Każdego dnia rano budzę się i idę na patrol. Mogą mnie zastrzelić w każdej chwili. Jedyną rzeczą, o którą walczę jest to, by nie dać się zabić. Nie wiem, dlaczego tutaj jesteśmy. To znaczy wiem, ale nie wiem... Kurde, nie wiem, po co tu jesteśmy.

„Bitwa o Irak” odwoływała się do tragedii w Hadithcie, gdzie 19 listopada 2005 w wyniku wybuchu miny zginął amerykański żołnierz, a dwaj inni zostali ranni. Kilka godzin później ich koledzy w odwecie, szukając terrorystów, zabili 24 cywilów, w tym kobiety, dzieci. Nick Broomfield odtworzył tamten dzień godzina po godzinie.

Wielkie wrażenie robi też film Errola Morrisa „Standard Operating Procedure” o zbrodniach w więzieniu Abu Ghraib w Bagdadzie. W 2003 roku świat obiegły drastyczne zdjęcia amerykańskich żołnierzy pastwiących się nad więźniami. Roześmiane, rozbawione twarze Amerykanów. I Irakijczycy – nadzy, w torbach na głowach, upokorzeni, zmuszani do masturbacji, torturowani, zabijani.

Na ekranie zbliżenia twarzy oprawców z Abu Ghraib. Zwyczajne kobiety: cienie na powiekach, umalowane usta. Chłopaki, które mogłyby serwować hamburgery w McDonaldzie. W ogarniętym wojną Bagdadzie, czując własną siłę, okazali się bestiami.

Zostali skazani przez amerykański sąd, ale o Abu Ghraib mówią do kamery tak, jakby opowiadali o psotach w szkole. Żartują, a wspominając piramidy układane z nagich ciał Irakijczyków, nie potrafią powstrzymać uśmiechu.

Nie mają wyrzutów sumienia, najwyżej trochę żalu, że amerykański wymiar sprawiedliwości nie docenił ich poświęcenia na służbie. Że okazał się niewdzięczny i pokomplikował im życie. Niczego nie zrozumieli.

Jaki świat ukształtował tych ludzi bez empatii i moralności?

Brian De Palma, autor filmu „Ocenzurowane”, uważa, że za taki stan umysłów młodych ludzi odpowiedzialna jest propaganda prowadzona przez polityków i media.

– W czasie wojny wietnamskiej oglądaliśmy zdjęcia pełne śmierci i cierpienia – mówi. – Widzieliśmy fotografie palonych wiosek, rannych żołnierzy i trumien owiniętych we flagi amerykańskie. Z Iraku takich obrazów nie ma. Amerykanie mogą je znaleźć tylko w Internecie. Mój film narodził się właśnie z podróży po YouTubie i po blogach, gdzie znalazłem dzienniki prowadzone przez żołnierzy.

De Palma każe widzowi oglądać scenę, w której Irakijczycy ścinają głowę amerykańskiemu żołnierzowi. Ale pokazuje też okrucieństwo drugiej strony. Na posterunkach, gdzie kontrolowani są przechodnie i przejeżdżające samochody, zginęło już 20 tysięcy irackich cywilów. Widzimy ostrzelane auto, z którego wynoszą zabitą kobietę w ciąży. Jej brat nie zatrzymał się na żądanie Amerykanów, bo zaczynała rodzić. Gdzie indziej żołnierze gwałcą i zabijają 15-letnią dziewczynkę, mordują jej rodzinę. Słuchamy ich rozmów nagranych przemysłową kamerą. Ktoś ma wyrzuty sumienia. Ktoś inny mówi: „Wypełniałeś tylko rozkaz”. Jeszcze drzemie w tych młodych chłopcach strach, ale już puściły moralne zasady.

– Bardzo trudno było zrobić „Ocenzurowane” – twierdzi De Plama – To, o czym można przeczytać w prasie i w Internecie, ja musiałem zamieniać w fikcję. Nawet wykorzystując w filmie autentyczne zdjęcia z Iraku, oczy ofiar zamalowywaliśmy na czarno. Takie jest amerykańskie prawo.

O ukrywaniu prawdy mówi też reżyser „The Hurt Locker. W pułapce wojny” Kathryn Bigelow:

– W „New York Timesie” ukazał się artykuł na temat wojny irackiej. Nie wolno fotografować wracających trumien. Ponad 4 tysiące zabitych, sześć opublikowanych przez prasę fotografii. To jest cenzura. Fotoreporterzy nie mają dostępu do pierwszej linii frontu. Dlatego uznaliśmy, że jesteśmy zobowiązani zrobić nasz film.

– Kathryn nakręciła coś w rodzaju prawdziwej fikcji – dodaje Mark Boal.

