Po artykule „Niewinny Stalin i źli Polacy”

Publikacja: 10.05.2008 00:57

Bogdan Musiał w artykule pisał:

Włodzimierz Borodziej przedstawia powojenne władze komunistyczne w Polsce jako samoistne i samodzielnie działające podmioty polityczne, które z własnej inicjatywy podjęły się przejęcia byłych niemieckich ziem wschodnich. Wedle tej wersji rola Stalina ogranicza się właściwie do udzielenia zgody na te zamysły oraz do udzielenia im poparcia na konferencji w Poczdamie latem 1945 roku. Tezy te znakomicie wpasowują się w powszechne w Niemczech przekonanie, że inicjatywa przesunięcia granic Polski do linii Odry i Nysy Łużyckiej wyszła z polskiej strony. W moskiewskich archiwach mógłby Borodziej odnaleźć niezbite dowody na to, że w ustanowieniu granicy na Odrze i Nysie, a także przy odniemczeniu tamtych terenów decydującą rolę odegrał sam Stalin, a nie jego polscy pomagierzy i agenci. Pomijanie tych źródeł przez Borodzieja i niektórych innych polskich historyków znakomicie wpisuje się w „zapotrzebowanie” strony niemieckiej. W Niemczech panuje zgoda ponad podziałami, w ramach której rzekomo polska decyzja w sprawie wypędzenia Niemców scalona została ze szczególnie niebezpiecznym i trwałym domniemanym polskim nacjonalizmem oraz – jakżeby inaczej – antysemityzmem. Twierdzenia Borodzieja o rzekomo polskiej genezie wypędzeń oraz inne lansowane przez niego poglądy wpisują się również w komunistyczną propagandę o rzekomej suwerenności PRL. Chciała ona udowodnić, że Polska komunistyczna nie była sowieckim dominium, a peerelowskie kasty przywódcze były samodzielnymi podmiotami mającymi na względzie polski interes narodowy. („Plus Minus” 2-4 maja)

Zdarza się, że dyskusje między badaczami bywają bardzo ostre, a negatywnych opinii nie owija się w bawełnę. Na ogół jednak nawet wówczas, gdy w tle sporu jest np. rywalizacja o pieniądze na badania, najważniejsze są rzeczowe argumenty, a im zarzuty są ostrzejsze, tym lepiej powinny być uzasadnione. Wszyscy badacze ogłaszający rezultaty swoich prac świadomi są, iż wystawiają się na krytykę, i raczej nie powinni się dziwić, gdy ktoś podważy ich wywody. Dawnym też jest zwyczajem, iż „młodzi” atakują „starych” czy „nowi” punktują braki w pracach „zasiedziałych”, w czym może tkwić element zdrowej rywalizacji. Bywają jednak sytuacje, gdy krytyk wykracza poza ramy polemiki naukowej, uciekając się czy to do brutalnych określeń, czy posiłkując argumentami spoza meritum sporu.

Jest to, niestety, przypadek artykułu Bogdana Musiała „Niewinny Stalin i źli Polacy”. Autor m.in. stawia krytykowanemu przez niego Włodzimierzowi Borodziejowi zarzut, że „uniewinnia Stalina”, a odpowiedzialnymi za wysiedlenie Niemców czyni tylko Polaków, a właściwie polskich komunistów, którzy – jak pisze Musiał – wykonywali jedynie polecenia Wielkiego Brata. Nie znalazłem w inkryminowanej publikacji Borodzieja – która notabene nie jest monografią, ale wyborem dokumentów archiwalnych – jednoznacznych twierdzeń o „polskiej genezie wypędzeń”, którą Musiał określa jako „rzekomą”. W istocie w latach 1945 – 1947 wysiedlenia odbyły się z inicjatywy Stalina i na mocy poczdamskiej decyzji wielkich mocarstw, którą władze Polski pojałtańskiej po prostu wykonywały. Być może przedmiotem sporu mogłyby być np. cele wojenne Polski, o których wiele dyskutowano zarówno w okupowanym kraju, jak i na uchodźstwie, a większość polskich partii politycznych i niektóre agendy państwowe postulowały przesunięcie granic Polski niepodległej ku Odrze i Nysie oraz przymusowe wysiedlania ludności niemieckiej z terenów, które wejdą w skład państwa polskiego. Powstaje więc pytanie: czy to Stalin dyktował postulaty np. Stronnictwu Narodowemu, Stronnictwu Ludowemu „Roch” lub „Unii” Jerzego Brauna? I bez Stalina jest więc nad czym debatować.

Bogdan Musiał jednak miast rzeczowego wykładu zajmuje się a to dawniejszą twórczością atakowanego przez siebie historyka (deprecjonując ją całkowicie), a to jego… genealogią. Z faktu, że ojciec Włodzimierza Borodzieja był wyższym rangą funkcjonariuszem wywiadu PRL, wywodzi Musiał pochodzenie jakoby proniemieckiego nastawienia inkryminowanego autora, choć przecież – chyba że ja nic nie wiem o dziejach PRL! – reżim komunistyczny był otwarcie antyniemiecki, a wywiad MSW trudził się kradzieżą technologii i zdobywaniem tajemnic politycznych nad Renem przecież nie z miłości do Adenauera czy Kohla.

Używanie tego typu argumentacji jest więc nielogiczne. A także jest po prostu niegodne. Z uwagi na insynuacyjny charakter artykuł Bogdana Musiała lokuje się daleko poza granicami polemiki naukowej.

—Andrzej Paczkowski

Tekst dr Bogdana Musiała jest formą spóźnionej lustracji w nauce, i to w najgorszym, rynsztokowym stylu. Autor wystąpił w roli prokuratora wydającego wyrok na dorobek naukowy i na osobę Włodzimierza Borodzieja.Naukowiec, humanista, który chce polemizować z kolegą tego samego cechu historyków, znajdzie wiele możliwości i forów dla wymiany poglądów i argumentów. Autor tekstu nie był jednak zainteresowany dżentelmeńskim pojedynkiem. Wolał strzelać zza węgła. Jego styl, będący urąganiem regułom naukowego rzemiosła, wpisuje się w tradycję IV RP: obsesyjna podejrzliwość, zamiłowanie do wyciągania z rękawa „trefnego” krewniaka (tam, gdzie brak rzeczowych argumentów, zawsze można się posłużyć „dziadkiem z Wehrmachtu” lub „ubeckim ojcem”), przekonanie, iż stypendysta goszczący w zachodnich krajach w czasach PRL musiał być komunistycznym agentem. Bogdana Musiała niepokoi i budzi podejrzenie kariera naukowa Włodzimierza Borodzieja w kraju oraz jego dobre imię w Niemczech. Autor chyba nie zdaje sobie sprawy, że mimo woli kontynuuje niechlubną tradycję PRL. Być może nie doświadczył tego, czego świadkiem było moje pokolenie, kiedy osoby, które chociażby raz zostały zacytowane lub pozytywnie skomentowane w zachodnioniemieckiej prasie lub naukowym piśmie zachodnim, traciły bezpowrotnie stanowisko w instytucji naukowej czasów dyktatury PZPR.

Byłam wielokrotnie świadkiem wystąpień prof. Borodzieja za granicą i recenzentem w jego przewodzie profesorskim. Zawsze pozostawałam pod wrażeniem jego wysokiej kultury naukowej, niezwykłego dystansu i obiektywizmu w kwestiach trudnych, z pogranicza nauki i polityki. Jest on niekwestionowanym ambasadorem polskiej nauki w Europie, m.in. dlatego, że bez względu na warunki polityczne, zmieniające się czasy i ekipy rządzące, zawsze zachowuje wewnętrzną suwerenność i godność osobistą. Jest badaczem budzącym szacunek i zaufanie, które nie mierzą się liczbą wydanych książek. Ci, którzy cenią wartość źródeł historycznych, wiedzą, iż inicjatywy wydawnicze mające na celu weryfikację i edycję źródeł należą do najbardziej niewdzięcznych i żmudnych zajęć. To praca w służbie innych. W tym względzie wszyscy jesteśmy dłużnikami profesora Borodzieja.

Niepotrzebnie autor pamfletu obawia się, iż naukowa działalność Włodzimierza Borodzieja fatalnie zaważy na wizerunku Polski w zachodniej pamięci zbiorowej. Po pierwsze, nie ma żadnej zbiorowej pamięci Zachodu. Po drugie, w każdym kraju można znaleźć środowiska, które cenią sobie odpowiedni poziom dyskursu publicznego i możliwość komunikowania się z ludźmi posługującymi się tym samym kodem kulturowym; którzy za prof. Tadeuszem Kotarbińskim wierzą, że „rzetelną naukę mogą uprawiać tylko rzetelni ludzie”. Opublikowany tekst szkodzi natomiast zarówno wizerunkowi IPN, jak i gazety, która go publikuje. Rodzi się bowiem pytanie, komu i jakim celom służyć ma tego typu publikacja. Dobrze byłoby, aby w zainicjowanej przez obecny rząd debacie na temat reformy nauki znalazło się miejsce na wytyczenie etycznych norm w tej ważnej dziedzinie życia.

—Anna Wolff-Powęska, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

Z rosnącym niepokojem obserwujemy w ostatnich miesiącach personalne ataki na osoby, które od lat prowadzą dialog polsko-niemiecki. Tym razem spotyka to niektórych historyków. Niepokój jest tym większy, iż zarzucono merytoryczną dyskusję, a preferowane są osobiste ataki, niecofające się przed insynuacjami.

Jedną z grup najbardziej przyczyniających się do zbliżenia polsko-niemieckiego byli od lat i nadal są historycy i instytucje naukowe w Polsce i Niemczech. Niech tytułem przykładu wymieniona zostanie Wspólna Polsko-Niemiecka Komisja Podręcznikowa. Początki tego dialogu, zainicjowanego kilkadziesiąt lat temu, były bardzo trudne. Wymagały osobistego zaangażowania, przełamywania różnych barier. Wysiłków tych nie podejmowano dla doraźnych powodów czy korzyści. Celem było wzajemne poznanie, oczyszczenie dyskusji historycznych z sądów wynikających z uprzedzeń i propagandy. Efekty prac historyków niewątpliwie przyczyniły się do zbliżenia polsko-niemieckiego, do poszerzenia wiedzy historycznej obu społeczeństw, wreszcie do zmierzenia się z trudnymi rozdziałami własnych dziejów narodowych. W Polsce takim tematem w latach 90. XX w. były wysiedlenia ludności niemieckiej po 1945 r.

Tekst Bogdana Musiała ze względu na napastliwy ton, uderzającą wybiórczość argumentacji, tok rozumowania podporządkowany z góry przyjętej tezie i generalną dezaprobatę dla jednego z głównych nurtów polskiej historiografii ostatnich lat nie przypomina dyskusji naukowej, lecz emocjonalny atak, być może spowodowany jakimiś względami osobistymi. Wiązanie działań współczesnych osób z biografiami członków ich rodzin kojarzy nam się jak najgorzej. W ten sposób o swe racje nie walczy ani zawodowy historyk, ani rzetelny publicysta.

dr Błażej Brzostek, prof. Andrzej Chojnowski, prof. Andrzej Friszke, prof. Andrzej Garlicki, dr Maciej Górny, prof. Michał Głowiński, prof. Jerzy Holzer, dr hab. Grzegorz Hryciuk, dr Igor Kąkolewski, Basil Kerski, prof. Tomasz Kizwalter, prof. Jerzy Kochanowski, prof. Dariusz Kołodziejczyk, dr hab. Michał Kopczyński, prof. Marcin Kula,prof. Włodzimierz Lengauer, dr Bernard Linek, prof. Paweł Machcewicz, dr Piotr M. Majewski, prof. Adam Manikowski, prof. Halina Manikowska, prof. Jerzy Maroń, prof. Włodzimierz Mędrzecki, prof. Hubert Orłowski, dr Piotr Osęka, prof. Krzysztof Pomian, dr Jerzy Pysiak, dr Małgorzata Ruchniewicz, dr hab. Krzysztof Ruchniewicz, prof. Andrzej Sakson, dr Grzegorz Sołtysiak, prof. Rafał Stobiecki, prof. Dariusz Stola, prof. Andrzej Szmajke, prof. Andrzej Szwarc, prof. Grażyna Szelągowska, dr Piotr Szlanta, prof. Robert Traba, prof. Jerzy Tomaszewski, prof. Romuald Turkowski, prof. Wojciech Tygielski, Agata Ulanowska, prof. Adam Walaszek, dr Joanna Wawrzyniak, prof. Anna Wolff-Powęska, prof. Piotr Wandycz, dr Rafał Wnuk, dr Kazimierz Wóycicki, prof. Wojciech Wrzesiński, Dorota Zamojska, dr Marcin Zaremba, prof. Leszek Zasztowt, prof. Rościsław Żerelik, dr hab. Stanisław Żerko, prof. Anna M. Cienciała, prof. Piotr Dyczek, prof. Kazimierz Lewartowski, prof. Piotr Madajczyk, prof. Piotr Wróbel, prof. John Connelly

Zawarta w artykule Bogdana Musiała krytyka pracy profesora Włodzimierza Borodzieja nie jest dyskusją merytoryczną, ale zawstydzającym zbiorem pomówień. Nie wchodząc więc w polemikę z opiniami, które na nią nie zasługują, pragniemy stwierdzić, że profesor Włodzimierz Borodziej cieszy się w naszym środowisku prestiżem i uznaniem wynikającym z naukowej wartości jego badań i publikacji. Jesteśmy dumni z jego osiągnięć i tego, że pracujemy wspólnie w Instytucie Historycznym UW. Oczekujemy rzeczowych dyskusji wokół prac publikowanych przez profesora Włodzimierza Borodzieja, a nie ocen wynikających z politycznych i osobistych emocjonalnie nacechowanych przekonań polemisty.W imieniu dyrekcji i pracowników IH

—dyrektor Instytutu Historycznego UW, prof. dr hab. Michał Tymowski

Jestem profesorem w Instytucie Historycznym UW. Właśnie odczytałem treść listu, jaki skierował do „Rzeczpospolitej” dyrektor instytutu prof. Michał Tymowski, który występuje w imieniu „pracowników IH”. Nie w moim. Ja podzielam w pełni krytyczne uwagi dra Bogdana Musiała pod adresem mojego instytutowego kolegi prof. Borodzieja. Dr Musiał już jakiś czas temu usiłował wszcząć merytoryczną dyskusję z okazji wydania niemieckojęzycznej wersji doktoratu prof. Borodzieja. Wówczas również skwitowano ten głos jako atak ad personam.

—Tomasz Wituch

Od redakcji: Odpowiedź Bogdana Musiała ukaże się w następnym numerze „Plusa Minusa”

Bogdan Musiał w artykule pisał:

Włodzimierz Borodziej przedstawia powojenne władze komunistyczne w Polsce jako samoistne i samodzielnie działające podmioty polityczne, które z własnej inicjatywy podjęły się przejęcia byłych niemieckich ziem wschodnich. Wedle tej wersji rola Stalina ogranicza się właściwie do udzielenia zgody na te zamysły oraz do udzielenia im poparcia na konferencji w Poczdamie latem 1945 roku. Tezy te znakomicie wpasowują się w powszechne w Niemczech przekonanie, że inicjatywa przesunięcia granic Polski do linii Odry i Nysy Łużyckiej wyszła z polskiej strony. W moskiewskich archiwach mógłby Borodziej odnaleźć niezbite dowody na to, że w ustanowieniu granicy na Odrze i Nysie, a także przy odniemczeniu tamtych terenów decydującą rolę odegrał sam Stalin, a nie jego polscy pomagierzy i agenci. Pomijanie tych źródeł przez Borodzieja i niektórych innych polskich historyków znakomicie wpisuje się w „zapotrzebowanie” strony niemieckiej. W Niemczech panuje zgoda ponad podziałami, w ramach której rzekomo polska decyzja w sprawie wypędzenia Niemców scalona została ze szczególnie niebezpiecznym i trwałym domniemanym polskim nacjonalizmem oraz – jakżeby inaczej – antysemityzmem. Twierdzenia Borodzieja o rzekomo polskiej genezie wypędzeń oraz inne lansowane przez niego poglądy wpisują się również w komunistyczną propagandę o rzekomej suwerenności PRL. Chciała ona udowodnić, że Polska komunistyczna nie była sowieckim dominium, a peerelowskie kasty przywódcze były samodzielnymi podmiotami mającymi na względzie polski interes narodowy. („Plus Minus” 2-4 maja)

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał