Skądże to światło? Brudne tucze obłożyły niebo, ani promień słońca nie odbłyśnie. Ostrożnie stąpiłem na lód... Błękitnawa poświata sączyła się z głębi. Jak na dnie oka ujrzałem swoje niewyraźne odbicie. Ulotne – niby dym.
Po południu w galerii „Vychod” otwarcie indywidualnej wystawy „Sfumato” Nataszy Jegorowej. Na wernisażu zebrał się cały pietrozawodski beau monde i choć na ogół unikam tego typu zgromadzeń, tym razem poszedłem. Nie tylko dlatego, że Jegorowa – moim zdaniem – jest nadzieją rosyjskiej sztuki, ale i dlatego, że wiele jej prac powstało w naszym domu nad Oniego w Kondzie Biereżnej.
Poznaliśmy się kilka lat temu i zrazu mi się spodobała ta surowa dziewuszka (jakże się różniła od tutejszych artystek, które wszędy brylują), córka prostego rybaka ze wsi Koleżma nad Białym Morzem. Pracowałem wtenczas nad Klujewem i zaraziłem ją jego poezją. W efekcie Natasza wzięła moje „Lato z Klujewem” na pracę dyplomową i zrobiła z niego rękodzielną książkę ze wspaniałymi rycinami.
W cyklu „Sfumato” – inspirowanym twórczością Leonarda da Vinci, Velazqueza i Moore’a – Natasza odnalazła światło ojcowskiej izby. Dzieckiem zapamiętała, jak snopami wpadało przez okna do ciemnego wnętrza. Umieszczając człowieka w ramie okiennej i zdejmując go z mroku, uzyskała efekt pustki. Światła w niej igrają z cieniami w różnych kolorach, powidok zaś w oknie to to, co się ostaje z człeka.
Trzy z piętnastu fotogramów, wystawionych w galerii na Marksa, Natasza zrobiła latem w naszym domu. Na jednym z nich rozpoznałem się za roboczym stołem: bordowe oparcie krzesła, bryła ciała i wydłużona głowa, jakby kołek w dziurze ze światła. Ta dziura przypominała przedśmiertną wizję Iwana Ilicza. Nie pojmuję jednego, skąd się wzięła błękitna poświata na podłodze?