Po wyborach prezydenckich zaskoczyło ich życie w towarzystwie ochrony. Nowy Rok 2006 r. mieli spędzić u przyjaciół. – Dwie godziny przed ich przyjazdem zadzwoniła Marylka: „przepraszam, czy będziesz coś miała dla moich chłopaków z BOR? Jest dziewięć osób, my jedziemy do was, ale nie możemy nic kupić, wszystkie sklepy i restauracje są zamknięte”. Wiedziała, że zawsze jesteśmy przygotowani na przyjęcie niespodziewanych gości, ale delikatność kazała jej spytać – opowiada Bogumiła Pilecka.
Pałac nigdy nie stał się ich prawdziwym domem. Lech Kaczyński skarżył się, że to nie mieszkanie, tylko komnaty. Narzekali na odległości, które trzeba było pokonywać z sypialni do łazienki. Próbowali coś zmieniać, dostosować, ale żeby nie mnożyć kosztów, ostatecznie zdecydowali się tylko na wymianę okien z uchylnych na takie, które się otwierają na oścież.Już po tym, gdy zostali prezydencką parą, pojawiali się czasem na nabożeństwach w swojej parafii w Sopocie. Prezydent, na własną prośbę niewyróżniany przez księży, mógł tam spokojnie stanąć na „swoim” miejscu za filarem.
Lubili Juratę. Teren odgrodzony od świata sprawiał, że mogli się czuć swobodnie. Maria Kaczyńska chodziła na spacery, Lech relaksował się, jeżdżąc na rowerze, wpadali przyjaciele z Sopotu, goście z Warszawy. Marta podrzucała wnuczkę Ewę, z którą bawiły się dzieci gości. Bywało, że jesienią goście dostawali na drogę grzyby – zbierane własnoręcznie przez panią prezydentową.
Marta była dzieckiem z charakterem. Jest muzykalna, lubiła tańczyć, zapadła więc decyzja: idzie do szkoły baletowej. Bardzo jej się to podobało. Jednak w siódmej klasie szkoły podstawowej nabawiła się kontuzji kolana i kariera się załamała. Lekarz orzekł, że nigdy nie odzyska takiej sprawności, by móc zawodowo tańczyć – opowiada jeden z przyjaciół domu. Maria Kaczyńska jeździła z nią wtedy po lekarzach, ale diagnoza była taka sama. Decyzję o studiach prawniczych podjęła sama. Lech Kaczyński bardzo się z niej cieszył.
O Marcie Lech Kaczyński mawiał: „Ona jest taka krucha jak Marylka”. Twierdził, że gdyby miał mieć jeszcze jedno dziecko, to chciałby dziewczynkę. – Gdy pracowaliśmy w ratuszu, Marta studiowała już prawo. Kiedy omawialiśmy problemy prawne, zwracał się do niej: „No ty to, Marta, rozumiesz, o co chodzi”. To była taka ojcowska duma z córki – opowiada Elżbieta Jakubiak, szefowa gabinetu prezydenta najpierw w ratuszu, a potem w Pałacu.
Lech Kaczyński był bardzo szczęśliwy z narodzin wnuczki Ewy. – Często zdarzało mu się mylić imiona i mówić do Ewy „Martusia”. Patrząc na wnuczkę, zdawał sobie sprawę, że czas, kiedy córka była mała, umknął mu przez zaangażowanie w opozycję – opowiada Jakubiak.
W czasie kampanii wyborczej na bill-boardach pojawiały się plakaty szczęśliwej rodziny Kaczyńskich. Trzy pokolenia: Lech i Maria, Marta z mężem, a w środku mała Ewa z czerwoną piłką. Współczesna wersja portretu rodzinnego we wnętrzu. Gdy rok później Marta Kaczyńska się rozwodziła, pojawiły się zarzuty, że wszystko zostało zafałszowane, że opinia publiczna uległa wizji rodzinnej sielanki, której w rzeczywistości nie ma. – To nieprawda. Zdjęcie powstało na prośbę Marii Kaczyńskiej. Wykonał je Maciej Chojnowski, miało trafić wyłącznie do rodzinnego albumu. Dopiero w czasie kampanii ktoś je odkrył i postanowił wykorzystać – opowiada Elżbieta Jakubiak.
Rozwód córki i wybór nowego partnera życiowego – zięć Marcin Dubienecki jest synem znanego na Pomorzu prawnika i działacza SLD – Kaczyńscy przyjęli ze zrozumieniem. – Uznawali, że to jej wybór, musi żyć własnym życiem – opowiada znajoma. Cieszyli się, że zięć jest dobrym ojcem. Byli szczęśliwi, gdy urodziła im się druga wnuczka Martynka. Jest wcześniakiem, musiała więc przebywać w inkubatorze. Takie są właśnie jej pierwsze zdjęcia.
Rodzaj więzi Marii Kaczyńskiej z córką znajomi określają jako przyjacielski. Telefony, esemesy, konsultacje, podrzucanie Ewy do dziadków. Babcia dbała o jej rozwój. – Kiedy mnie spotykała, zawsze pytała, co czyta moja córka, która jest w podobnym wieku do jej wnuczki. Wymienialiśmy się uwagami. Choć w moim domu za edukację odpowiada żona, starałem się być do tych rozmów dobrze przygotowany. Wiedziałem, że nie są to pytania kurtuazyjne, że panią prezydentową to żywo interesuje – opowiada Mirosław Kochalski, współpracownik Lecha Kaczyńskiego w warszawskim ratuszu.
Zdaniem artysty plastyka, znajomego rodziny, Ewa pięknie rysuje, ma talent. Jej prace wiszą na ścianach w Juracie.
Wszyscy wiedzieli, że między braćmi istnieje więź specjalna. Pojawiały się nawet informacje, że konkurencja polityczna zamawiała u psychologów analizy związku psychicznego bliźniaków. – Dla Jarosława najważniejsze były sprawy Lecha, a dla Lecha sprawy Jarosława – opowiada ich bliski znajomy. Jeśli do Sopotu przyjeżdżał Jarosław, spotykali się już tylko w rodzinnym gronie. Zamykali się i rozmawiali. Gdy się naradzali, chodzili po pokoju w przeciwnych kierunkach. Żartowano, że wytwarza się przy tym szczególny rodzaj energii. Bywało, że na naradach spotykali się w Bukowcu, w domku letniskowym Foltyn-Kubickiej.
Do konspiracji świetnie nadawała się też „dziupla” – kawalerka Foltyn-Kubickiej na rogu Kościuszki i Chopina, bo dom ma aż pięć wyjść z podwórka. – Pamiętam, że kiedyś musieli coś ważnego przedyskutować. Wchodzę, patrzę, a oni śpią pod niepowleczonymi kołdrami. Poszewkami owinęli telefon, żeby nie mieć „osób towarzyszących” – wspomina Foltyn-Kubicka.
Lech nie mógł wybaczyć Jarosławowi, że zrezygnował z bycia premierem, by on został prezydentem. Jarosław często bywał w Juracie.
Kontakt ze sobą mieli kilkanaście razy dziennie. Konsultowali wszystko. Ostatni raz prezydent dzwonił do brata w sobotę o 8.20 – z telefonu satelitarnego w samolocie. Powiedział, że wszystko idzie zgodnie z planem i za kilkanaście minut będą lądować.
Oboje byli zdania, że dom bez zwierząt nie istnieje. Kundelek Bazyli, otrzymany w prezencie od Padlewskich, terroryzował dom. Jego godnym następcą okazał się Tytus, terier szkocki, zwany przez znajomych Tyfusem. Teriera – spokojnego, sympatycznego i zrównoważonego pieska, miała wcześniej Hanna Foltyn-Kubicka. Kaczyńscy się w nim zakochali. Pomogła więc im wyszukać w gazecie ogłoszenie i po psa pojechała z Marią Kaczyńską na gdańską Zaspę.
Jednak Tytus był okazem wyjątkowym. Słynął z tego, że nie wahał się gryźć nawet właścicieli. Zmuszał do rzucania mu czerwonej piłki. Był źródłem nieustannych kłopotów. – Kiedyś Maryla zadzwoniła z prośbą, czy może go u nas zdeponować na tydzień, bo wyjeżdżają. Zgodziłam się, jednak pobyt Tytusa się przedłużał. On żarł nas do krwi bez opamiętania. Oddałam go więc do hotelu dla psów. Gdy Maryla przyjechała, powiedziałam: „przyjaźń jest do tego, aby ją pielęgnować, a nie wykorzystywać”. Ona to zrozumiała, przyznała mi rację.
Tytus zmarł kilka miesięcy temu. Został pochowany w Juracie.
Kot Rudolf został przygarnięty, gdy kwestował na rzecz schroniska, siedząc na puszce. U Kaczyńskich miał zwyczaj siedzieć na telewizorze, z ogonem zwisającym na środku ekranu. Suczkę Lulę, zwaną żartobliwie tirówką, Lech spotkał podczas postoju na stacji benzynowej w Mławie. Przywiózł ją do domu. Prosił Marylę: tylko mnie nie zabij. I Lula została.
Hanna Foltyn-Kubicka: – Teraz w Sopocie przed kamienicą na Armii Krajowej zaczynają kwitnąć tulipany i hiacynty, które Marylka kiedyś wsadziła. Miałam taki plan, że za kilkanaście lat założymy sobie wesoły dom staruszków.