– W telewizji nie można takich zdjęć zobaczyć. W Bagdadzie nie ma już nawet reporterów CBS. Amerykanie nie wiedzą, jak żyją i co robią żołnierze.

[srodtytul]Jak narkotyk[/srodtytul]

Krytycy amerykańscy pisali, że Bigelow zapomina o politycznym kontekście interwencji w Iraku. Ale właśnie na tym polega siła filmu. Żołnierze z „The Hurt Locker” nie interesują się polityką. Narażają życie. Atakowani lub zagrożeni, zabijają. I codziennie w swoich ważących 40 kilogramów kombinezonach wychodzą rozbrajać bomby. Żeby ratować życie innych.

– Byłem przekonany– mówi Boal – że spotkam ludzi, którzy będą narzekać, opowiedzą mi o strachu, tęsknocie za domem. Tymczasem oni byli zadowoleni ze swojej pracy. W Wietnamie wszyscy się skarżyli i nienawidzili wojny. Ale też trzeba pamiętać, że dzisiaj nie ma przymusu wstępowania do armii amerykańskiej.

Bigelow pokazuje chwile, kiedy ci twardzi faceci pękają. Jednemu z saperów ręce zaczynają drżeć, gdy odkrywa, że bombę ukryto w rozprutym ciele małego chłopca, który na ulicy sprzedawał mu płyty DVD. Inny naraża życie, żeby rozbroić ładunek umieszczony pod kamizelką starego Irakijczyka, który miał być rodzajem kamikadze, a teraz krzyczy wniebogłosy i błaga o pomoc. Jeden z saperów po akcji wchodzi w kombinezonie pod prysznic. Z jego ubrania ścieka woda czerwona od krwi zabitego kolegi. Chłopak długo siedzi, skulony w kącie, z nieruchomą twarzą.

Ale to tylko chwile „The Hurt Locker” jest tak porażający, bo mówi to, o czym nie mówiło się głośno jeszcze nigdy. Filmowcy wielokrotnie pokazywali ludzi zdeprawowanych przez wojny XX wieku. Przywykliśmy do opowieści o ludziach, którzy zatracili normy moralne i nie potrafili wpisać się w zwyczajne życie. Bigelow i Boal idą dalej. Stawiają tezę, że ci, co przeszli przez wojnę, nie mogą się potem bez niej obyć. Pokazują, że wojna uzależnia. Działa jak narkotyk.

– Chris Hedges – korespondent wojenny „New York Timesa” m.in. z Sarajewa, jeździł w najbardziej niebezpieczne miejsca – opowiada Boal. – Kiedy wracał do Stanów, wpadał w depresję i natychmiast szukał kolejnego miejsca, gdzie mógłby zanurzyć się w piekło. Nie wytrzymywał spokoju codzienności. Mnie samemu po powrocie z Iraku normalność wydawała się byle jaka. Kiedy człowiek codziennie zagląda w oczy śmierci, myśli: „Co będzie, jeśli zginę?”. Z tej perspektywy pytania „Czy mam dobrze wyprasowaną koszulę?” wydają się idiotyczne. Zaczyna ciągnąć ryzyko.

„Hurt Locker” zaczyna się w chwili, gdy sierżant ma do końca służby 38 dni. Pod koniec widzimy go w domu. Bawi się z synkiem. Ale w ostatniej scenie w kombinezonie saperskim idzie po irackiej ulicy. Na ekranie pojawia się napis: „Do końca misji pozostało 365 dni”. Po doświadczeniu wojny trudno potem żyć w domu z ogródkiem i chodzić do pracy w biurze. I to jest chyba najbardziej przerażające.

– W wojnie nie ma niczego romantycznego. Nie mogę zachować spokoju, gdy słyszę, że walka zmienia chłopców w mężczyzn. Wojna to tragedia i nie potrafię na nią patrzeć w żaden inny sposób – mówi Bigelow.

[i]„The Hurt Locker. W pułapce wojny” nie wejdzie w Polsce na ekrany kin. Polscy widzowie będą mogli obejrzeć film 20 lutego w Canal+. Wkrótce ukaże się na DVD[/i]

Plus Minus
Kataryna: Czy równie mocno jak Grzegorza Brauna chcemy też ukarać Barta Staszewskiego
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Debata „Super Expressu” pokazała, że katolik nie ma za bardzo na kogo głosować
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Rafał Trzaskowski i dramat inteligenta, który musiał zostać politykiem
Plus Minus
Anna Nasiłowska: Byłam ofiarą wykorzystywania mojej pracy przez wydawców
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
Papież Franciszek wcale nie był lewakiem
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne