Każdy szuka w przeszłości rzeczy, które albo go ekscytują, albo stanowią część jego świata. Częścią świata ludzi młodych jest zabawa, w związku z tym interesuje ich to, jak się ubierali ich rodzice, jak się bawili, tańczyli, przy jakiej muzyce, z czego się śmiali. A że ci młodzi ludzie nie siedzą akurat w więzieniu, nie ciekawi ich, w jakich warunkach odsiadywali wyroki ich przodkowie. Ale to jest tak właśnie, że albo się szuka w przeszłości czegoś, co jest dla nas zrozumiałe, albo chcemy mieć bezpośrednie porównanie. Historia widziana jest także jako zabawa, stąd popularność wszelkich inscenizacji bitew, ważnych wydarzeń. Byłem przypadkiem w zamku Krzyżtopór, gdzie zdumiony zobaczyłem 4 – 5 tysięcy osób z sąsiednich gmin Kielecczyzny, które odgrywały epizod wojen szwedzkich. Widać było brak przygotowania, to nie byli przecież aktorzy i sceny walk nie przekonywały, ale gdyby podobne rzeczy się nie działy, toby nic nie było. Podobnie patrzę na restauracje czy kawiarnie nawiązujące stylem do czasów PRL. Tak czy inaczej kierują one zainteresowania ludzi w stronę przeszłości.
RZ: Po drugiej stronie doświadczeń pana Machcewicza, o których mówił, sytuuje się ogromny sukces Muzeum Powstania Warszawskiego.
AP:
Powstanie warszawskie ma świetny odbiór wśród młodzieży z tego powodu, że przedstawiane jest jako wojna młodych ludzi. Każdy przedszkolak chce być Antkiem Rozpylaczem, a trudno się uczniowi podstawówki utożsamić z więźniem Wronek czy robotnikiem w kamieniołomach.
MK:
Ważne jest nie tylko co, ale i jak przedstawiamy. A Muzeum Powstania Warszawskiego, nikogo nie obrażając, zrobione zostało trochę w stylu Disneylandu. I to wciąga młodzież, dzieci.
AP:
Po to powstało.
MK:
Trzeba powiedzieć, że znakomita większość tego, co jako środowisko historyczne wytwarzamy, nie trafia do ludzi. I to nasza wina, w sensie sposobu pisania, popularyzacji itd. Nie oszukujmy się, polscy historycy nie lubią Normana Daviesa. W moim przekonaniu po prostu mu zazdroszczą.
TS:
Jak wcześniej zazdrościli Pawłowi Jasienicy.
MK:
Co roku egzaminuję od 300 do 500 młodych ludzi, poza studentami historii. No i słyszę na egzaminach taką np. odpowiedź na pytanie o mniejszości narodowe w naszym kraju: „W Polsce wciąż jest dużo Żydów. Do ich przybycia przyczyniła się II wojna światowa”. Na pytanie o parareligijność ustrojów totalitarnych odpowiedziano mi, że „parareligijność to wiara w paru bogów”. Trzeba przyjąć, że młodzież kończąca naukę w szkole po prostu nic nie wie, bo to jest norma. I z tego należy wyciągnąć wnioski, jeśli chcemy do tych ludzi dotrzeć, choć oczywiście nie musimy. Można wszak prowadzić spokojne życie, nie wiedząc o historii zgoła nic.
AP:
Nie wszyscy historycy muszą pisać jak Norman Davies. Wystarczy, jeśli będzie dobrze funkcjonować kategoria pośredników: dziennikarzy, pisarzy, którzy sami badań nie prowadzą, ale ich wyniki przekazują w sposób możliwy do zaakceptowania.
PM:
Przykład powstania warszawskiego pokazuje, że dobre wyniki w sferze pamięci historycznej można osiągnąć tylko wtedy, gdy wysiłki podejmowane przez państwo czy instytucje publiczne spotykają się z oddolną, naturalną potrzebą. Powstanie warszawskie było mitem rodzinnym przekazywanym z pokolenia na pokolenie i dlatego odbiór treści z nim związanych był tak autentyczny. Nie chodzi tu tylko o muzeum, ale i o atmosferę w czasie obchodów 60-lecia powstania, o udział w nich mężów stanu z zagranicy, którzy oddawali hołd uczestnikom tamtych wydarzeń. Mam poczucie, że tego nie da się powtórzyć w odniesieniu do innego tematu, bo to temat wyjątkowy.
AP:
Istotnie, z rocznicą powstania „Solidarności” już nie wyszło tak, jak się spodziewano.
TS:
Dziś prac pisanych o okresie powojennym jest bardzo wiele. Zupełnie inaczej niż w latach 60., gdy w dopiero co powstałej Pracowni Dziejów Polski Ludowej Instytutu Historii PAN zaczynaliśmy badania historii PRL. Jeśli wówczas zdecydowanie przeważały badania dotyczące wojny i okupacji, a prace o latach powojennych były nieliczne, obecnie jest odwrotnie. I sytuacja staje się alarmująca, bo np. w IPN brakuje specjalistów z dobrą znajomością języka niemieckiego, którzy by zajmowali się problematyką wojenno-okupacyjną. Cały wysiłek tej instytucji szedł bowiem w jednym kierunku – badania okresu powojennego, właśnie lat PRL.
PM:
To ważna sprawa, ale ja bym powiedział, że doszło do pewnych zaniechań ze strony starszego pokolenia historyków, którzy przez długie lata badali historię II wojny światowej, a po roku 1989 uznali, że oto otwiera się nowy obszar badawczy i zbrodniami niemieckimi nie warto się już zajmować. Nastąpiło zerwanie ciągłości. Pamiętam, że w Biurze Edukacji IPN, gdy zaczęły się polsko-niemieckie kontrowersje dotyczące II wojny światowej, poszukiwałem do pracy młodych doktorów z jakimś dorobkiem w badaniach nad okupacją, no i ze znajomością niemieckiego. Prawie nikogo nie mogłem znaleźć.
TS:
Grozi nam, że na poważną międzynarodową konferencję dotyczącą lat wojny i okupacji Polska nie będzie miała praktycznie kogo posłać, gdyż tematy te nikogo u nas nie interesują.
MZ:
To wynika z różnych rzeczy. Z jednej strony z mody, bo są mody w nauce: raz mamy strukturalizm, raz egzystencjalizm. Są też mody tematyczne. Z drugiej strony otwarcie archiwów dało młodym historykom nieograniczone możliwości napisania czegoś nowego, oryginalnego, znalezienia własnego tematu. Ja sam wojną byłem znudzony, bo jak mówiło się o niej, ile razy pokazywani byli „Czterej pancerni”? O temacie wojennym myślałem może nie ze wstrętem, ale na pewno jako o temacie nie dla siebie.
PM:
Do analogicznych procesów jak w Polsce doszło w Niemczech, gdy otwarto archiwa SED, Stasi i powstał Instytut Gaucka, będący trochę pierwowzorem IPN, a jednak przez cały czas trwały tam badania nad III Rzeszą i II wojną światową.
MZ:
Nie ma co porównywać naszej sytuacji z niemiecką. Pamiętam konferencję na temat propagandy pod koniec lat 90., na której niemieccy organizatorzy podali liczbę prac na temat propagandy w NRD. I ona już sięgała chyba tysiąca. Po prostu tam armia historyków jest nieporównywalnie większa od tej grupki, która u nas zajmuje się najnowszymi dziejami Polski.
PM:
Ale to jest opis rzeczywistości o różnych konsekwencjach. Konsekwencjach naukowych, ale także politycznych, bo nasza słabość w badaniach II wojny światowej wpływa na nasze możliwości w debacie – nie tylko naukowej, ale i publicznej – dotyczącej II wojny światowej i jej skutków.
MK:
Byłbym skłonny poprzeć obecną politykę historyczną, gdyby szły za nią pieniądze na badania, a nie na wieszanie plakatów, bo były takie plakaty propagandowe.
PM:
Też mam wrażenie, że w pewnym momencie przynajmniej część klasy rządzącej uznała, iż właśnie takie spektakularne działania to jest polityka historyczna. A już nie starczyło wyobraźni i pieniędzy na bardziej długofalowe przedsięwzięcia i tworzenie silnych struktur zajmujących się tematyką uznaną za ważną dla państwa polskiego.
MK:
Dlaczego w Polsce nie ma np. instytutu badania II wojny światowej? Jego stworzenie wydaje mi się realne, konkretne, tańsze, mniej więcej wiadomo, jak to robić.
AP:
Mogę odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie ma w Polsce instytutu badania dziejów PRL. Bośmy z Krystyną Kersten postanowili, że nie założymy takiego instytutu, a nikomu innemu tego nie zaproponowano. Stwierdziliśmy, że takie instytucjonalne kawałkowanie historii jest niedobre. To może się sprawdzić tam, gdzie są ogromne rzesze historyków i trzeba ich jakoś pogrupować. A w Polsce w ogóle historyków licencjonowanych na najwyższym poziomie, czyli z habilitacjami, jest tysiąc i jeszcze mamy ich dzielić?
RZ: Dlaczego wśród masy książek o PRL, między innymi tych, które ukazują się w serii „W krainie PRL”, nie ma biografii? Nie mamy dobrej biografii Bieruta, Jaruzelskiego, Michnika, Wałęsy. Co się dzieje? Przecież to są tematy atrakcyjne, przez które można dotrzeć do czytelników ceniących ten sposób patrzenia na historię.
MZ:
Pisanie biografii wydaje mi się jednak czymś innym niż klasyczna praca historyczna.
AP:
Skądże! To jest klasyczny gatunek historii akademickiej.MZ: Ale być może, tak jak powiedział Paweł, i tutaj nastąpiło zerwanie ciągłości. O ile bowiem biograficznych książek polskich autorów o postaciach z dawniejszych epok jest sporo, o tyle w historii najnowszej rzeczywiście ich nie ma. Andrzej Friszke pracuje nad biografią Jacka Kuronia...
TS:
Powstała, niewydana jeszcze, ale nagrodzona przez IPN, biografia Bermana...
MZ:
Ale można wskazać inne zaniedbania. Nie ma na przykład książek o kobietach w czasie II wojny, gdy podobnych publikacji nie brakuje we Francji czy w Wielkiej Brytanii.
PM:
Amerykańska autorka zanalizowała relacje zebrane przez biuro historyczne armii gen. Andersa, zajęła się sytuacją polskiej kobiety pod okupacją sowiecką i to nie tylko w wymiarze politycznym, ale i seksualnym. Takiej pracy nie mógł napisać autor z Polski...
MK:
A w naszej serii opublikujemy książkę, która ma roboczy tytuł „Kłopoty z seksem”. W punkcie wyjściowym znajdują się trzy prace magisterskie. Jedna o epidemii chorób wenerycznych w Polsce po II wojnie światowej, gdy przez Polskę przeszły dwie armie, i walce z tą epidemią. Druga o gomułkowskiej ustawie aborcyjnej i trzecia o szpitalach położniczych u schyłku PRL. Wszystkie trzy prace bardzo ciekawe.
RZ: W niektórych książkach młodych autorów zdarzają się zastanawiające błędy i pomyłki. Po części wynikają one z przyjmowania za wiarę źródeł, z których się korzysta.
MK:
Młodzi autorzy rzeczywiście mało krytycznie traktują materiały źródłowe. Nie ma na to rady, bo poznać wszystkie meandry opisywanego środowiska komuś z zewnątrz jest bardzo trudno.
AP:
To jest oczywiste, bo przecież czym innym jest pamięć, a czym innym historia. To nie jest to samo.
RZ: W PRL, szczególnie w latach bierutowskich, malowano obraz Polski międzywojennej w czarnych barwach, nie dostrzegając żadnych jasnych stron. Czy nie dzieje się podobnie teraz, gdy tak samo pisze się o PRL? Czy wyobrażacie sobie panowie wydanie w tej serii czy poza nią obiektywnej, rzetelnej książki o osiągnięciach, pozytywach Polski Ludowej?
TS:
Przed laty obserwowałem w PAN stosunek wybitnych polskich historyków ze stażem przedwojennym do młodych badaczy, którzy zajęli się okresem II Rzeczypospolitej. Jednym z nich był profesor Marian Marek Drozdowski, który stwierdził, że II RP to okres, o którym należałoby pisać nie tylko w czarnych barwach. Stara kadra z wielką sympatią i z szacunkiem odnosiła się do tego młodego adepta nauk historycznych, który zaczął pisać choćby o wspaniałej działalności ministra Eugeniusza Kwiatkowskiego. I w optyce tych ludzi stał się tym, kto pisze pozytywnie o okresie ich młodości. Teraz zastanawiam się, czy ja – którego młodość i kariera przebiegała w Polsce Ludowej – też nie zaczynam patrzeć życzliwym okiem na tych, którzy rysują okres Polski Ludowej nie tylko jako okres działalności UB, więzień, prześladowania żołnierzy AK itd. Bo w mojej pamięci przetrwał też inny obraz tamtych lat. Tymczasem słyszę wygłaszane publicznie zdania o tym, że w Polsce Ludowej wszystkie kościoły były zamknięte, a modlić można się było tylko w nocy, bo wtedy je otwierano. Niedawno przeczytałem, że choinki na Boże Narodzenie można było kupować dopiero po świętach, by uczcić w ten sposób Nowy Rok. I to się kłóci z moją pamięcią, bo nie pamiętam, żebym kiedykolwiek nie mógł kupić choinki na Boże Narodzenie. Patrzę bardzo krytycznie na tych, którzy tak niesłychanie upraszczają tamten okres, i jestem zadowolony, czego nie ukrywam, jeżeli nagle widzę jakieś prace prezentujące zróżnicowany obraz epoki, w której żyłem.
MZ:
Trzeba porównywać. Jeśli mówię o porównaniach, myślę o porównywaniu z okresem międzywojennym. Polska międzywojenna była krajem biednym. Można się zastanawiać, czy w Polsce Ludowej doszło do jakiejś modernizacji. Być może, choć pewnie nie takiej, jakiej byśmy dzisiaj chcieli. Ale jest pytanie, czy jakaś modernizacja się dokonała. Czy trzeba brać pod uwagę fakt, że w 1965 r. ponad 50 proc. Polaków już mieszkało w miastach, podczas gdy w 1945 r. chyba 20 proc. Podobnie z poziomem wykształcenia... Czy był dostateczny w porównaniu z Polską międzywojenną? To jest jedna perspektywa. Druga perspektywa każe popatrzeć na inne kraje bloku, na system komunistyczny w Związku Radzieckim, w Rumunii, Bułgarii czy w NRD. Jeśli porównamy się z zachodnimi sąsiadami, zawsze będziemy zażenowani kolejkami po staniki czy noże w 1972 r., kiedy otworzono granicę do NRD. Ale jeśli popatrzymy na Rumunię, gdzie kult Ceausescu przybierał jakieś absurdalne dla Polaków formy, poczujemy się lepiej. W okresie stalinowskim w wielu państwach Kościół schodził do podziemia, możemy więc powiedzieć, że jednak w Polsce inaczej się żyło. Myślę, że tymi kwestiami, zwłaszcza dotyczącymi modernizacji, musimy się zająć.
MK:
Byłbym a priori niechętny wobec książki o PRL mającej w tytule „osiągnięcia”, bo jest to słowo wyraźnie wartościujące. Natomiast bardzo chętnie przyjąłbym pracę, która rozpatrywałaby PRL bez założenia z góry, czy było źle, czy dobrze. A było różnie w wielu sprawach. Tu chcę zwrócić uwagę na pracę opublikowaną w serii „W krainie PRL” – „Spółdzielczość mieszkaniowa” Krzysztofa Madeja. W książce tej z jednej strony jest pokazany jakiś absurd tej spółdzielczości, która przecież nie była spółdzielczością prawdziwą, ale z drugiej strony zobaczyłem te zarządy, o których miałem w czasie, kiedy dobijałem się o mieszkanie, jak najgorszą opinię, walczące między spółdzielczością a ministrem. Coś im się udawało, coś nie udawało. Z czego absolutnie nie wynika, żeby system jako całość był dobry.
PM:
Nie jest łatwo o zdystansowany język, o analizę, która by abstrahowała od atmosfery publicznej. PRL ciągle budzi gwałtowne emocje, jest częścią sporów politycznych jak najbardziej bieżących. Dla mnie symbolem pewnego bardzo silnego nurtu w mówieniu o PRL jest książka kilku historyków krakowskich, która w tytule ma cztery słowa: zdradę, zbrodnię, zakłamanie, zniewolenie. Zajmując się latami 40., koncentrowano się zwłaszcza w IPN na podziemiu antykomunistycznym. Należało dzieje tego podziemia odtworzyć, bo były duże zaniedbania, ale doprowadzono do tego, że dziś mamy skłonność zapominania o tym, iż główny nurt oporu przeciwko sowietyzacji Polski w latach 40. to wcale nie było podziemie, tylko Mikołajczykowskie PSL. Dominującą postawą społeczną wcale nie był opór zbrojny czy udział w podziemiu, tylko cała gama oporu cywilnego, ale także przystosowania. Prawie już się nie mówi o tym, że rząd RP w Londynie w roku 1945 wzywał, żeby nie podejmować walki zbrojnej, tylko inne, pokojowe formy sprzeciwu wobec sowietyzacji. Mało który autor zajmujący się podziemiem ma też chęć i odwagę napisać, że podziemia nie powinniśmy przedstawiać jako najbardziej chwalebnego wyboru w tamtej sytuacji, lecz patrzeć na nie jako na pewną tragiczną konieczność; że ludzie zostali po prostu zepchnięci do lasu i nie mogli z niego wyjść. Problemem nie jest zatem tylko zobiektywizowane opisywanie PRL, ale nawet oporu wobec PRL. Myślę, że jest to dobry przykład pokazujący, jak atmosfera społeczna i polityczna wpływa także na historyków.
RZ:Chyba w każdym państwie tzw. demokracji ludowej funkcjonuje ten sam dowcip; że byliśmy najweselszym barakiem w obozie...
AP:
Rumuni nie starają się pod tym względem o palmę pierwszeństwa. Ale poza tym, to rzeczywiście, każdy stara się pokazać jako największa ofiara i najweselsza społeczność.
MK:
Jednym z najważniejszych wyzwań dla polskiej historiografii powinno być teraz porównanie w ramach bloku szeroko rozumianego, niekoniecznie tylko z europejskimi krajami komunistycznymi; dokonanie jakiejś rozsądnej analizy porównawczej z tendencjami ówczesnego świata, ukazanie, jak na tym tle wyglądał obóz socjalistyczny; wreszcie co wynika z rozwoju cywilizacyjnego i z tego, że społeczeństwo stało się społeczeństwem masowym. Dokonanie takiej analizy porównawczej jest bardzo trudne, ponieważ wymaga znajomości języków, sięgania po różne materiały, czytania literatury, jeżdżenia. Ale koledzy, weźcie pod uwagę, że towarzysz Stalin mawiał, iż nie jesteśmy od tego, żeby robić rzeczy łatwe. Chyba więc należałoby wziąć te jego słowa do serca.