A teraz zagadka. Kto wypowiedział te słowa? Hugo Chavez? Fidel Castro? Slavoj Żiżek? A może inny pogrobowiec marksistowskiej doktryny widzącej w bankierach grupę chciwych krwiopijców, którzy na upadku biedaków zbijają niebotyczne fortuny? Otóż nie. Jakkolwiek by to dziwnie brzmiało, są to opinie Horsta Köhlera, prezydenta Niemiec, byłego szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Czytając je kilka dni temu na czołówce w „Financial Timesie”, kilka razy musiałem się upewnić, czy się nie mylę.
Nie mniej zaskakujące były towarzyszące tej wypowiedzi komentarze. Żadnych głosów oburzenia, ledwie kilka nieśmiałych uwag, zgłoszonych anonimowo i półgębkiem, że niemiecki polityk się zapędził. No i oczywiście słowa poparcia. Przedstawiciel socjaldemokratów: „Chciwość bankierów musi zostać ograniczona przez właściwe regulacje i surowy nadzór”. To samo zresztą mówili przedstawiciele CDU.
A przecież słowa Köhlera są... No właśnie, czym? Wyrazem troski? Głosem rozsądku? Niestety, zdają się mi być jaskrawym przykładem antykapitalistycznego populizmu. Nic co ludzkie nie jest doskonałe, ale akurat światowy system bankowy poddany jest tylu regulacjom i ograniczeniom, że domaganie się następnych i potępianie w czambuł bankierów wydaje się ostatnią rzeczą, jakiej można oczekiwać od odpowiedzialnych polityków. Najlepszy to przykład, do jakiego stopnia w Niemczech zmienia się atmosfera polityczna i jak bardzo podejrzany stał się tam wolny rynek.
A swoją drogą ciekaw jestem, jakie gromy posypałyby się na głowę polskiego prezydenta, gdyby w podobny sposób zakwestionował choćby dogmat o konieczności najszybszego wejścia Polski do strefy euro. Widać Niemcom wolno więcej.
Skomentuj na blog.rp.pl