Kryminał poszukuje bohatera

Powieść kryminalna to gatunek najprostszy z możliwych. Potrzebne są tylko trup, detektyw i śledztwo. Prawda, że proste? Może nawet zbyt proste. Nikt dziś nie chce już pisać takich kryminałów. Kłopot w tym, że inne nie istnieją

Publikacja: 13.02.2010 14:00

Kryminał poszukuje bohatera

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Bez zbrodni i dochodzenia do prawdy o niej nie ma intrygi kryminalnej ani suspensu. Tego zmienić się nie da. Można jednak próbować zaskakiwać czytelnika na inne sposoby i wielu współczesnym autorom się to udaje. Wystarczy wymienić nazwiska Dana Browna i Stiega Larssona, dwóch największych bodaj odkryć ostatniej dekady, by się przekonać, że pogłoski o śmierci kryminału były przedwczesne. Oczywiście, ranga tych pisarzy jest zupełnie inna. Szwedzka trylogia „Millennium” to zjawisko wyjątkowe, które ze względu na swój poziom i nowatorstwo wejdzie do historii literatury popularnej. „Kod Leonarda da Vinci” i inne książki o przygodach profesora Langdona, w tym wydany właśnie „Zaginiony symbol”, to nie są teksty wybitne. Ale jedno powieści Browna i Larssona łączy. Odniosły gigantyczny sukces i okazały się kolejną udaną próbą odnowienia kryminalnej konwencji.

[srodtytul]Herkulesom dziękujemy[/srodtytul]

Zresztą pytanie brzmi: czy jakaś konwencja jeszcze w ogóle istnieje? Czy raczej należałoby mówić o wielu konwencjach, z których każda znajduje licznych wielbicieli (nie bez udziału Hollywood nieustannie szukającego ciekawych fabuł do ekranizacji). Mamy zatem thrillery (Brown), kryminał retro (Akunin i nasz Krajewski), kryminał społeczny (Mankell i inni autorzy szwedzcy) itp., itd. Klasycznych kryminałów, które kojarzą nam się z nazwiskami Conan Doyle’a, Agathy Christie, Raymonda Chandlera czy Dashiella Hammeta, właściwie nikt już dziś nie pisze. A na pewno nie wydaje ich żaden spośród autorów odnoszących największe sukcesy. Bo czy można traktować całkiem serio motywy, z których część popkultura eksploatuje już od ponad 100 lat?

Jaki jest bowiem wzorzec kryminału, który każdy konsument kultury masowej ma wpisane w podświadomość? Ukształtowali je bohaterowie tacy jak Sam Spade, Philip Marlowe, Sherlock Holmes czy inspektor Poirot. Opowieści o nich rozgrywały się w miejskiej dżungli Ameryki, mieszczańskim Londynie lub wśród brytyjskich arystokratów. A czytelnicy musieli ich podziwiać za wybitny talent do dedukcji.

Oczywiście, bohaterowie czarnego amerykańskiego kryminału bardzo różnią się od tych z powieści autorów brytyjskich. Chandler czy Hammet opisywali ludzi brutalnych i przegranych, ulegających nałogom i walczących z własnymi słabościami; u Conan Doyle’a czy Agathy Christie znajdziemy zaś postaci, które dziś nazwalibyśmy kwintesencją klasy średniej (a kiedyś mieszczaństwa), to znaczy wykształconych, zamożnych, dobrze wychowanych, ze znajomościami w wyższych sferach.

Te dwa typy bohaterów zostały jednak w miarę upływu lat tak bardzo zbanalizowane, że dziś nie sposób traktować ich inaczej niż parodystycznie. Co doskonale zrobił np. Eduardo Mendosa w głośnej „Przygodzie damskiego fryzjera”, gdzie detektywem jest psychicznie chory lump prowadzący śledztwo w kręgach barcelońskiej socjety, albo Marcin Świetlicki w swoich trzech książkach o Mistrzu z Krakowa. Możliwy jest też zresztą scenariusz odwrotny, jak w „Trylogii nowojorskiej” Paula Austera, który z zagadek detektywistycznych uczynił egzystencjalne.

[srodtytul]Wiatr ze Skandynawii[/srodtytul]

Jedno wszak nie ulega wątpliwości. Jeśli autor chce, by jego książkę potraktowano serio, szuka elementów, które mogłyby jego historię odróżnić od klasycznego wzorca. Zwłaszcza że chcą tego czytelnicy znudzeni historiami rozgrywającymi się w dobrze znanych angielskich czy amerykańskich dekoracjach. Kto jeszcze kilkanaście lat temu mógłby przypuszczać np., że światową karierę zaczną robić autorzy ze Skandynawii? A tymczasem ludzie na całym świecie zaczytują się Henningiem Mankellem (adaptacje jego powieści z Kennethem Branaghiem nominowano w tym roku do amerykańskich Złotych Globów) i Stiegiem Larssonem. Ale przecież poza tymi szwedzkimi pisarzami swoją publiczność, także w Polsce, znajdują kryminały norweskie (Karin Fossum), fińskie (Leena Lehtolainen), a nawet islandzkie (Arnaldur Indridason).

Mają walor egzotyki, bo w końcu Skandynawia nie jest ulubionym celem wyjazdów wakacyjnych i nie ogląda się jej w co drugim amerykańskim filmie. A poza tym nurtem dominującym wśród powieści z północy jest kryminał społeczny z elementami dramatu obyczajowego i ostrą krytyką rasizmu, nierówności czy wykluczeń (ma się rozumieć z pozycji lewicowych). I to jest dość typowy patent na współczesny kryminał: czytelnicy lubią egzotyczne tło i hybrydy gatunkowe. Na tej samej zasadzie działa przecież pomysł Borysa Akunina i jego licznych naśladowców (w tym kilku polskich z Markiem Krajewskim na czele). Autor cyklu o Eraście Fandorinie zgrabnie połączył powieść historyczno-przygodową z wątkiem detektywistycznym, a to wszystko ukazał na tle wydarzeń z dziejów Rosji drugiej połowy XIX wieku.

Dan Brown z kolei pożenił typową zagadkę kryminalną z powieścią spiskową i wykładem na temat historii sztuki czy religii. Długo można by jeszcze wymieniać pisarzy, którzy z sukcesem stosują podobne zabiegi. Co jest jednak najważniejszym patentem na współczesny kryminał? Bohaterowie, którzy w żaden sposób nie kojarzą nam się z Philipem Marlowe’em czy Sherlockiem Holmesem.

Kiedy myślimy o postaci detektywa, mamy przed oczami Humphreya Bogarta z „Wielkiego snu” Howarda Hawksa w kapeluszu z nieodłącznym papierosem, słodkiego brutala, który choć sprawia wrażenie człowieka bez zasad, głęboko wierzy w sprawiedliwość i dzięki swojej inteligencji oraz zdecydowaniu doprowadza do ukarania winnych. Taki jest ikoniczny wzór bohatera amerykańskiego czarnego kryminału rodem z książek Raymonda Chandlera. Wersja brytyjska to dżentelmen ekscentryk o wielkiej przenikliwości i zdolnościach z książek Arthura Conan Doyle’a, postać, której rozmaite warianty widzieliśmy setki razy w kryminale angielskim.

[srodtytul]Jeśli facet, to z zadyszką[/srodtytul]

A jak jest dziś? Feministki byłyby pewnie zadowolone, gdyby wiedziały, że w powieści kryminalnej uśmiercono patriarchat i maczyzm. Nie wiadomo, czy raz na zawsze, wszak wszystkie zdewaluowane motywy w popkulturze nieodmiennie po latach wracają, ale teraz nikt nie chce już pisać o superdetektywach: silnych, męskich i dominujących.

Z czego bierze się np. fenomen trylogii Stiega Larssona? Znawcy są zgodni, że nie chodzi tylko o wybitną łatwość w opowiadaniu historii. Autorów równie sprawnych jest na świecie wielu. Za sukces tego cyklu odpowiada Lisbeth Salander, postać, jakiej w literaturze popularnej nie było. Socjopatka i osoba genialna, delikatna jak dziecko i brutalna jak bandyta, seksualnie wyzwolona i zniewolona jednocześnie. Skrzywdzona przez ojca i prześladowana przez służby specjalne potrafi przeciwstawić się potężnym siłom z determinacją i inteligencją, o jaką nikt jej nie podejrzewa.

Salander jest niezwykła, ale – co charakterystyczne – nie działa sama. Jej partnerem jest wybitny dziennikarz śledczy Michael Bloomkvist, który z kolei należy do ludzi sukcesu doskonale funkcjonujących w społeczeństwie, więc na jego tle tym mocniej widać wyjątkowość postaci genialnej hakerki.

I to jest dla dzisiejszych bestsellerów typowe. Obserwujemy feminizację powieści kryminalnej. Śledztwa prowadzą pary mieszane, takie jak Sophie Neveau i Robert Langdon w „Kodzie Leonarda da Vinci” czy Amelia Sachs i Lincoln Rhyme z popularnego cyklu Jeffery’ego Deavera (m.in. „Kolekcjoner kości”) albo wręcz same kobiety, jak u Rosjanki Aleksandry Marininy (major Kamieńska) czy Amerykanki Marthy Grimes (amatorka Emma Graham).

Ale to nie wszystko. Jeśli śledztwo prowadzą mężczyźni, to każdy z nich daleko odbiega od wzorca detektywa a la Marlowe czy Holmes. I nie chodzi tylko o to, że legion naśladowców próbuje podrobić wykreowaną przez Dana Browna postać Roberta Langdona, naukowca, specjalisty od symboli, który dzięki tej wiedzy wykrywa sprawców najrozmaitszych spisków i zbrodni. Dla typowego detektywa z klasycznego kryminału wykształcenie nie było najważniejsze, ale niekoniecznie musiało mu przeszkadzać (Sherlock Holmes był np. erudytą), znacznie istotniejsza była sprawność fizyczna, a tym bardziej psychiczna. Tymczasem dziś wcale nie jest to takie oczywiste.

Wspomniany wyżej Lincoln Rhyme z książek Deavera jest sparaliżowany, a śledztwo prowadzi z wózka inwalidzkiego, sterując komputerem jedynym sprawnym palcem (mogliśmy to zobaczyć w hitowej ekranizacji „Kolekcjonera kości” z Denzelem Washingtonem). Terry McCaleb, bohater popularnego cyklu Michaela Conelly’ego, też należy do kategorii nazwanej kiedyś słusznie przez Leszka Bugajskiego „Philipem Marlowe’em z zadyszką”, jest bowiem agentem FBI po przeszczepie serca (i mogliśmy go zobaczyć w kinie z twarzą Clinta Eastwooda w filmie „Krwawa profesja”).

Jeszcze dalej poszedł Dennis Lehane w „Wyspie skazańców” (której ekranizacja w reżyserii Michaela Scorsese zapowiada się na ważne wydarzenie filmowe). Otóż powieść jest tak skonstruowana, że na jej końcu wyjaśnia się, że detektyw rozwiązujący zagadkę dotyczącą osób chorych psychicznie prawdopodobnie sam jest chory. Ale nawet tego nie możemy być pewni. Wszystko to wiele nam mówi o dzisiejszych czasach, kiedy społeczeństwa Zachodu wyraźnie odrzuciły kult macho, a popkultura tę przemianę właśnie uchwyciła.

Oczywiście ten trend może się kiedyś odwrócić i za jakiś czas pisarze zaczną znowu tworzyć bohaterów, których grać będą młodsze klony Schwarzenneggera i Eastwooda z czasów „Brudnego Harry’ego”. Bo żaden patent nie będzie działać w nieskończoność. Poza patentem na kryminał. Trup, detektyw i śledztwo to elementy, z których, wbrew pozorom, można stworzyć tak wiele układanek, że ta banalna pozornie konwencja chyba [i]nigdy się nie wyczerpie.

Autor jest pisarzem, publicystą tygodnika „Neewswek”[/i]

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą