Pustka przy kuchennym stole

Życie rodzinne Kaczyńskich roztrzaskało się w sobotę, wraz ze spadającym pod Smoleńskiem samolotem

Publikacja: 16.04.2010 20:14

Pustka przy kuchennym stole

Foto: ROL

Ostatniego sylwestra spędzali w Juracie. – Kiedy wybiła północ, Marylka podeszła do ogromnego tarasowego okna, z którego widać Gdynię. Stała tak dłuższy czas, patrzyła w dal, w czarne morze. Poczułam się w obowiązku wyrwać ją z tego zamyślenia, bo pomyślałam, że jest wyjątkowo smutna. W gronie znajomych wszyscy to zapamiętali. I teraz wydaje się nam, że to było profetyczne – wspomina Bogumiła Pilecka, przyjaciółka z Sopotu Marii i Lecha Kaczyńskich.

Czy jednak ktokolwiek mógł sobie wyobrazić taką tragedię? Roztrzaskany samolot w lesie pod Smoleńskiem. Jarosław Kaczyński identyfikujący ciało brata. Potem z Martą czekający na przylot trumny.

Marta Kaczyńska klęcząca i zasłaniająca dłońmi twarz w pałacowej kaplicy. I znów lotnisko Okęcie, tym razem przylot zwłok Marii Kaczyńskiej. Córka obejmująca trumnę matki. Ból i samotność. A do tego świadomość, że w szpitalu na Szaserów leży ciężko chora Jadwiga Kaczyńska, matka prezydenta.

Kto mógł przypuszczać, że w spokojnych czasach może się tak dramatycznie roztrzaskać starannie pielęgnowane życie rodzinne?

 

 

Hierarchia w rodzinie Kaczyńskich była od dawna ugruntowana. Na pierwszym miejscu jest mama. Jadwiga Kaczyńska, z domu Jasiewicz. Warszawianka, łączniczka Szarych Szeregów w Starachowicach, polonistka, pracownik naukowy Instytutu Badań Literackich. Lech Kaczyński przyznawał, że był z nią zawsze bliżej niż z ojcem. Jadwiga Kaczyńska od lat ma problemy ze zdrowiem. Raz po raz potrzebuje pomocy medycznej. Nikogo nie dziwiło, że kiedy w marcu w stanie ciężkim trafiła do szpitala, synowie codziennie starali się ją odwiedzać. Prezydent Lech Kaczyński odwoływał spotkania. Obowiązki sejmowe ograniczył także prezes PiS Jarosław.

Jadwiga Kaczyńska to matka z autorytetem. Lech i Jarosław, co było nieraz krytykowane, brali jej zdanie pod uwagę. I byli wyczuleni na sposób, w jaki się o niej mówi. – Kiedyś zapytałam Lecha: „jak się czuje mamusia?” i usłyszałam: „Nie mów „mamusia”. To jest mama”. Zdrobnienie brzmiało dla niego zbyt infantylnie – opowiada Małgorzata Naimska, współpracowniczka prezydenta w warszawskim ratuszu.

W dniu imienin Jadwigi Kaczyńskiej prezydent przyjeżdżał z prezentem, przez co czasem potrafił opóźnić wylot w oficjalną delegację.

Do zmarłego kilka lat temu ojca mieli ogromny szacunek. Rajmund Kaczyński, żołnierz AK, uczestnik powstania warszawskiego, był pracownikiem naukowym na Politechnice Warszawskiej. Jadwiga Kaczyńska w tygodniku „Wprost” wspominała, że poznali się na balu, na który przyszła z ówczesnym swoim narzeczonym. Wyszła z balu już z Rajmundem Kaczyńskim.

„Z Rajmundem stworzyłam normalny warszawski dom” – wspomina Jadwiga Kaczyńska. Ten inteligencki dom na Żoliborzu, pełen tradycji niepodległościowych, odwiedzany przez przyjaciela rodziny Jana Józefa Lipskiego, Lech Kaczyński opuścił w 1970 r. Osiem lat później założył własną rodzinę.

 

 

Maria Mackiewicz, późniejsza żona, na prośbę wspólnych znajomych pomogła mu znaleźć pokój w Sopocie. Tak się poznali. Sama wynajmowała wtedy maleńki pokoik. Do tego ciasnego pokoiku na święta przyjeżdżała mama. – Spotkałyśmy się, kiedy jako tłumacz oprowadzała gości po Gdańsku. Bardzo jej tej znajomości francuskiego i angielskiego zazdrościłam – opowiada Aleksandra Padlewska, muzykolog, koleżanka z akademika.

Padlewska pamięta dzień, w którym Marylka przedstawiła jej Leszka:

– „Alutka, poznaj mojego chłopaka” – powiedziała. My byłyśmy wtedy szalonymi dziewczynami. A on był ciepły, miły, serdeczny. Taki amorek. Emanowało od nich poczucie wzajemnej bliskości – opowiada Padlewska.

Padlewska zawdzięcza Marii Kaczyńskiej pierwsze zdjęcie swojego syna. Kiedy go urodziła, wszyscy byli zabiegani, zaaferowani, wchodzili, wychodzili. A Marylka pojawiła się w szpitalu z aparatem. I zrobiła sesję: tu paluszek, tu zbliżenie buzi. Pomyślała, że pewne chwile trzeba utrwalać, dokumentować.

Kiedy urodziła się córka Kaczyńskich Marta, Aleksandra Padlewska nie miała wątpliwości: kopia Lechutka.

– Pogratulowałam mu: To wspaniałe powielenie ciebie. Bardzo był z tego dumny – opowiada.

Małe mieszkanie na Mickiewicza – 36 metrów w brzydkich blokach postawionych już za czasów PRL w pięknym secesyjnym Sopocie – było ich pierwszym domem. Składało się z dwóch pokoi. W mniejszym stało łóżeczko Marty, leżała sterta książek. Większy pokój był sypialnią i salonem. – Życie towarzyskie zawsze toczyło się w kuchni. Od tamtej pory mówię: My jesteśmy kuchennymi ludźmi. Bo nawet gdy się przeprowadzili do większego mieszkania – a nawet do Pałacu – i tak wszyscy gromadzili się w kuchni – mówi Hanna Foltyn-Kubicka, przyjaciółka Kaczyńskich.

Teściowie Aleksandry Padlewskiej, prof. Włodzimierz Padlewski z żoną, mieszkali w pobliżu Kaczyńskich. To u nich w nocy 13 grudnia 1981 r., tuż po internowaniu Lecha, szukała schronienia Maria Kaczyńska. – Telefony już nie działały, w śnieżycę i mróz zapukała do drzwi, w beciku trzymała Martę, trzęsła się z zimna – opowiada Aleksandra Padlewska. Maria u Padlewskich mieszkała prawie rok, do czasu wypuszczenia Lecha z obozu internowania.

Z Marylą można było rozmawiać o wszystkim. Leszek zbaczał najchętniej na tematy historyczne i polityczne.

– Często dyskutowaliśmy w gronie przyjaciół. Lech miał siłę perswazji i świetną pamięć. Jego hierarchia wartości była niepodważalna – opowiada Bogusława Pilecka.

Na oficjalnych przyjęciach zawsze siadali obok siebie lub mieli się w zasięgu wzroku. Wiedziała, że w sytuacjach publicznych jest nieśmiały, zachęcała go więc do zabrania głosu: „Lechutku, opowiedz…”. Wtedy się rozkręcał.

Większe mieszkanie, ponad 130-metrowe w starej kamienicy przy Armii Krajowej w Sopocie, kupili dopiero w 1995 r., gdy Lech Kaczyński był prezesem NIK. Maria Kaczyńska szybko wypełniła je bibelotami. Obrazy, zdjęcia, porcelana. Stare filiżanki, nawet jeśli każda inna, miały duszę. Przyjaciele mówią, że panowała tam bardzo dobra aura. Po przeprowadzce zamieszkała z nimi matka Marii Kaczyńskiej, już ciężko chora. Maria opiekowała się nią samodzielnie przez wiele lat. – To było oddanie się całkowite. Przy czym nie dawała po sobie poznać, jak bardzo jest udręczona. Żadnego zgorzknienia, użalania – opowiadają Padlewscy.

Dla niego pasją była polityka. Dla niej – sztuka, muzyka, teatr. – Przez ponad 20 lat mieszkaliśmy z mężem w Montrealu. Gdy przyjeżdżałam z Kanady, program kulturalny był już zaplanowany. – „Alutko, zabieram cię dziś do teatru" – mówiła Maria Kaczyńska i szłyśmy na spektakle, na które nie można było się dostać. Miała ciągle ten młodzieńczy entuzjazm dla sztuki. Jak wtedy, gdy mieszkałyśmy w akademiku – opowiada Padlewska.

W większym gronie spotkali się ostatnio na 50. urodzinach Lecha. – Pamiętam przygotowania i to, że nikt nie wyliczał, ile osób się zmieści przy stole. I czy w ogóle zmieszczą się w mieszkaniu. Najważniejszy był udział wszystkich przyjaciół – opowiada jedna z zaprzyjaźnionych osób.

Więź między nimi było widać we wzajemnych gestach. W delikatnym objęciu, podawaniu płaszcza, bezwiednym dotknięciu ręki. – Zazdrościłyśmy Maryli, że Leszek nie ukrywał czułości wobec niej – opowiada Aleksandra Padlewska. – Podobało mu się, gdy nosiła piękne, eleganckie stroje. – Lubił ją w atłasach – opowiada Bogumiła Pilecka. – Kiedy je wkładała, to się rozpromieniał. W ogóle lubił, kiedy ubierała się kobieco, w spódnice i sukienki, choć ona, osoba praktyczna, na co dzień nosiła zwykle koszulki i dżinsy.

Czasem nieco się irytowała opiekuńczością męża. Gdy przedłużał się spacer z psami lub z kimś po prostu się zagadała, od razu dzwonił zaniepokojony na telefon komórkowy. Wtedy komentowała: „Widzisz, nie mogę pięciu minut z tobą porozmawiać. Musi sprawdzać, gdzie jestem". W rzeczywistości jednak cieszyła ją ta opiekuńczość i troska.

O domowych sprawach decydowała Maryla. Zakupy, ubrania, rozplanowanie zwyczajnych czynności było na jej głowie. Do mieszkania na warszawskim Powiślu przy ul. Czerwonego Krzyża wprowadzili się, gdy Lech miał zostać prezydentem miasta. Dobrze czuli się w starym budownictwie. Maria Kaczyńska urządzała wnętrza, jeżdżąc na targ staroci na Kole. Mieszkanie pełne było książek, gazetami zawalona była kuchnia. Lech miał zwyczaj dużo czytać i odkładać „na potem”. Przeprowadzała więc akcję sprzątania. – „Usuwamy! Usuwamy!” – ponaglała. Ale nie robiła problemu z rzeczy błahych. – Jednak jeśli chodzi o sprawy ważniejsze, uzgadniali ze sobą wszystko. Decyzje w sprawie Marty, a nawet to, kto jest zapraszany do domu – opowiada Bogumiła Pilecka.

Maria Kaczyńska miała prawo jazdy i samochód. Najpierw, w latach 80., malucha. Potem była kremowa skoda favorit, na końcu kilkuletnia ciemnozielona honda. Korzystała z niej do czasu, gdy została pierwszą damą.

Jeszcze na kilka dni przed pierwszą turą wyborów, ubrana w beżową pikowaną kurteczkę i dżinsy, pracowała w ogródku. Mówiła z uśmiechem: – „Już nie mogę się doczekać, kiedy to wszystko się skończy i wrócimy do normalnego życia”. Nie wierzyła, że Lech wygra – opowiada ich znajomy.

Po wyborach prezydenckich zaskoczyło ich życie w towarzystwie ochrony. Nowy Rok 2006 r. mieli spędzić u przyjaciół. – Dwie godziny przed ich przyjazdem zadzwoniła Marylka: „przepraszam, czy będziesz coś miała dla moich chłopaków z BOR? Jest dziewięć osób, my jedziemy do was, ale nie możemy nic kupić, wszystkie sklepy i restauracje są zamknięte”. Wiedziała, że zawsze jesteśmy przygotowani na przyjęcie niespodziewanych gości, ale delikatność kazała jej spytać – opowiada Bogumiła Pilecka.

Pałac nigdy nie stał się ich prawdziwym domem. Lech Kaczyński skarżył się, że to nie mieszkanie, tylko komnaty. Narzekali na odległości, które trzeba było pokonywać z sypialni do łazienki. Próbowali coś zmieniać, dostosować, ale żeby nie mnożyć kosztów, ostatecznie zdecydowali się tylko na wymianę okien z uchylnych na takie, które się otwierają na oścież.Już po tym, gdy zostali prezydencką parą, pojawiali się czasem na nabożeństwach w swojej parafii w Sopocie. Prezydent, na własną prośbę niewyróżniany przez księży, mógł tam spokojnie stanąć na „swoim” miejscu za filarem.

Lubili Juratę. Teren odgrodzony od świata sprawiał, że mogli się czuć swobodnie. Maria Kaczyńska chodziła na spacery, Lech relaksował się, jeżdżąc na rowerze, wpadali przyjaciele z Sopotu, goście z Warszawy. Marta podrzucała wnuczkę Ewę, z którą bawiły się dzieci gości. Bywało, że jesienią goście dostawali na drogę grzyby – zbierane własnoręcznie przez panią prezydentową.

 

 

Marta była dzieckiem z charakterem. Jest muzykalna, lubiła tańczyć, zapadła więc decyzja: idzie do szkoły baletowej. Bardzo jej się to podobało. Jednak w siódmej klasie szkoły podstawowej nabawiła się kontuzji kolana i kariera się załamała. Lekarz orzekł, że nigdy nie odzyska takiej sprawności, by móc zawodowo tańczyć – opowiada jeden z przyjaciół domu. Maria Kaczyńska jeździła z nią wtedy po lekarzach, ale diagnoza była taka sama. Decyzję o studiach prawniczych podjęła sama. Lech Kaczyński bardzo się z niej cieszył.

O Marcie Lech Kaczyński mawiał: „Ona jest taka krucha jak Marylka”. Twierdził, że gdyby miał mieć jeszcze jedno dziecko, to chciałby dziewczynkę. – Gdy pracowaliśmy w ratuszu, Marta studiowała już prawo. Kiedy omawialiśmy problemy prawne, zwracał się do niej: „No ty to, Marta, rozumiesz, o co chodzi”. To była taka ojcowska duma z córki – opowiada Elżbieta Jakubiak, szefowa gabinetu prezydenta najpierw w ratuszu, a potem w Pałacu.

Lech Kaczyński był bardzo szczęśliwy z narodzin wnuczki Ewy. – Często zdarzało mu się mylić imiona i mówić do Ewy „Martusia”. Patrząc na wnuczkę, zdawał sobie sprawę, że czas, kiedy córka była mała, umknął mu przez zaangażowanie w opozycję – opowiada Jakubiak.

W czasie kampanii wyborczej na bill-boardach pojawiały się plakaty szczęśliwej rodziny Kaczyńskich. Trzy pokolenia: Lech i Maria, Marta z mężem, a w środku mała Ewa z czerwoną piłką. Współczesna wersja portretu rodzinnego we wnętrzu. Gdy rok później Marta Kaczyńska się rozwodziła, pojawiły się zarzuty, że wszystko zostało zafałszowane, że opinia publiczna uległa wizji rodzinnej sielanki, której w rzeczywistości nie ma. – To nieprawda. Zdjęcie powstało na prośbę Marii Kaczyńskiej. Wykonał je Maciej Chojnowski, miało trafić wyłącznie do rodzinnego albumu. Dopiero w czasie kampanii ktoś je odkrył i postanowił wykorzystać – opowiada Elżbieta Jakubiak.

Rozwód córki i wybór nowego partnera życiowego – zięć Marcin Dubienecki jest synem znanego na Pomorzu prawnika i działacza SLD – Kaczyńscy przyjęli ze zrozumieniem. – Uznawali, że to jej wybór, musi żyć własnym życiem – opowiada znajoma. Cieszyli się, że zięć jest dobrym ojcem. Byli szczęśliwi, gdy urodziła im się druga wnuczka Martynka. Jest wcześniakiem, musiała więc przebywać w inkubatorze. Takie są właśnie jej pierwsze zdjęcia.

Rodzaj więzi Marii Kaczyńskiej z córką znajomi określają jako przyjacielski. Telefony, esemesy, konsultacje, podrzucanie Ewy do dziadków. Babcia dbała o jej rozwój. – Kiedy mnie spotykała, zawsze pytała, co czyta moja córka, która jest w podobnym wieku do jej wnuczki. Wymienialiśmy się uwagami. Choć w moim domu za edukację odpowiada żona, starałem się być do tych rozmów dobrze przygotowany. Wiedziałem, że nie są to pytania kurtuazyjne, że panią prezydentową to żywo interesuje – opowiada Mirosław Kochalski, współpracownik Lecha Kaczyńskiego w warszawskim ratuszu.

Zdaniem artysty plastyka, znajomego rodziny, Ewa pięknie rysuje, ma talent. Jej prace wiszą na ścianach w Juracie.

 

 

Wszyscy wiedzieli, że między braćmi istnieje więź specjalna. Pojawiały się nawet informacje, że konkurencja polityczna zamawiała u psychologów analizy związku psychicznego bliźniaków. – Dla Jarosława najważniejsze były sprawy Lecha, a dla Lecha sprawy Jarosława – opowiada ich bliski znajomy. Jeśli do Sopotu przyjeżdżał Jarosław, spotykali się już tylko w rodzinnym gronie. Zamykali się i rozmawiali. Gdy się naradzali, chodzili po pokoju w przeciwnych kierunkach. Żartowano, że wytwarza się przy tym szczególny rodzaj energii. Bywało, że na naradach spotykali się w Bukowcu, w domku letniskowym Foltyn-Kubickiej.

Do konspiracji świetnie nadawała się też „dziupla” – kawalerka Foltyn-Kubickiej na rogu Kościuszki i Chopina, bo dom ma aż pięć wyjść z podwórka. – Pamiętam, że kiedyś musieli coś ważnego przedyskutować. Wchodzę, patrzę, a oni śpią pod niepowleczonymi kołdrami. Poszewkami owinęli telefon, żeby nie mieć „osób towarzyszących” – wspomina Foltyn-Kubicka.

Lech nie mógł wybaczyć Jarosławowi, że zrezygnował z bycia premierem, by on został prezydentem. Jarosław często bywał w Juracie.

Kontakt ze sobą mieli kilkanaście razy dziennie. Konsultowali wszystko. Ostatni raz prezydent dzwonił do brata w sobotę o 8.20 – z telefonu satelitarnego w samolocie. Powiedział, że wszystko idzie zgodnie z planem i za kilkanaście minut będą lądować.

 

 

Oboje byli zdania, że dom bez zwierząt nie istnieje. Kundelek Bazyli, otrzymany w prezencie od Padlewskich, terroryzował dom. Jego godnym następcą okazał się Tytus, terier szkocki, zwany przez znajomych Tyfusem. Teriera – spokojnego, sympatycznego i zrównoważonego pieska, miała wcześniej Hanna Foltyn-Kubicka. Kaczyńscy się w nim zakochali. Pomogła więc im wyszukać w gazecie ogłoszenie i po psa pojechała z Marią Kaczyńską na gdańską Zaspę.

Jednak Tytus był okazem wyjątkowym. Słynął z tego, że nie wahał się gryźć nawet właścicieli. Zmuszał do rzucania mu czerwonej piłki. Był źródłem nieustannych kłopotów. – Kiedyś Maryla zadzwoniła z prośbą, czy może go u nas zdeponować na tydzień, bo wyjeżdżają. Zgodziłam się, jednak pobyt Tytusa się przedłużał. On żarł nas do krwi bez opamiętania. Oddałam go więc do hotelu dla psów. Gdy Maryla przyjechała, powiedziałam: „przyjaźń jest do tego, aby ją pielęgnować, a nie wykorzystywać”. Ona to zrozumiała, przyznała mi rację.

Tytus zmarł kilka miesięcy temu. Został pochowany w Juracie.

Kot Rudolf został przygarnięty, gdy kwestował na rzecz schroniska, siedząc na puszce. U Kaczyńskich miał zwyczaj siedzieć na telewizorze, z ogonem zwisającym na środku ekranu. Suczkę Lulę, zwaną żartobliwie tirówką, Lech spotkał podczas postoju na stacji benzynowej w Mławie. Przywiózł ją do domu. Prosił Marylę: tylko mnie nie zabij. I Lula została.

 

 

Hanna Foltyn-Kubicka: – Teraz w Sopocie przed kamienicą na Armii Krajowej zaczynają kwitnąć tulipany i hiacynty, które Marylka kiedyś wsadziła. Miałam taki plan, że za kilkanaście lat założymy sobie wesoły dom staruszków.

Ostatniego sylwestra spędzali w Juracie. – Kiedy wybiła północ, Marylka podeszła do ogromnego tarasowego okna, z którego widać Gdynię. Stała tak dłuższy czas, patrzyła w dal, w czarne morze. Poczułam się w obowiązku wyrwać ją z tego zamyślenia, bo pomyślałam, że jest wyjątkowo smutna. W gronie znajomych wszyscy to zapamiętali. I teraz wydaje się nam, że to było profetyczne – wspomina Bogumiła Pilecka, przyjaciółka z Sopotu Marii i Lecha Kaczyńskich.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów