Niechętne środowiska przypominają mu inną historię: był jedną z osób, które w 2001 r., pod koniec rządów AWS, kupiły od Wojskowej Agencji Mieszkaniowej mieszkania w warszawskim domu bez kantów z 30-proc. ulgą. Bielecki wcześniej użytkował to mieszkanie od 1993 roku jako urzędnik państwowy i – jak twierdzi – stąd ta ulga. Ale też podkreśla, że cena, którą zapłacił – prawie 500 tys. zł – była wtedy ceną rynkową, za którą mieszkania sprzedawali tam żołnierze, którzy kupowali je za 10 proc. wartości.
Trochę inaczej patrzy na to senator Zbigniew Romaszewski. – Pamiętajmy, że zwykli ludzie takiej oferty nie otrzymali. Czy na przykład pan dostał propozycję kupienia tego mieszkania? – pyta retorycznie.
Przeciwnicy polityczni liberałów podkreślają, że za rządów Bieleckiego wokół KLD zaczęło kręcić się wielu podejrzanych biznesmenów. To, oraz wątpliwości w przypadku niektórych prywatyzacji sprawiło, że do tego środowiska przylgnęła – zasłużenie czy nie – łatka aferałów.
Co z dzisiejszej perspektywy jest dla samego Bieleckiego najważniejsze z tamtego czasu? – To, że jako pierwsi na świecie uznaliśmy niepodległość Ukrainy – odpowiada.
Pamięć o tym, iż to on był premierem, kiedy Polska jako pierwsza uznała Ukrainę, pomaga mu dziś w biznesie, od kiedy Pekao SA przejęło jeden z tamtejszych banków.
W Davos, gdzie był pierwszym polskim przedstawicielem, który mówił publicznie po angielsku, powiedział, że komunizm zniszczył Polaków bardziej niż druga wojna światowa. – Rozwścieczyłem tym wiele osób – wspomina z uśmiechem.
Bielecki prowadził cichą wojnę z wielkim wschodnim sąsiadem. Chętnie opowiada o negocjacjach z Rosjanami na temat wyjścia wojsk sowieckich z Polski. – Nie zgodziłem się na powstanie spółek na terenie poradzieckich baz – mówi. Przypomina również, jak „postawiliśmy im szlaban na granicy, kiedy kolumna 200 samochodów wojskowych chciała przejechać przez Polskę w 1991 r.”. Podkreśla też, że to on pierwszy powiedział publicznie, iż Polska powinna zostać przyjęta do NATO. Potwierdza to Zdzisław Najder w książce „Co i komu doradzałem”: „1 września 1991 Bielecki jako pierwszy premier podczas wizyty w USA określił związanie się z NATO jako nasz cel”.
Będąc premierem, lubił się zachowywać w sposób bardzo niekonwencjonalny. W przerwie posiedzenia rządu lubił podchodzić ni stąd, ni zowąd do dziennikarzy i wdawać się np. w dyskusję o futbolu.
Bo piłka to chyba największa pasja Jana Krzysztofa Bieleckiego. Na tym punkcie miał i ma do dziś fioła.
Arkadiusz Rybicki przypomina, że kiedy był premierem grali jakiś mecz na stadionie Gwardii. Było mokro i miał bardzo zabłocony strój. W pewnym momencie podszedł do niego BOR-owiec informując, że w Sejmie opozycja mówi, iż kraj się wali, a premier gra sobie w piłkę. Błyskawicznie zbiegł z boiska. – I pamiętam jak na spocone ciało i ochlapaną błotem koszulkę wciągał koszulę i garnitur. Kilkanaście minut później przemawiał na mównicy sejmowej.
Dziś w banku Bielecki gra w drużynie Pekao Centrala. Jako obrońca. – To jedyne miejsce, gdzie można go zobaczyć zdenerwowanego. Dla niego to sprawa pryncypiów. Za brak zaangażowania potrafi wyrzucić człowieka z boiska – twierdzi.
Po 10 latach spędzonych w Wielkiej Brytanii, choć dalej bardzo bezpośredni, dba o formę. – Anglicy są z natury konserwatywni i on też trochę tym przesiąkł. W relacjach menedżerskich drażni go brak etykiety w Polsce – mówi Robert Moreń.
– Często zwraca nam uwagę na strój. A to, że buty nie powinny być takie casual, a to, że koszula nie pasuje do marynarki – opowiadają inni pracownicy banku.
W rozmowach bardzo często co kilka zdań odwołuje się do zwyczajów, które zna z Wielkiej Brytanii. Porównuje reakcje ludzi, zachowania polityków, biznesu, mediów.
Artur Czyż z Pekao SA, znany ze swojego zamiłowania do ekstrawaganckich gadżetów, opowiada: – Kiedyś zwrócił mi uwagę na monogram na mankiecie mojej koszuli. Ale zrobił to poprzez opowieść o handlarzach dywanami, zwanych carpet baggers, z Południa Ameryki, chcących się upodobnić do zamożnych biznesmenów z Północy, którzy nosili skórzane teczki. Ich nie było na to stać, więc robili sobie teczki z dywanów. Opowiedział mi to, po czym spojrzał na mój mankiet i powiedział: „Wie pan, ja nie widziałem, żeby angielscy lordowie mieli takie monogramy na mankietach koszul”. Do ubioru zawsze przywiązywał znaczenie. – Pamiętam, jak w 1991 r. zebrał się Klub KLD. Donald Tusk, który został wtedy szefem, poprosił, by Bielecki dał nowym posłom jakieś rady – opowiada jeden z polityków dawnego Kongresu. – A on powiedział: „Mam jedną prośbę: żebyście do ciemnych garniturów nie zakładali białych skarpetek i butów z frędzlami”.– Forma dla niego jest ważna, ale bardziej liczy się treść – mówi jeden z jego współpracowników.
Jaka treść? – Najważniejsze były dla mnie słowa papieża wypowiedziane na Westerplatte, że „każdy ma swoje Westerplatte” – mówi dziś 56-letni Bielecki. – Dla mnie to oznacza, że zawsze trzeba bronić swoich zasad. Ja miałem dwa razy swoje Westerplatte. Raz w stanie wojennym, kiedy wszyscy mieli dość, odchodzili od walki, nie dawało się nikogo namówić. Wtedy wiedziałem, że muszę trwać. I drugi raz, w 1991 r., kiedy wszystko się sypało, był strajk generalny, Balcerowicz zniknął. Miałem poczucie, że wszystko się wali. I wtedy wiedziałem, że muszę walczyć.
„Najważniejsze były dla mnie słowa papieża, że «każdy ma swoje Westerplatte». Dla mnie to oznacza, że zawsze trzeba bronić swoich zasad”